środa, 23 lipca 2014

Expert dla początkujących - Dzień 3 - Przełamanie

18 czerwca 2014 - środa

W nocy popadało. Srebrzyste kropelki zdobią Oliviera i inne motocykle. Na szczęście na razie pogoda jest bardzo OK i nie zanosi się na deszcz. śniadanie było jakby bardziej ubogie niż wczoraj. Chyba nas nie lubią ;) albo myślą, że znowu ktoś coś wyniesie.

Ruszamy. Prowadzi Radek, więc gdzieś po drodze musimy zawracać ;) bo wjeżdżamy nie tam, gdzie trzeba. Na początku drogi, która prowadzi do "naszej pierwszej przełęczy" jest wielki znak zakazu ruchu, jakieś daty, godziny i długi tekst. Niewiele rozumiemy, ale jedziemy. bez przeszkód dojeżdżamy do Passo di Rolle.




Uh... jazdy w dół należą do "starych wyjadaczy, w górę dla nowicjuszy. Traska malownicza, ale wymagająca - całe mnóstwo ciasnych nawrotów. Idzie raz lepiej raz gorzej. tzn mi się wydaje, że jest lepiej, a Rafał twierdzi, że tak nie jest.


W wyniku "zdublowania" jadę w dół przed kamerą. Na dole słyszę tylko "teraz poproszę w górę". Chyba jest tak źle, że nawet nie ma co komentować. Po przejeździe muszę sobie zrobić przerwę. Ale mam "wqrwa".





Zanim wszyscy zrobią swoją kolejkę w obie strony jedziemy coś zjeść. Okazuje się,  ze pierwsza restauracja jest zamknięta, więc po zrobieniu kilku fotek znajdujemy inną. Nie mam humoru...




Jak już wszyscy maja swoje filmy nagrane, Rafał poświęca mi chwilę czasu i ćwiczymy kilka pierwszych zakrętów na trasie. Kilka podpowiedzi i jest jakby lepiej. Mam się skupić na trajektorii zakrętów o 180 stopni, pozycję dołożę, jak się poczuję pewnie(j) w jeździe po prawidłowej linii. W mniej ciasnych zakrętach trajektorię mam niezłą, może z drobnymi błędami, ale agrafki, zwłaszcza w dół w prawo to totalny dramat. Nie umiem ich zacząć, nie robię wierzchołka. Jedynie wyjście się do czegoś nadaje. Mam spróbować na razie tak, żeby zaczynać szeroko, nawet "z drugiego pasa" - o ile nic nie jedzie ?(ale akurat z pracą głowy i rozglądaniem się nie mam problemów). Przejeżdżamy wspólnie serię zakrętów w dół i w górę. Potem Rafał dołącza do reszty grupy na przewie w punkcie widokowym, a ja katuję ten odcinek kilka razy. Następnie, szutrowym podjazdem, z lekkim "przytupem" dołączam do grupy. Kurczę... jednak delikatne szutry to coś co lubię...



Czas się przemieścić w kolejne miejsce. Przez rzekomo zamkniętą przełęcz Valle przejeżdżamy znowu bez żadnych problemów. Pewnie coś tam było drobnym druczkiem napisane, czego nie zrozumieliśmy albo wcale nie dotyczyło dzisiejszego dnia czy godziny.

Jedziemy do podnóża przełęczy Giau, którą przejeżdżaliśmy dwa dni temu, i której jakoś zupełnie już nie pamiętam. Czas na jazdy indywidualne - sami jeździmy i ćwiczymy, a Rafał przyjmuje oferty na filmowanie. Starzy wyjadacze szubko się nudzą jazdami i wracają do hotelu. Początkujący sobie jeżdżą. Robię trasę góra-dół trzykrotnie, w tym raz z kamerką. Rafał przebąkuje jakąś pochwałę... Czyli jest szansa, ze do czegoś się jeszcze nadam...











Czas się zwijać. Pogoda lekko się psuje i przed przełęczą Fedaia stajemy, zęby niektórzy ubrali się w kondomy przeciwdeszczowe. Chyba rzeczywiście jest lepiej - Fedaia, do znudzenia trenowana wczoraj, dzisiaj, pomimo deszczu wchodzi dość łatwo... Lekki uśmiech pojawia sie na mojej twarzy.

Dojeżdżamy do Campitello di Fassa i stajemy na szybkie zakupy na wieczór - dzisiaj będzie trochę oglądania filmików z jazd, bo do tej pory nie było okazji. Musicie przyznać, że swoje zakupy spakowałam wyjątkowo fachowo... ;)


Ustalamy jeszcze, że o 19:15 spotykamy się w lobby i idziemy w inne miejsce na pizzę.

Dwie minuty przed czasem jestem w miejscu zbiórki i dowiaduję się od pana z recepcji, że wszyscy płaśnie poszli. Ale gdzie? I zostawili mnie? Wybiegam na ulicę,a le nie widzę nikogo w promieniu 150 metrów. Próbuję się dodzwonić do Rafała, ale się nie udaje. Wracam zrezygnowana do hotelu. Próbuję zadzwonić nic. Wkurzyłam się. Dzwoni telefon. Rafał. Mówię co o nich wszystkich myślę, a co nie nadaje się do napisania. W odpowiedzi, po chwili ciszy w słuchawce dostaję instrukcję jak dojść do restauracji. Po 10 minutach jestem na miejscu.  Chłopaki mówią, że chcieli mi zrobić prezent - origami, ale nikt nie umiał złożyć kulek, żeby było "dwie kulki i armatka" w nawiązaniu do tego, co im  powiedziałam przez telefon... Potem atmosfera się lekko rozluźnia. Tagliata, która zamawiam trochę rozczarowuje, zdecydowanie lepsza była w Splicie w "No stress Bar", na majówce w zeszłym roku...

Dalsza część wieczoru to oglądanie nagranych filmów i analiza błędów. Niestety nie oglądamy ich w hotelowej sali multimedialnej na wielkim ekranie, bo sprzęt jakoś nie do końca działa, więc trzeba to zrobić w jednym z pokoi. Mam małą satysfakcję, gdy jeden z zakrętów tylko ja jadę w miarę szeroko, w miarę poprawną trajektorią, taki miły akcent w całym morzu rzeczy do poprawy...

Chłopaki jeszcze zostają na jakiegoś whiskacza, ja spadam spać. Jazda na moto trochę męczy ;)

Przejechane: 278 km


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz