czwartek, 17 lipca 2014

Expert dla początkujących - Dzień 1 - Ośla łączka

16 czerwca 2014 - poniedziałek

Dziś dzień pierwszy szkolenia. Poranne opowieści o tym co się może stać, podpisywanie dokumentów itp coraz bardziej mnie przerażają. Nie ma miejsca na błędy. Nie ma miejsca na błędy. Powtarzam to sobie jak mantrę. Wykonuje jeszcze jeden telefon okolicznościowy do przyjaciela, dostaję zapewnienia, zę na pewno dam radę. No, zobaczymy. Obiecuję, że nie będę się wkurzać... za bardzo...

W końcu ruszamy. Ja zahaczam jeszcze o bankomat, żeby móc zapłacić za wjazd na Grossglockner.
Zbieramy się tuz za bramkami u podnóża przełęczy i jazda. Jadę za Rafałem, ale po chwili go gubię. Dla niego to rutynowy dojazd, a ja mam pełno w gaciach.



Docieramy do pierwszego punktu "startowego" i zaczynamy jazdy góra-dół. Moje pierwsze przejazdy są dość koślawe, bo zupełnie nie znam trasy, ale w końcu jakoś idzie, coraz płynniej, choć po moim przejeździe przed kamerą jest raczej płacz i zgrzytanie zębami i przerwa na uspokojenie wkurzenia...








W ramach przerwy udajemy się na Bikers Point.





A następnie pod sam lodowiec.



Potem czeka nas druga tura przejazdów szkoleniowych. Tu nawet dostaje jakąś oszczędną pochwałę, co mi nieco poprawia humor.






Spadamy do Fusch na obiad. Kotlet jest lekko twardawy.
Pakujemy bagaże na motocykle i jeszcze raz ruszamy na przełęcz, którą dzisiaj katowaliśmy milion razy, i dalej do Włoch.












Przełęczami Giau i Fedaia dojeżdżamy do Campitello di Fassa, które będzie naszą bazą wypadową przez najbliższe dni. Ostatnie kilkanaście kilometrów przejeżdżamy w deszczu. Muszę przyznać, że rzeczywiści Grossglockner to był "łatwizna". Popołudniowy przejazd po włoskich winklach porządnie mnie zmęczył, zwłaszcza serie krótkich serpentyn, szybko przechodzących jedna w drugą. Mam poczucie, że idzie mi bardzo kiepsko... no cóż, jestem babą, to i jeżdżę jak p*zda...


Wieczór spędzamy w pizzerii u "Boskiej Joli"... tzn. jedząc pizzę "boscaiola"... znaczy z grzybami... i nie wszyscy, bo ja jem jakąś z szynką parmeńską i rukolą. I raczymy się domowym winem. I fajnym deserem w kształcie kobiecych piersi (tartufo). Jednak włochy są fantastyczne z kulinarnego punktu widzenia.


Przejechane: 386 km


4 komentarze:

  1. Na tej trasie pod Grossglockner nieźle mi zlało tyłek. Ale jest bardzo fajna, zazdroszczę, bo chętnie bym wrócił w te rejony. Podobne widoki - z węższym i gorszym asfaltem, za to z lepszą pogodą i za darmo - są w czarnogórskim Durmitorze. Traska Žabljak - Plužine. Fajne, dzikie i mocno widokowe są też boczne górskie dróżki w tej okolicy. Udanych winkli i poprzycieranych podnóżków :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do Durmitoru muszę wrócić, bo mnie plany pokrzyżował tam śnieg :)

      Usuń
  2. jesteś dziewczyno niesamowita .....podziwiam Cię

    OdpowiedzUsuń