środa, 31 grudnia 2014

Podsumowanie 2014 roku

Ostatni dzień roku, to jak zwykle podsumowania i refleksje. W 2014 wiele się zdarzyło, zarówno w kwestii motocykli, jak i po prostu u mnie w życiu.

Rozliczając noworoczne plany:
- Narty - zima 2013/2014 była na tyle słaba, że na nowych nartach pojeździłam jedynie trzy dni... a w zasadzie trzy przedpołudnia. Kiepski wynik, który dało się jedynie lekko poprawić rozpoczynając  w listopadzie sezon 2014/2015 na Stubaiu. Tak czy inaczej - z ambitnych planów wyszło niecałe 6 dni jazdy.
- Moto-Tokaj - wycieczka znowu nie doszła do skutku, choć w Tokaju byłam - wracając z samotnego wyjazdu po Bałkanach...
- Alpejskie przełęcze - zdobyte na kursie w Motoszkole. Choć tu się udało, choć lekko nie było ;)
- Grecja przez Rodopy - Olivier nie zobaczył Kalamaty. W tym roku. Wszystko dalej przed nim.
- Kraj Grzmiącego Smoka - wyjazd do Bhutanu był udany od A do Z. Świetne towarzystwo, przepiękne krajobrazy, niezapomniane chwile, doświadczenia na KTMie. Wszystko bezcenne!

poniedziałek, 17 listopada 2014

Projekt Afryka Zachodnia 2015 - Ruda na czarnym lądzie

foto: Bawarka
Afryka mnie zawsze ciągnęła. Nie wiem czemu.
Pierwszy "duży" wypad motocyklowy był do Afryki... no, może nie gdzieś w głąb, ale do jej bram, do Maroka. Wtedy myślałam, że w 2015 to pewnie uda się zrealizować wieeelką wyprawę: Kraków - Kapsztad. Teraz wiem, że to na razie dla mnie za trudne. Może kiedyś, ale jeszcze nie teraz. Mam trochę wrażenie, że im dłużej jeżdżę, tym bardziej się boję, tym plany są "ostrożniejsze".
Mimo tego, plan na początek 2015 roku jest ambitny:
- 3 tygodnie.
- Około 9000 km.
- Kilka motocykli (ekipa dalej się zbiera)
- 7 krajów: Sahara Zachodnia, Mauretania, Mali, Burkina Faso, Benin, Togo, Ghana

środa, 12 listopada 2014

Lodowcowy ekspres - Stubai

07-11 listopada 2014

Decyzja była bardzo "last minute". Co prawda kiedyś myślałam nad takim ekspresowym wyjazdem, ale jeszcze nigdy się nie udał. A tym razem - zwolniło się miejsce i pojechałam. Trochę w ciemno, bo z ośmioosobowym towarzystwem, z którego dwie osoby znałam wcześniej, a reszta była dla mnie całkowicie nowa. Chociaż "znałam", to też za dużo powiedziane - po prosto spotkałam w pewnym porcie na Mazurach dwa i pół roku temu, ale imprezowy wieczór i "śniadanie" spowodował, że utrzymujemy jakiś tam kontakt do dziś.

W piątek wieczorem zameldowałam się na stacji benzynowej w Gliwicach, gdzie byłam umówiona z resztą. Zostawiłam moją  Fokę (czyli focusa) na parkingu i przesiadłam się do wyjazdowego busa, w którym byli: Bartek, Ola, dwóch Adamów, Grzesiek, Paweł i wcześniej znani mi Piotrek i Borys. Wesoła ekipa w komplecie.

Noc minęła na jeździe. Chwilę po piątej rano zameldowaliśmy się w kwaterze, skąd po godzinie wyruszyliśmy na stok. Kupiliśmy czterodniowe karnety i ruszyliśmy na podbój lodowca.

niedziela, 2 listopada 2014

Na Zaporze i na Torze

02 listopada 2014 - niedziela

W ramach przedwyprawowych przygotowań muszę poćwiczyć jazdę w terenie. Znalazła się ekipa, która mnie przygarnęła i spędziliśmy bardzo miłą offową niedzielę.

O 10:00 wyjechałam z garażu, ale stwierdziłam, że jeszcze trzeba sprawdzić stan powietrza w kółkach i zatankować. Potem w Wadowicach utknęłam w przykościelnym korku na dobre kilka minut, więc na miejsce zbiórki w Świnnej Porębie dotarłam z kilkuminutowym opóźnieniem.

Przywitałam się z ekipą, zakupiłam wodę i można było ruszać...

wtorek, 28 października 2014

Biały chudy Kostek

Zupełnie tego nie planowałam....

Z końcem września pojechałam go oglądnąć. Bez napinki i ciśnienia. Na wszelki wypadek bez kasy w kieszeni.

Czekał na mnie ubłocony i w dodatku nie chciał odpalić z powodu słabego akumulatora. Ale w końcu się udało - przejechałam się. Spodobało się. Krótka rozmowa o motocyklu, o cenie.
I powrót do domu.

Parę dni później odezwałam się do sprzedającego, podałam swoją propozycję, on na nią przystał i można było się umawiać na finalizację transakcji.

1 października 2014 kupiłam BMW G650 X-Challenge :) Tym razem czekał na mnie czysty, zatankowany do pełna i z nowym akumulatorem.

poniedziałek, 20 października 2014

Bałkany 2014 - epilog

Chyba nie mam szczęścia do wyjazdów na Bałkany. Byłam tu drugi raz w ciągu dwóch lat i za każdym razem miałam jechać z kimś. W zeszłym roku nie wyszło. W tym roku też nie i to dwukrotnie - najpierw nie udał się wyjazd w towarzystwie "na całość", a potem okazało się, że towarzystwo "na pół wyjazdu" też wymiękło. W obu przypadkach modyfikowałam swój pierwotny plan, żeby się dostosować - w zeszłym roku odwróciłam trasę, w tym również były modyfikacje, najpierw terminu wyjazdu, potem, już "w trakcie", trasy. W efekcie chyba był to najbardziej nieoptymalny trasowo wyjazd - zrobiłam jakiś nadprogramowy tysiąc kilometrów... I... warto było!

środa, 8 października 2014

Bałkany 2014 - Dzień 12 - Szczęśliwy powrót

21 września 2014 - niedziela

Tak, wiem, nie opisałam  dnia jedenastego... soboty - bo nie ma czego opisywać. Leniuchowałam cały dzień, nie przejechałam żadnego kilometra. Należał mi się odpoczynek. I tyle.

W niedzielę czekamy aż trochę się przejaśni i niespiesznie grupką motocykli ruszamy nienajszybszą drogą do domu. Po drodze są małe mieścinki, policjanci pozdrawiający nas z radiowozu, remontowana droga, sielskie krajobrazy, Ojców i obiad w knajpie. W moim przypadku żurek i znakomita tarta malinowo-czekoladowa. Jak nie jem słodyczy, tak mam na nią ochotę.

Po posiłku każdy rusza w swoją stronę, swoim tempem. Ja dla odmiany trochę ostrzej niż zwykle. Rzadko mi się zdarza taka jazda, ale znowu - mam taką potrzebę. Ale wszystko w granicach bezpieczeństwa - mój margines jest bardzo duży...

wtorek, 7 października 2014

Bałkany 2014 - Dzień 10 - Scyzoryki

19 września 2014 - piątek

Piątek weekendu początek. Ale jeszcze nie teraz. Przede mną jeszcze kawałek drogi. I to niemały. Pewnie zjedzie mi cały dzień.

Czynności poranne są standardowe: pakowanie, śniadanie (tym razem pompowana bułka i salami)... Kupuję 5 litrów wina, które wrzucam jeszcze do rolki - jest tam jeszcze trochę miejsca. w sumie wiozę 8 litrów procentów o różnym woltażu. Mam nadzieję, że to legalne ;)

Przy wyjeździe z parkingu pomaga mi właściciel i jakiś jego kolega. W zasadzie ogarniają cały temat za mnie. Trochę mi głupio, że nie daję rady, że tym razem nie jest "ja sama". No cóż, taka sytuacja.

Do granicy ze Słowacją mam dość blisko, więc szybko przekraczam granicę. Słowacja mnie zaskakuje... dużym ruchem na drogach. Halo! Przecież tu nigdy tak nie było... Znanymi drogami kieruję się na przejście graniczne w Piwnicznej.

poniedziałek, 6 października 2014

Bałkany 2014 - Dzień 9 - Długie pociągnięcie

18 września 2014 - czwartek

Deja vu. To już się działo. Piękny poranek, mgła powoli podnosi się znad pól; świeci piękne słońce. Pyszne śniadanie i rozliczenie. Pakuję się na motocykl, robię pamiątkową fotkę, tym razem z Danijelem i wyjeżdżam zanim się rozkleję. Tak mi tu dobrze. Naprawdę nie chcę wyjeżdżać. Nie wiem kiedy tu wrócę... może w przyszłym roku? Pewnie nie wcześniej...

Po raz kolejny jadę serpentynami na Pluzine. Tu jest jeszcze pochmurno. Kanion Pivy - jak zwykle piękny. Słońce wychodzi z mgły i chmur gdy jestem na granicy Czarnogóry.

piątek, 3 października 2014

Bałkany 2014 - Dzień 8 - Nigdy dość!

17 września 2014 - środa

Pierwszy raz od dłuższego czasu się naprawdę wysypiam. Nigdzie mi się nie spieszy. Przyjechałam tu ładować baterie, a nie spinać się czymkolwiek. Limit wkurzenia na tym wyjeździe już został wyczerpany. Pogoda jest wreszcie taka jak powinna - rześko, ale słonecznie.

Jem przepyszne śniadanie - tym razem omlet - czyli taką bardziej jajecznicę bez boczku, za to z serem. Pychota. I porcja jakby mniejsza niż jajecznicy, więc nie pękam bardzo, tylko trochę. No i ten chleb pieczony w domu. Jedna kromka niewiarygodnie nasyca. A przede wszystkim wyśmienicie smakuje. Choć w sumie niezależnie od stopnia najedzenia kromka świeżego chleba z masłem (choć tu bez masła) zawsze wejdzie ;)

Bałkany 2014 - Dzień 7 - Powrót

16 września 2014 - wtorek

Na śniadanie dojadam wczorajsza pizzę, której nie zmieściłam, pomimo tego, że jak zwykle była pyszna. Kuba zabiera Oskara do przedszkola, Mojca szykuje Kalinę do szkoły,a le ta nie chce iść, dopóki ja jestem. Muszę więc się sprawnie zebrać, żeby pierwszoklasistka się nie spóźniła. Pakuję się na Oliviera, robimy jakieś pożegnalne fotki i ruszam. Pogoda nie rozpieszcza - jest wielka mgła, samochody poruszają się w żółwim tempie. Wjeżdżam na autostradę i kieruję się na Zagrzeb. Mgła przechodzi w mżawkę, mżawka w deszcz, przed wjazdem do Chorwacji jednak się nieco wypogadza.

A gdzie jadę... no cóż... najbardziej nieoptymalnie... wracam do Czarnogóry!

wtorek, 30 września 2014

Bałkany 2014 - Dzień 6 - Góry i woda

15 września 2014 - poniedziałek

Kalina rano zadaje mi jedno pytanie - czy zostanę jeszcze na jedna noc, a najlepiej na dłużej. Zostanę. Na jedną noc. Dzisiaj pokręcę się po okolicy i rozważę opcje dla dalszej części wyjazdu. W końcu w Polsce mam być dopiero w piątek wieczorem. Domownicy zajmują się swoimi sprawami, wychodzą do pracy, szkoły, przedszkola, ja dostaję klucz i ustalamy, że widzimy się wieczorem.

Za oknem mgła, że nie widać zamku, u podnóża którego mieszkają moi gospodarze. Za to w ogrodzie dalej  "buduje się" jacht ;)

Bałkany 2014 - Dzień 5 - Do wiatru...

14 września 2014 - niedziela

Wcale mi się nie spieszy. Co prawda wiem, że cały dzień jazdy przede mną, ale... pakowanie idzie mi wyjątkowo powoli. Nie chce mi się. Znowu jem pyszne śniadanie, rozliczam się (rachunek na pewno się nie zgadza, powinnam zapłacić więcej i jest mi z tego powodu trochę głupio)... Dostaję płynną przesyłkę dla przyjaciela, która mam dowieźć bezpiecznie do Polski - nie ma sprawy, na pewno nie wypiję. Anastazja jeszcze śpi, więc żegnam się z resztą rodziny - Danijelem, mamą i tatą. Jeszcze tylko pamiątkowa fotka i jadę. I tak już mam łzy w oczach. Jak mi się nie chce stąd wyjeżdżać...

niedziela, 28 września 2014

Bałkany 2014 - Dzień 4 - Droga, której nie ma

13 września 2014 - sobota

Spałam jak dziecko. Nie, nie dlatego, że całą noc płakałam i trzy razy nawaliłam w pieluchę, tylko po prostu naprawdę dobrze spałam. Ranek jest wilgotny, ale nie pada. Pewnie jeszcze, znając moje szczęście.

Jem przepyszne śniadanie - ogromniastą porcję jajecznicy na boczku z serem. Jak tak dalej pójdzie żywnościowo, to tu przytyję. Albo pęknę.

Gdy ja jem śniadanie, Danijel uczy się do egzaminu na prawo jazdy - dorabia kolejną kategorię... W międzyczasie tez rozmawiamy o tym, gdzie mogę pojechać i co zobaczyć. Planów jest kilka, w tym mały offroad (dzięki bransoletce odwagi) - zobaczymy co z tego wyjdzie. Zapisuję w telefonie numer do Danijela, jak wyglebię czy coś i nie będę w stanie sobie poradzić, to mam dzwonić, to przyjedzie i mnie poskłada. Fajnie - prywatne assitstance ;)

piątek, 26 września 2014

Bałkany 2014 - Dzień 3 - Dwie zguby, dwa prezenty

12 września 2014 - piątek

Z Hostelu udaje mi się wyjechać przed deszczem, choć widzę jak niebo się chmurzy, gdzieniegdzie coś grzmi i błyska. Nie mogę znaleźć jednego żółtego ekspandera, którym mocowałam żółtą rolkę. Ciekawe czy zgubiłam teraz, czy jeszcze w Zadarze... No trudno. Poradzę sobie bez niego.

Po 200 metrach zatrzymuję się w sklepie. Uzupełniam zapas wody w camelbaku i kupuję 2 litry piwa. Ożujsko jest na promocji. Siostra się ucieszy ;)

Pierwszy cel na dziś to Mostar. Zumo pokazuje trasę przez góry. Nie słucham go, chcę przejechać wybrzeżem, może uda się zrobić jednak fotkę na jakiej mi zależy, może zaświeci słońce...

środa, 24 września 2014

Bałkany2014 - Dzień 2 - Mokro

11 września 2014 - czwartek

Lubię ten dźwięk, gdy zasypiam, ale nie lubię o poranku. Deszcz. Czyli prognozy niestety się sprawdzają. No trudno. Trzeba być twardym jak żelki z Biedronki. Pakuję się wstępnie, ubieram i schodzę na śniadanie. Nic się nie zmieniło - pompowany chleb, paczkowany dżemik i margaryna, pseudowędlina z niewiadomoczego, słodka herbata owocowa. A, jest jedna nowość - pomarańcze :)

Przestaje na moment padać, więc pomykam na recepcję uregulować należności. Płacę kartą i dostaję nagrodę - czerwony ręcznik Mastercard. Taki duży, plażowy. Dobrze, że w rolce z namiotem jedzie powietrze, to mam go gdzie spakować. Uzbrajam Oliviera w bagaże. Dalej jest przerwa w deszczu, więc czym prędzej ruszam. I tak później niż bym chciała.

wtorek, 23 września 2014

Bałkany 2014 - Dzień 1 - Drobiazgi

10 września 2014 - środa

Czemu zawsze brakuje jednego dnia? Żeby wszystko ogarnąć na spokojnie, a nie w ostatniej chwili? Jestem spakowana, ale motocykl jest w garażu kilka ulic dalej. Idę po niego te parę minut. Po drodze zupełnie przypadkiem podnoszę wzrok i trafiam na jeden z balkonów kamienicy. Na balkonie jest suszarka na ubrania, na suszarce granatowy ręcznik, na ręczniku kontrastowy napis (co prawda "na lewą stronę", ale bezbłędnie odczytuję): Budva Montenegro. Tak... To mniej więcej mój cel wyjazdu...

Wytaczam Oliviera z garażu, napełniam Scottoilera olejem i podstawiam pod bramę wejściową do domu. Znoszę dwie rolki bagażowe - jedna ze wszystkim, druga prawie pusta, tylko z namiotem - może się przydać gdzieś w Rumunii. W topcase jedzie aparat foto, "transformer", zapasowe rękawiczki jakby jedne przemokły i bluza z merynosa, jakby się chłodniej zrobiło. Do tego dwie puszki napoju energetycznego i trzy paczki kabanosów. W tkankbagu mapa i kilka mniej lub bardziej podręcznych drobiazgów. W Zumo ustawiam cel na dziś. Zadar. 1100 km...

Stan licznika Oliviera to 33369 km. Ciekawe, ile mu przybędzie?

Chwilę po 8 rano ruszam. Trasa jest niemalże w całości autostradowa, więc "nic ciekawego się nie dzieje" i nie ma zdjęć. Uwagę przykuwają jedynie drobne rzeczy i wydarzenia...

poniedziałek, 22 września 2014

Bałkany 2014 - prolog

Planu nie było. No, może był, ale wyszedł dość spontanicznie. Urlop przekładałam kilkakrotnie... bo to, bo tamto... próbując dopasować różne terminy, uwzględnić plany innych, dostosować się, a jednocześnie zrealizować coś po swojemu... Dwa punkty były pewne: zlot, na którym chciałam być i ekspresowy czterodniowy wyjazd do Rumunii, który został mi zaproponowany dosłownie parę dni wcześniej, a mający się odbyć parę dni przed wspomnianym zlotem. W poniedziałek, 8 września powiedziałam w pracy, że mnie nie ma od środy przez kolejne 8 dni roboczych. Opracowałam z grubsza plan:
10.09 - środa - przelot do Chorwacji (Zadar)
11.09 - czwartek - Chorwacja (Zadar -> Dubrownik)
12.09 - piątek - Chorwacja, Bośnia i Hercegowina (Mostar) i Czarnogóra (Durmitor)
13.09 - sobota - Czarnogóra (Durmitor), może powolny odwrót w kierunku Rumunii
14.09 - niedziela - przelot do Oradei
15.09 - poniedziałek do 17.09 - środa - Rumunia ze znajomymi i wszystkie standardowe trasy ;)
18.09 - czwartek - Rumunia solo i przelot na Węgry (do Tokaja lub Egeru po wino)
19.09 - piątek - przelot do Polski na zlot (w okolice Kielc)
I fajnie.

niedziela, 7 września 2014

Kozubnik... i dalej...

07 września 2014 - niedziela 

Niedziela jak "każda inna". Umówiona z Damą i Pedro stawiam się na stacji benzynowej. Tankuję, płacę, chcę jeszcze dopompować przednie koło, bo trochę schodzi mi powietrze. Nie mogę ogarnąć kompresora tzn końcówka jest jakaś dziwna i zamiast dopompować, to ciągle powietrze mi schodzi z opony. Świetnie... jak tak dalej pójdzie to będzie całkowity dramat. Wkurzam się na maksa, choć wiem, że to pierdoła. Dodatkowo Pedro rzuca kilka tekstów, które dolewają oliwy do ognia i pękam. Wybucham. Wsiadam na moto, proszę Damę i Pedro, żeby pojechali beze mnie i... odjeżdżam ze stacji... Źle mi. Zachowałam się jak idiotka...  Zły czas mam ostatnio... Ech...

Jadę na stację innego koncernu, gdzie kompresory mam ogarnięte. Dopompowuję powietrze w przednim i sprawdzam ciśnienie w tylnym kole. Wszystko jest OK. Zastanawiam się gdzie pojechać. Decyduję się na plan, który mieliśmy zrealizować we trójkę. 

Staram się jechać mniej uczęszczanymi drogami. Nie zawsze jest to możliwe, w kilku miejscach droga ma bowiem czerwone oznaczenie, ale zdarza się też, że zawracam gdzieś na czyimś podwórku (w sumie mogłam przejechać do drogi przez otwartą furtkę, ale wolałam zawrócić).

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Off Jurajski

17 sierpnia 2014

Przed styczniowym wyjazdem warto się trochę pointegrować, porozmawiać, więc korzystam z zaproszenia na jurajską pojeżdżawkę i niedzielnym przedpołudniem zjawiam się w Olsztynie (tym pod Częstochową). Droga "tam" zajmuje mi nieco więcej czasu niż planowałam, bo: rano nie mam energii... nie chce mi się, ostatnio jest "kiepsko" i po prostu zrobienie czegokolwiek to dla mnie duży wysiłek; po zapakowaniu motka stwierdzam, że w przednim kole jest za mało powietrza... trzeba dopompować... w ogóle przednia opona to do zmiany się kwalifikuje; trasa była taka, że nie dało się nigdzie urwać żadnych minut; nawigacja dalej ma problemy z zasilaniem (nowy kabelek zasilający mam odebrać na dniach).

Na miejscu zbiórki czeka ekipa - widzę osiem maszyn, większość na kostkach. Myślę sobie "co ja tu robię". Potem kilka motków ucieka do domów i zostajemy w piątkę. Generalnie same motki lżejsze od Oliviera, wszystkie na terenowych oponach. Nie muszę mówić, że już wiem, ze będę mieć niełatwo. Prowadzący, Darek, wiedział, że będę na takim sprzęcie, więc może przemyślał trasę tak, żebym, dała radę... "Co ja tu robię"? Ogarnia mnie lekka panika... ale ruszamy. Po dosłownie trzystu metrach zaczyna się przygoda... I już wiem, że żałuję, że nie mam kamerki... Jazda pochłania do maksimum. Teren pokonuję sobie we własnym tempie, zwłaszcza, ze jest sporo piachu. Ważne, że skutecznie i bez przyziemiania.

niedziela, 10 sierpnia 2014

Bhutan 2014 - epilog

Ciągle zaskakuje mnie to, "jak ten czas szybko leci". Od powrotu z Bhutanu minął kwartał, mam też za sobą kolejny nieduży wyjazd (w Alpy) i podjętą decyzję o kolejnym "dużym" wyjeździe i nawet jedną prezentację zdjęć z Bhutanu w krakowskiej knajpce. Niestety do tej pory nie znalazłam w sobie weny... ani tak naprawdę czasu... na zmontowanie filmu z Bhutanu. Mam nadzieję, że taki powstanie, a póki co zostaję przy zdjęciach... Zdjęciach, które tak naprawdę mnie zawiodły, bo zupełnie nie oddają tego jak tam było naprawdę... Zawiodły do tego stopnia, że sprzedałam aparat fotograficzny i aktualnie nie mam żadnego, poza tym w telefonie komórkowym... (nad czym ubolewam). Nie zmienia to faktu, że gdy do nich wracam, to wciąż nie mogę uwierzyć, że rzeczywiście tam byłam. Że udało mi się dotrzeć do tej magicznej krainy. To wszystko jest jak sen. Choć bardzo realny.

sobota, 9 sierpnia 2014

Expert dla początkujących - epilog

Kopnął mnie wielki zaszczyt. Wzięłam udział w kursie, który jest marzeniem wielu moich motocyklowych znajomych. Nie wiedziałam, czy jestem gotowa. W mojej ocenie chyba nie. Dalej tego nie wiem... Ja ciągle widzę siebie gdzieś na początku motocyklowej przygody. Wiem, że mało potrafię. Znam ludzi, którzy jeżdżą krócej niż ja, ale jeżdżą lepiej, są bardziej odważni, szybciej robią postępy. Ja jeżdżę zachowawczo. Raczej powoli. Do każdego zakrętu podchodzę ze skupieniem. Ćwiczę. To sprawia, że brakuje mi luzu. Wygórowane ambicje pewnie dodatkowo hamują postępy. Dlatego właśnie ten wyjazd był trudny. Również dlatego, że w gronie samych facetów, z których większość ten kurs robiła nie pierwszy raz, a ja drugie byłam wyraźnie najsłabsza... A ja nie lubię nie umieć... W każdym razie, wiem co mam ćwiczyć, wiem co mi nie wychodzi, nad czym mam pracować. Może za rok będzie lepiej. Może dojdzie trochę luzu. Może będzie więcej odwagi...

czwartek, 7 sierpnia 2014

Expert dla początkujących - Podróż "z" - Herbatka u Hitlera

21 czerwca 2014 - sobota

Część oficjalna kursu dobiegła końca. W zasadzie mogę się spakować i wracać do Polski. Ale nie mam na to ochoty. Ani ja, ani reszta uczestników. W ramach odwlekania tego straszliwego czasu powrotu, udajemy się "do domu" okrężną drogą - zahaczając o Kehlsteinhaus - Orle Gniazdo - herbaciarnię Hitlera.

Oczywiście jedziemy tam pokręconymi drogami, omijając autostrady i inne "szybsze" trasy. Na miejscu - pełna profeska - parkujemy motki na parkingu dla motków, zostawiamy kaski na lusterkach (co prawda to Niemcy, ale mam lekka obawę, czy kask będzie jak wrócę) i udajemy się po bilety. Standardowo stoję w kolejce, która porusza się wolniej, reszta ekipy w drugiej kolejce, więc przenoszę się do nich, gdy już są pod okienkiem, a ja w czarnej d...

środa, 6 sierpnia 2014

Expert dla początkujących - Dzień 5 - Koło zatoczone

20 czerwca 2014 - piątek

Czas wracać do Austrii... Ale oczywiście nie najkrótszą ani najprostszą drogą, oj nie... Zaczynamy od znanej nam już przełęczy Pordoi. Jedzie się jakby łatwiej, choć inaczej, bo motocykl zapakowany. Nie wiem sama... Jest progres? Nie ma?... Połykamy kolejne zakręty, kolejne wzniesienia. Mijamy przełęcz Staulanza. Ćwiczę każdy zakręt. W lewo trajektoria + pozycja, w prawo głównie trajektoria, a na łatwiejszych zakrętach dodaję do tego pozycję. Dojeżdżamy do przełęczy Cibiana. tu robimy przerwę. Osładzam sobie postój gorącą czekoladą. Odpinamy kufry i inne bagaże z motocykli i zaczynamy ćwiczenia. Najpierw "na sucho - na dostępnym sprzęcie ćwiczę zmianę pozycji, a potem zaczynamy prawdziwe jazdy.

wtorek, 5 sierpnia 2014

Expert dla początkujących - Dzień 4 - Poskromić Stelvio

19 czerwca 2014 - czwartek

Dziś w planie mamy zmierzyć się z mitycznym Stelvio - przełęczą przełęczy, szefem wszystkich szefów...
Przed nami sporo dojazdówki, ale podobno warto. Ruszamy. Po 5 km zatrzymuję się i oznajmiam, że nie wzięłam kasy ani dokumentów... jakoś tak zostały w windsopperze, który miałam wczoraj na kolacji. Jednak zbyt wczesne wstawanie mi nie służy... Naprawdę rzadko zdarza mi się zapomnieć o takich podstawowych rzeczach. Umawiamy się, ze dołączę do ekipy na stacji benzynowej. Wracam więc do Campitello di Fassa po portfel i po kwadransie melduję się na umówionej stacji. Jeszcze tylko Radek jako prowadzący raz pomyli drogę i połykamy kolejne kilometry w kierunku Stelvio. Na przełęczy Costalunga jest spory ruch... a raczej bezruch... w żółwim tempie przemieszczamy się po serpentynach... W końcu dojeżdżamy do Bolzano i wbijamy się na autostradę. No cóż, trzeba. Po jakimś czasie mamy już niskie kilkadziesiąt km do celu, stajemy na stacji na tankowanie, lodzika i generalnie regenerację.

środa, 23 lipca 2014

Expert dla początkujących - Dzień 3 - Przełamanie

18 czerwca 2014 - środa

W nocy popadało. Srebrzyste kropelki zdobią Oliviera i inne motocykle. Na szczęście na razie pogoda jest bardzo OK i nie zanosi się na deszcz. śniadanie było jakby bardziej ubogie niż wczoraj. Chyba nas nie lubią ;) albo myślą, że znowu ktoś coś wyniesie.

Ruszamy. Prowadzi Radek, więc gdzieś po drodze musimy zawracać ;) bo wjeżdżamy nie tam, gdzie trzeba. Na początku drogi, która prowadzi do "naszej pierwszej przełęczy" jest wielki znak zakazu ruchu, jakieś daty, godziny i długi tekst. Niewiele rozumiemy, ale jedziemy. bez przeszkód dojeżdżamy do Passo di Rolle.

poniedziałek, 21 lipca 2014

Expert dla początkujących - Dzień 2 - Trzy przełęcze

17 czerwca 2014 - wtorek

Meldujemy się dość wcześnie na śniadaniu, ale jest ono jakby ubogie... Dopiero jak kończymy pojawiają się jajka i inne specjały... Ech, chyba nie chcą żebyśmy tu dobrze jedli ;) Niektórzy robią sobie kanapki na wynos, co spotyka się z dezaprobatą personelu... ale gdy chcemy te kanapki i oddać, to jakoś problem nagle przestaje istnieć ;)

Ruszamy. Cel pierwszy - rozgrzewka i przełęcz Fedaia. Trochę znamy ją z wczorajszego przejazdu. No to katujemy. Kilka(naście) razy. Tam i z powrotem. Znowu nie jest dobrze. Nie ma pozycji. Staram się jak mogę. Bez efektów... Nic nie widać. Kurde, chyba jakaś ułomna jestem... albo za krótka, żeby było to widać...

czwartek, 17 lipca 2014

Expert dla początkujących - Dzień 1 - Ośla łączka

16 czerwca 2014 - poniedziałek

Dziś dzień pierwszy szkolenia. Poranne opowieści o tym co się może stać, podpisywanie dokumentów itp coraz bardziej mnie przerażają. Nie ma miejsca na błędy. Nie ma miejsca na błędy. Powtarzam to sobie jak mantrę. Wykonuje jeszcze jeden telefon okolicznościowy do przyjaciela, dostaję zapewnienia, zę na pewno dam radę. No, zobaczymy. Obiecuję, że nie będę się wkurzać... za bardzo...

W końcu ruszamy. Ja zahaczam jeszcze o bankomat, żeby móc zapłacić za wjazd na Grossglockner.
Zbieramy się tuz za bramkami u podnóża przełęczy i jazda. Jadę za Rafałem, ale po chwili go gubię. Dla niego to rutynowy dojazd, a ja mam pełno w gaciach.

poniedziałek, 7 lipca 2014

Weekendowe Mazury czyli III Sabat Czarownic

4-6 lipca 2014

Do trzech razy sztuka. Na babskim zlocie jeszcze nie byłam, bo dwa lata temu akurat miałam baaardzo duuuże zawirowanie w życiu i do niczego się nie nadawałam, rok temu miałam akurat zrobiony zabieg chirurgiczny na lewej dłoni, więc jakiekolwiek motopodróże odpadały, więc w tym roku musiało się udać. I mimo, że było cholernie daleko, a ja nie mogłam się wymigać z pracy (tzn nie chciałam brać urlopu, bo u mnie wiadomo - każdy dzień na wagę złota), a w sam piątek dopadło mnie cholerne niechciejstwo (bo daleko - tzn. 600 km po polskich drogach, bo mam mnóstwo pracy, bo muszę ogarnąć kwestię zakupu grzejników do nowego mieszkania, bo piątek i będzie duży ruch na drogach, bo upał, bo... bo... bo...) to jednak (częściowo zmotywowana "przyjacielskim kopniakiem" od takiego jednego kumpla z Wrocławia) koło 15:00 wsiadam na moto i ruszam na północ.

wtorek, 1 lipca 2014

Expert dla początkujących - Podróż "do" - Jest przygoda

15 czerwca 2014 - niedziela

Moto przygotowane (nowe oponki założone, inne elementy sprawdzone),  ja spakowana w niezbędne minimum, umówiona w Gliwicach z Grześkiem i Jackiem. Można jechać.
Koło 7:00 wyruszam spod domu. Dzisiejszy dzień ma upłynąć pod znakiem jazdy "po najmniejszej linii oporu" czyli autostradami. Kieruję się na A4 i płacąc na bramkach słyszę od pani w okienku, że autostrada jest nieprzejezdna, bo wyciągają jakąś ciężarówkę z rowu i albo poczekam, albo zjadę na Chrzanów. Czyli już jest "wesoło". Wybieram opcję zjazdu z autostrady. Zaoszczędzę 4,50 zł, stracę kwadrans, ale i tak dojadę w umówione miejsce o czasie. W Chrzanowie doświadczam niemiłej sytuacji - dwóch panów w dwóch samochodach na rejestracjach KCH, CH jak CHam albo i co gorszego, próbują mnie zepchnąć z drogi. I wcale nie przeszkadza im, że robią to na skrzyżowaniu, gdzie stoją dwa radiowozy. W sumie policji też to nie przeszkadza. Niech mają. Ja ma wakacje.

środa, 25 czerwca 2014

Bhutan 2014 - Podróż "z" - Kontrasty

04 maja 2014 - niedziela
05 maja 2014 - poniedziałek

Przed szóstą rano zbieramy się na porannej kawie. O tej porze niczyj żołądek nie funkcjonuje normalnie, więc śniadanie zabieramy "na wynos". Pakujemy graty do trzech samochodzików i ruszamy. O mało co nie zostawiamy Moniki, bo każdy myśli, że pojechała w innym aucie, ale w końcu orientujemy się, że trzeba zaczekać.

Kilka kilometrów od hotelu, w którym nocowaliśmy stajemy na granicy. Z trzech busików pakujemy się do trzech innych aut, które zawiozą nas do Guwahati. W międzyczasie chyba Dorji ogarnia jakieś ostatnie formalności związane z naszym wyjazdem z Bhutanu.

wtorek, 24 czerwca 2014

Expert dla początkujących - prolog

Widocznie musiałam błysnąć. Na tyle, że Rafał uznał, że jestem gotowa. Że dam radę. Że będą ze mnie ludzie. Jesienią 2013 roku dostałam zaproszenie na kurs "Expert" w Alpach. Bardzo mnie to ucieszyło, bo w tym kursie nie uczestniczyła jeszcze żadna kobieta. Ale jednocześnie nieco przestraszyło. Czy na pewno to już czas, żeby szkoleniowo zmierzyć się z alpejskimi przełęczami? Bo jednak zupełnie czym innym jest ot tak, pojechać sobie w te okolice turystycznie, rozkoszować się jazdą i widokami, a czym innym jest pojechać tam, żeby maglować kilka czy kilkanaście razy jedną przełęcz, a potem następną, nagrywać swoje wyczyny i wieczorami analizować błędy, aby poprawiać je następnego dnia... Czerwcowy tygodniowy wyjazd to zapewne zweryfikuje...

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Bhutan 2014 - Dzień 10 - Ostatki z niespodzianką

03 maja 2014 - sobota

Przed nami ostatni dzień jazdy i około dwustu kilometrów do zrobienia. Może dam radę. Nie czuję się zbyt dobrze. Oczy mam tak spuchnięte, ze wstyd iść na śniadanie i pokazać się ludziom. Chowam dumę w kieszeń. Trudno. Tak czasem bywa. Na wszelki wypadek nie podnoszę wzroku znad talerza, żeby nie straszyć tymi dwoma czerwonymi szparkami na twarzy...
Humor poprawia mi się nieco, gdy udaje mi się przekonać panią z recepcji, żeby sprzedała mi książkę "Path to Dharma", która i tu jest w każdym pokoju, a na dodatek kilka egzemplarzy leży sobie w lobby. Nawet nie negocjuję ceny. Wiem, kto ją dostanie w prezencie.
Powoli pakujemy się na motocykle, uzupełniam wodę w camelbaku. Czas ruszać. Ale, ale. Stop. Okazuje się, że moto Wujka wyrzygał olej i w dodatku zgubił sprzęgło. Gogo zaczyna więc dzień od naprawy. Każdy z nas odpala motocykl, żeby sprawdzić czy nic nie cieknie. Jest OK.

niedziela, 22 czerwca 2014

Bhutan 2014 - Dzień 9 - Niebo się popłakało

02 maja 2014 - piątek

Okna hotelu są nieco przyciemnione i ciężko ocenić, czy jest pochmurno, czy nie. Uff, jest "w miarę". I sucho. To dobrze - zjazd spod hotelu nie będzie taki straszny. W sumie daję radę bezproblemowo, choć jadę w "asyście" w razie W.
Pierwszy przystanek mamy nieopodal, bo na stacji benzynowej. Ola niesie pomoc lokalnemu pieskowi z wielkim kleszczem na oku. Zjeżdżamy na chek-post, który mijaliśmy wczoraj, a za nim skręcamy w dolinę Trashiyangtse. Dolanie benzyny znowu powoduje inhalację oparami. Nie wiem co jest nie halo z tym korkiem wlewu paliwa.

wtorek, 10 czerwca 2014

Bhutan 2014 - Dzień 8 - Dwa szlify twardziela

01 maja 2014 - czwartek

Dziś podobno nigdzie nam się nie spieszy. Rano więc jest czas na wyspanie się, zjedzenie dobrego śniadania i zwiedzanie miasteczka. Oczywiście korzystam z tej okazji, aby podpatrzeć jak płynie życie w niewielkiej miejscowości na końcu świata. A jak płynie? Spokojnie. Lokalesi handlują w sklepach "ze wszystkim", robią porządki - np. zamiatają wodę na jezdni, palą gałęzie. Ot tak snują się powoli i bez ciśnienia. Ja też się snuję - po miasteczku i po niedużym dzongu.

niedziela, 8 czerwca 2014

Bhutan 2014 - Dzień 7 - Ośnieżone Himalaje i tropikalna dżungla

30 kwietnia 2014 - środa

Dziś przed nami długa droga. Prawie 200 km. W dodatku podobno niebezpieczna - bardzo wąska i kręta. Taka lokalna "droga śmierci". Gogo i Dorji (a nawet motocykliści z Bhutan Dragons!) od kilku dni nam o tym mówią, że mamy jechać wolno i nie szaleć, zwłaszcza jakby pogoda była kiepska. Mamy używać klaksonów przed zakrętami i naprawdę bardzo uważać.

Po pożywnym śniadaniu wsiadamy na motki i jedziemy zatankować. Po wyjechaniu 2 km za miasteczko zatrzymujemy się - trzy motocykle maja jakiś paliwowy problem: u Jacka nie trzyma korek i paliwo się wylewa, u Oli też cieknie, a u mnie "wyskakuje" (zgubiłam wężyk) i nie tylko chlapie mi na moto i ciuchy, ale też zawraca mi w głowie gdy je wdycham. Gogo dość sprawnie ogarnia temat (ja dostaję wężyk) i jedziemy dalej.

środa, 4 czerwca 2014

Bhutan 2014 - Dzień 6 - Offpoczynek

29 kwietnia 2014 - wtorek

Plan na dziś - pokręcić się po okolicy. Zaczynamy od śniadania, w całości zrobionego z produktów własnego wyrobu. Dwa rodzaje chleba, marmolady, masło, płatki, sery... Bardzo przypomina mi to śniadania na snowboardowym evencie extremecarvingowym w Zinal w Szwajcarii... Przypadek?

Pogoda jest piękna  przejrzyste powietrze i błękitne niebo pozwalają po raz pierwszy dostrzec ośniezone szczyty gór gdzieś na horyzoncie, gdy zmierzamy do pierwszego odwiedzanego dzisiaj miejsca - Dozngu Jakar. W porównaniu z dotychczas zwiedzanymi obiektami tego typu, ten jest dość skromny, za to mamy tam zapewnioną atrakcję wchodzenia i schodzenia po baaardzo stromych schodo-drabinach. Od razu widać różnice w europejskim i lokalnym sposobie wspinania się i schodzenia. Dorji wszystkich zachwyca zwinnością, z jaką śmiga po wąskich szczebelkach. My jednak wolimy powolne, pewne ruchy.

czwartek, 29 maja 2014

Bhutan 2014 - Dzień 5 - Gang dzikich wieprzy

28 kwietnia 2014 - poniedziałek

Znowu dzień się zapowiada gorzej niż lepiej... dostaję wiadomość, która trochę ścina mnie z nóg... A pojechałam się resetować i chilloutować... kurde! Czasem żałuję, że technologia umożliwia takie szybkie przesyłanie informacji... Mimo tego, poranek jest piękny - zapowiada się wspaniała pogoda, niezbyt wiele kilometrów do przejechania i mnóstwo atrakcji po drodze.

Wczorajsze ustawienie motocykli było chyba dobre - Gogo ich nie przestawił. Pakujemy manatki na wóz serwisowy (tzn znowu robią to dziewczęta z obsługi hotelowej w swoich pięknych strojach... muszę przyznać, że w swoich coraz brudniejszych motociuchach czuję się przy nich lekko nie na miejscu...

środa, 28 maja 2014

Bhutan 2014 - Dzień 4 - Jakoś "nie tak"

27 kwietnia 2014 - niedziela

Coś z dniem dzisiejszym jest nie tak. Złe fluidy. Na "dzień dobry" płyną z Polski złe wiadomości o śmierci motocyklisty którego większość z nas znała lub przynajmniej kojarzyła. Oj, to nie jest dobry początek dnia.

Wyjeżdżamy z hotelu. Staram się koncentrować na jeździe, ale myśli gdzieś uciekają. Muszę bardzo uważać, nie chcę popełnić jakiegoś głupiego błędu. Droga jest dzisiaj dość wymagająca. Przed nami kilka przełęczy, dolin i dość sporo kilometrów. Pierwszy odcinek, który pokonujemy jest trochę offroadowy - nawierzchnia jest jaka jest, a zakrętów setki. Czuję takie dziwne zmęczenie. Co jest? Kryzys czwartego dnia? Może.

wtorek, 27 maja 2014

Bhutan 2014 - Dzień 3 - Drugie życie w królestwie fallusa

26 kwietnia 2014 - sobota

W nocy nie śpię za dobrze. Chyba jest za ciepło i wiercę się w łóżku. Mimo lekkiego niewyspania znowu nie mogę się doczekać tego, co przyniesie kolejny dzień. Jak zwykle zaczynamy od dobrego śniadania, a następnie zapakowania naszego wozu serwisowego. znowu bagaże nosi nam obsługa hotelu - drobne panienki w tradycyjnych bhutańskich strojach. Czuję się zażenowana patrząc jak w wąskich spódnicach do kostek dźwigają wielkie, ciężkie torby po stromych schodach...

poniedziałek, 26 maja 2014

Bhutan 2014 - Dzień 2 - Symbole Bhutanu

25 kwietnia 2014 - piątek

Po czym poznać że dzień będzie bardzo intensywny? Po tym, że trzeba wcześnie wstać, a śniadanie jest o 6:30. W Polsce jeszcze niektórzy nie poszli dobrze spać, a my już wstajemy.

KTMy czekają na nas ustawione w równy rządek. Brzydal dalej odpala z kopki - prace serwisowe skupiły się na wymianie pompy sprzęgła w motocyklu Piotrka. Pakujemy rzeczy na naszego hilluxa, na wierzchu zostawiając ciuszki na przebranie - dziś w planie mamy lekki trekking: trasę liczącą 6 km z 600 m przewyższenia. Zdobywamy Taktsang - Tygrysie Gniazdo - klasztor położony na 3120 m n.p.m., wiszący ok. 900 m nad dnem doliny. Jeden z najbardziej charakterystycznych obiektów w Bhutanie.

poniedziałek, 12 maja 2014

Bhutan 2014 - Dzień 1 - Nadmiar wrażeń

24 kwietnia 2014 - czwartek

Wcześnie robi się tu jasno. To dobrze, bo nie ma problemu z wczesnym wstawaniem. Śniadanie jest bardzo smaczne - tez dobrze. Zatankowane motocykle i wóz serwisowy czekają przed hotelem. Motki mają też (w większości) nowiutkie opony i generalnie prezentują się całkiem dobrze. Owszem, maja obtarcia tu i tam, ale to tylko dodaje im uroku... Faceci z bliznami :)

Mimo, że jest wcześnie, jest bardzo ciepło. Po etapie pakowania w zasadzie mogłabym wskoczyć pod prysznic, ale nie ma takiej opcji, trzeba zmykać z Phuentsholing. Przed nami jakieś 180 km drogi. Niby niedużo, ale w Bhutanie to kolosalna odległość.

Magda i Monika wybierają rolę plecaków. Monika nawet jeszcze nie plecaka, ale na razie pasażerki wozu serwisowego, dopóki Piotrek nie oswoi się z motocyklem i jazdą w Bhutanie. Ostatecznie jedzie 8 motocykli - 7 z "nami", a na ósmym Dorji, nasz przewodnik. Wóz serwisowy prowadzi Gogo, mechanik. Motocykle są w dobrych rękach... Podobno Gogo serwisuje jednoślady samego króla, więc musi być dobry :)

Bhutan 2014 - Podróż "do" - Biały szaliczek podróżnika

22 kwietnia 2014 - wtorek
23 kwietnia 2014 - środa

Jest niemożliwie wcześnie rano. W dodatku lekko pada. Przede mną pierwszy z lotów, do Warszawy. Odprawiam się chyba jako ostatnia pasażerka, kwadrans przed odlotem. Nie muszę się spieszyć. Kolejka do kontroli bezpieczeństwa jest jeszcze długa, bo jakiś pasażer chce koniecznie "przemycić" wielofunkcyjny scyzoryk typu "wszystko w jednym". W końcu się udaje dotrzeć na pokład. Lot do Warszawy zawsze mnie śmieszy - pół godziny, podczas których samolot nawet nie osiąga  wysokości przelotowej, bo po starcie zaraz następuje lądowanie, a serwis obejmuje bogate menu: wafelek czekoladowy i wodę niegazowaną (o gazowaną trzeba poprosić i jest limitowana).

W Warszawie chwilę czekam na kolejny lot. Odprawiam się i w tym momencie zostaję zidentyfikowana przez Wujka (Pawła), jednego z uczestników wyjazdu. Ola, Sambor i Grzesiek, którzy też lecą tym samym samolotem do Doha, a następnie do Delhi, pojawiają się przed bramką na chwilę przed odlotem.

niedziela, 20 kwietnia 2014

Bhutan 2014 - prolog

W święta "powinno być" posprzątane. Tymczasem u mnie panuje lekki przedwyjazdowy bałagan. Rzeczy, które chcę zabrać piętrzą się na stole (wszystkie "niezbędne klamoty" typu elektronika, dokumenty, kosmetyki) i sofie (ciuchy). Jeszcze nie do końca mam ułożone w głowie jak to najbardziej optymalnie zapakować na wieloodcinkową podróż Kraków-Warszawa-Doha-Delhi-Bagdogra-Bhtuan... Zanim wszystko finalnie powędruje do toreb i plecaków muszę poświęcić nieco czasu na ogarnięcie kamerki i demontaż interkomu z kasku.

W zasadzie jeszcze nie za bardzo czuje ten wyjazd. Choć już gdzieś pojawia się lekkie włókno ryżowe, tj. reisefieber, to moja urlopowa mapa zapłonu nie jest w pełni włączona. Ostatni czas to kolosalne zmiany, zmiany, zmiany, a co za tym idzie mnóstwo pracy, nie tylko tej na korporacyjnym etacie, ale również przy okazji popychania do przodu spraw prywatnych. Mam nadzieję, że wszystko się dobrze poukłada.

sobota, 5 kwietnia 2014

Foch Oliviera i inne atrakcje

Ostatnie trzy i pół tygodnia Olivier spędził w serwisie. Wszystko zaczęło się w sobotę, 8 marca 2014r. Postanowiłam przetestować nowe opony...

A może ta historia powinna zacząć się we środę, 5 marca, kiedy miałam wielki apetyt na wieczorne pojeżdżenie? W pełnym rynsztunku przyszłam do garażu i zaczęłam wyprowadzać moto. Niestety - ani drgnęło. Sprawdziłam szybko, czy nie ma zapiętego biegu, ale nie... moto było na luzie. Kolejna myśl... nie kręcą się kółka, tzn, że nie są okrągłe... a to oznacza że jest flak... Rzut oka na przednie koło - tu jest ok. Na tylne... ech. Zniesmaczona wróciłam do domu i rozpoczęłam akcję - "Help me!". Późnym wieczorem nadjechała pomoc, tylne koło zostało ściągnięte i przygotowane do zawiezienia do wulkanizacji. Przy okazji stwierdziłam, ze to dobra okazja do założenia nowych gum...

środa, 26 marca 2014

Projekt "Bhutan 2014 - Kraj Grzmiącego Smoka"

Listopad 2013 roku był dla mnie trudnym czasem. Generalnie było szaro, buro i pochmurno, mimo tego, że jesień wciąż była piękna, ciepła i złota. Kolejny raz miałam ochotę "rzucić to wszystko" i zniknąć. Poprzednio taki stan zaowocował dość szybką decyzją o wyjeździe na Karaiby. I tym razem myśli uciekły mi bardzo daleko... Choć w drugą stronę. Pomyślałam o Indiach... I trasie z Manali do Leh przejechanej na Enfieldzie. Wiem, oklepany pomysł, ale i tak bardzo pociągający. Kiedyś i tak to zrobię... Potem myśli uciekły jeszcze dalej na wschód... Nepal... znam takiego co pojechał tam i zwiedził kraj "nejkedem"... Też tam kiedyś pojadę... Jeszcze dalej na wschód... Bhutan. Stop! Byłam kiedyś na pokazie zdjęć z wyjazdu do tego kraju. W dodatku parę dni wcześniej moja szkolna przyjaciółka wrzuciła na FB fotkę klasztoru w Paro z podpisem "My dream: to go there." Ponieważ było to również moje marzenie, od czasu tego pokazu zdjęć, powiedziałam sobie: jadę tu! Co więcej - zwiedzę ten kraj na motocyklu! I w taki sposób powstał plan na majówkę 2014.

wtorek, 4 marca 2014

Plan bez planu

01 marca 2014 - sobota

Chciałam gdzieś polatać, bo weekend zapowiadał się piękny, ale jakoś tak nie było pomysłu. Same niewiadome. W sumie przewietrzyłam Oliviera w piątkowy wieczór, jadąc na szkolenie "Sprawny motocykl - bezpieczny motocykl" (z którego wyniosłam generalnie tyle, że pewnie muszę przeregulować zawieszenie w motocyklu - bo na pewno jest źle ustawione - i znaleźć "słodki punkt" ;)) ale to za mało, jak na mój motocyklowy apetyt.

W końcu wyklarowało się, że Jacoo też rusza gdzieś przed siebie no i zdecydowaliśmy, że połączymy siły. Lekko spóźniłam się na spotkanie w umówionym miejscu, a potem jeszcze zamarudziłam przy tankowaniu. Generalnie planu na trasę dalej nie było, ale udało się ustalić pierwszy punkt kontrolny - oglądanie lądujących samolotów.

czwartek, 30 stycznia 2014

Oops! ...I Did It Again



W sumie obiecałam sobie, że w zeszłym roku będzie "ostatni raz"... Ale zgodnie z zasadą "łam zasady" w tym roku znowu to zrobiłam - zgłosiłam bloga do konkursu "Blog Roku 2013".
Tym razem jest kategoria podróżnicza, a nie tak jak w zeszłym roku - "lajfstajlowa", gdzie przyszło mi konkurować z blogami szafiarsko-modowymi dla niemowląt, więc będzie po pierwsze można się poinspirować podróżami innych, jak i, być może, ich również zainspirować moimi.

Aby zagłosować na mojego bloga, wyślijcie SMS na nr 7122 o treści H00107
Ważne: znak 0, to cyfra zero
Pamiętajcie także, aby nie wstawiać w SMS spacji!

Koszt SMSa to 1,23 zł. (Dochód z SMSów zostanie przekazany fundacji, która prowadzi hospicjum dla dzieci osieroconych)

Głosy można oddawać od 30.01.2014 (od godz. 15:00) do 06.02.2014 (do godz. 12:00).
Z jednego numeru telefonu można oddać tylko jeden głos na dany blog (ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby wykorzystać "czyjeś" telefony i np. do głosowania zachęcić rodzinę czy znajomych)



sobota, 11 stycznia 2014

Expedition Day

11 stycznia 2014 - sobota

Dawno, a właściwie jestem prawie pewna, że nigdy, nie zdarzyła się sytuacja, w której nie mogłam się zdecydować gdzie/z kim wybrać się na pojeżdżawkę. Paróówy z TCP szykowały jakiś hardcore w piachu i błocie, więc tym razem im podziękowałam - za cienki Serdel jestem na takie akcje, i wybrałam kontrpropozycję, której trasa miała być łatwa lekka i przyjemna.

Z lekkim opóźnieniem melduję się pod Expedition Club. Okazuje się, że większość potencjalnych uczestników zdecydowała się na inne plany na sobotę, więc w efekcie było nas dwoje - Jarek i ja. Jeszcze tylko kawka i lecimy.

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Dobry początek tygodnia...

06 stycznia 2014 - poniedziałek

W nocy nie śpię za dobrze - budzę się koło czwartej... Po godzinie zasypiam ponownie i wstaję koło dziesiątej... Jeżdżące ulicą samochody informują mnie, że jest mokro. Z drugiej strony widać jakieś słońce. Z trzeciej - mam zakwasy po wczorajszej siłowni. Co tu zrobić... jechać, nie jechać. W końcu mówię sobie - będzie dobrze, jest cieplej i przyjemniej niż w Nowy Rok, a wtedy było dobrze. Melduję że będę - co najwyżej się spóźnię chwilkę. Wrzucam w siebie jakieś śniadanie, ubieram motociuchy i pędzę do garażu. Droga slalomem przez chodnik powoduje, że przypomina mi się jedna ze scen z "Dnia Świra"... Żeby tylko w nic nie wdepnąć... Masakra...

Na "Matecznym" stawia się nas pięcioro. Ustalamy, że będzie głównie asfalt, ewentualnie lekki teren. Po ostatnich opadach deszczu może być mokro, a ja i błoto nie jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi. Ale nic to, będę twarda jak żelki z Biedronki ;)