niedziela, 10 sierpnia 2014

Bhutan 2014 - epilog

Ciągle zaskakuje mnie to, "jak ten czas szybko leci". Od powrotu z Bhutanu minął kwartał, mam też za sobą kolejny nieduży wyjazd (w Alpy) i podjętą decyzję o kolejnym "dużym" wyjeździe i nawet jedną prezentację zdjęć z Bhutanu w krakowskiej knajpce. Niestety do tej pory nie znalazłam w sobie weny... ani tak naprawdę czasu... na zmontowanie filmu z Bhutanu. Mam nadzieję, że taki powstanie, a póki co zostaję przy zdjęciach... Zdjęciach, które tak naprawdę mnie zawiodły, bo zupełnie nie oddają tego jak tam było naprawdę... Zawiodły do tego stopnia, że sprzedałam aparat fotograficzny i aktualnie nie mam żadnego, poza tym w telefonie komórkowym... (nad czym ubolewam). Nie zmienia to faktu, że gdy do nich wracam, to wciąż nie mogę uwierzyć, że rzeczywiście tam byłam. Że udało mi się dotrzeć do tej magicznej krainy. To wszystko jest jak sen. Choć bardzo realny.

Bhutan:
Bhutan mnie zaskoczył. Przede wszystkim przyroda. Spodziewałam się czegoś dużo bardziej "surowego", a w wielu miejscach ten kraj okazał się po prostu zieloną dżunglą. Zaskoczył mnie wysoki poziom świadczonych usług, wysoki standard hoteli. Zaskoczyło mnie jedzenie, które było pyszne. Zaskoczyli mnie ludzie - mili, uprzejmi, spokojni, nienarzucający się. Było pięknie. Zwiedzane obiekty i odbywające się w nich ceremonię, jedyne w swoim rodzaju i niepowtarzalne, na zawsze pozostaną w mojej pamięci. Tak samo jak wszelkie zapierające dech w piersiach widoki, chłonięte z siedzenia motocykla przemierzającego niekończące się zakręty. Nieco zaskoczyła mnie pogoda, zarówno "przydżumione powietrze" powodujące dość kiepską widoczność, zwłaszcza w początkowych dniach wyjazdu, jak i nadchodzący monsun, serwujący nam niemal codziennie gwałtowne opady. Myślę że kolejnym razem wybrałabym inny zestaw ciuchów motocyklowych, ale żeby nie było, że narzekam - to jest jak zwykle "part of the adventure"!


Motocykl:
Nie jeździłam nigdy KTMem. Za to jeździłam jednocylindrowym BMW, więc z grubsza wiedziałam, czego się spodziewać. Motocykl - Brzydal - poza dwoma drobiazgami (początkowe problemy ze starterem i mały wyciek oleju) był dobrze wybranym egzemplarzem. Palił, jeździł, skręcał (! ;)), hamował. Trzy razy się wywrócił, z czego raz z mojej winy, a dwa to jego własna inicjatywa. Początkowo nie mogłam się przyzwyczaić do ułożenia dźwigni hamulca nożnego, ale po dwóch dniach już ja bezproblemowo znajdowałam (za to później nie mogłam się przestawić na ułożenie w Olivierze ;)) Klamka sprzęgła, nadłamana przy glebie w offie w dolinie Tang lekko poharatała mi rękawiczki, ale co tam, straty muszą być. Bardzo pozytywne odczucia mam w kwestii pracy zawieszenia, mimo, że zapewne było już ono trochę wypracowane, bo i motocykl było widać, że używany zgodnie z przeznaczeniem ;) Może to głupio zabrzmi, ale... (nie mówić Olivierowi!) nie obraziłabym się, gdyby takie było w mojej "beemce" ;)


Ekipa:
Przed wyjazdem nie znałam nikogo - tylko raz widziałam Olę i Sambora, gdy pojawili się na pokazie zdjęć z Kaukazu w warszawskiej knajpie. Ja nie znałam ludzi, oni nie znali mnie. Chyba to zaczyna być standardem w moich wyjazdach... ;) Towarzysko było świetnie - bez konfliktów, bez napięć, bez problemów. Wszyscy mili, życzliwi. Pewnie najbardziej problematyczną osobą byłam ja sama... przepraszam... i jednocześnie dziękuję raz jeszcze za "poskładanie mnie". Zwłaszcza Monice, za ciepło które mi dała i Samborowi, za rozmowę... Kochani, te dwa tygodnie spędzone i 1393 km przejechane z Wami były naprawdę fantastyczne! (i dziękuję za zdjęcia, które w kilku miejscach zamieściłam na blogu)


Generalnie wyjazd-bajka. Niesamowity. Piękny. Magiczny. Kiedyś tam wrócę!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz