wtorek, 1 lipca 2014

Expert dla początkujących - Podróż "do" - Jest przygoda

15 czerwca 2014 - niedziela

Moto przygotowane (nowe oponki założone, inne elementy sprawdzone),  ja spakowana w niezbędne minimum, umówiona w Gliwicach z Grześkiem i Jackiem. Można jechać.
Koło 7:00 wyruszam spod domu. Dzisiejszy dzień ma upłynąć pod znakiem jazdy "po najmniejszej linii oporu" czyli autostradami. Kieruję się na A4 i płacąc na bramkach słyszę od pani w okienku, że autostrada jest nieprzejezdna, bo wyciągają jakąś ciężarówkę z rowu i albo poczekam, albo zjadę na Chrzanów. Czyli już jest "wesoło". Wybieram opcję zjazdu z autostrady. Zaoszczędzę 4,50 zł, stracę kwadrans, ale i tak dojadę w umówione miejsce o czasie. W Chrzanowie doświadczam niemiłej sytuacji - dwóch panów w dwóch samochodach na rejestracjach KCH, CH jak CHam albo i co gorszego, próbują mnie zepchnąć z drogi. I wcale nie przeszkadza im, że robią to na skrzyżowaniu, gdzie stoją dwa radiowozy. W sumie policji też to nie przeszkadza. Niech mają. Ja ma wakacje.


W Katowicach wbijam się z powrotem na A4. Dojeżdżam do stacji benzynowej przy centrum handlowym, gdzie się umówiliśmy i... przegapiam jakiś nieintuicyjny zjazd na tę stację... no cóż... bywa... Objazd wydaje się zbyt czasochłonny, więc forsuję krawężnik, boczną drogę i już jestem na miejscu.
Tankuję, ustalamy z chłopakami szczegóły (prędkość przelotową, częstotliwość tankowania, kolejność jazdy) i jedziemy dalej. Nie. Nie jedziemy. Gdy przekręcam kluczyk pojawia się na wyświetlaczu Oliviera pomarańczowy trójkąt i słowo LAMP. Czyli padła mi żarówka. Miała wyczucie. Szybko zmieniam ją na nową i lecimy. Na MOPie Mszana zgarniamy kolejnego Jacka.
Droga jest bardzo OK, nic się nie dzieje, kilometry uciekają. Kupując winietkę na Austrię stwierdzam, że tym razem nie dobrałam odpowiednio koloru lakieru do paznokci... No cóż, jakoś to przeżyję.


W Austrii najpierw dwa razy gubimy się na rozjazdach wokół Wiednia, potem stajemy na lunch i tankowanie i zgarniamy kolejnego Jacka. Dalej jedziemy w piątkę.




Dla zabicia nudy, pojawia się akcja "pościgać się z Porsche". Mówię sobie, że mam wystarczająco duże jaja, żeby się nie ścigać, ale dwóch z ekipy to robi ;) bo za kółkiem siedzi jakaś atrakcyjna pani...

W końcu dojeżdżamy do Fusch, gdzie mamy pierwszy nocleg. Rafała, Radka i Włodka nie ma. Tzn są, już dojechali, ale pojechali pojeździć. Do kolacji i wieczorku zapoznawczego mamy jakieś pół godziny. Trzech Jacków i Grzesiek odpalają pierwsze piwka tego wieczoru, a ja mam inną misję - nowe oponki wymagają przygotowania ich do jazdy - środek się już dobrze wytarł na autostradzie, ale coś trzeba zrobić z bokami opon - jadę więc na placyk poskładać się trochę w zakrętach i pozamykać oponki. Po kwadransie efekt jest zadowalający. Można wracać.






Kolacja mija w znakomitym nastroju. Jestem obżarta jak bąk... chyba zjadłam najwięcej ze wszystkich... aż wstyd... Pora na wieczorek zapoznawczy - przenosimy się do ogródka z widokiem na góry i są "nocne polaków rozmowy" - o zawieszeniu (to tak w nawiązaniu do słynnej już gleby nieznajomego na kursie Technicznym w tym roku, który tłumaczył to źle ustawionym zawieszeniem z przodu...a  po prostu pojechał za szybko i źle wszedł w zakręt), o marchewce (to w nawiązaniu do... yyyy... czegośtam ;)) i o tym co nas czeka.





Nie ukrywam, że jestem trochę posikana. W sensie zdenerwowana. Opowiadanie o szlifach, przepaściach bez barierek, braku marginesu na błędy jakoś daje mi do myślenia i trochę... a nawet trochę bardzo się przejmuję tym co będzie. I jak będzie.

Czas spać. Jutro "ośla łączka". No, zobaczymy...


Przejechane: 901 km


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz