sobota, 31 grudnia 2016

Podsumowanie 2016 roku

Zupełnie nie wiem jak podsumować ten rok. Amplituda wydarzeń i emocji była bardzo duża. Wspaniałe wyjazdy, choć mało kilometrów. Sporo nowych doświadczeń, choć mało kursów. Wiele się zdarzyło, choć sezon na moto był dość krótki, za sprawą złamanej ręki, która jeszcze nie wróciła do pełnej sprawności.

Było kilka zmian - m.in. nowa praca, zaczynana na dwa razy. Było kilka nowości, jak na przykład tygodniowy pobyt nad Bałtykiem, żeby "popracować zza innego biurka" - fajnie, że moja praca to umożliwia. Było kilka eksperymentalnych wyjazdów. Było kilka nowych przyjaźni. I kilka "zakończonych".

Było trochę kłopotów finansowych. Były problemy zdrowotne, nad którymi dalej pracuję, choć nie idzie to dobrze. O innych problemach, smutkach, jak i rzeczach, które się nie udały nie piszę, bo kto by chciał o nich czytać...

Co zatem się udało w tym roku?

czwartek, 29 grudnia 2016

niedziela, 25 grudnia 2016

Himalaje 2016 - Epilog

Od powrotu z Indii minęły ponad cztery miesiące. to wystarczająco dużo czasu, żeby się wszystko poukładało w głowie, okrzepło, dojrzało.

To był pierwszy "babski" wyjazd , na którym byłam. Zazwyczaj jeździłam w grupach z przewagą facetów, czy takich, gdzie byłam jedyną kobietą. Jakie miałam oczekiwania? W sumie niewielkie. Ja i tak jestem raczej odludkiem, więc wiedziałam, ze jeśli towarzysko coś miałoby nie wypalić, to sobie poradzę, bo potrafię być "sama ze sobą", nawet wśród ludzi. Jechałam tam głównie po widoki, trasę, krajobraz i klimat. Kiedyś Iskra, koleżanka, którą zdecydowanie za rzadko widuję, powiedziała mi, że trasa z Manali do Leh jest najpiękniejsza na świecie. To było jakieś 5 lat temu. Od tej pory wiedziałam, że muszę pojechać, przekonać się na własnej skórze. Chciałam księżycowego krajobrazu, surowości, potęgi gór.

sobota, 19 listopada 2016

Himalaje 2016 - Dzień 14 - Orlice wylatują

16 sierpnia 2016 - wtorek
17 sierpnia 2016 - środa

Nikomu się nie chce wyjeżdżać, ale niestety trzeba wracać do rzeczywistości. Niektóre Orlice jeszcze zostają dzień czy dwa, Ola czeka na "drugi turnus" - Orliczki - dziewczyny nieco młodsze motocyklowym stażem, które wrócą Enfieldami do Manali.  Ruszamy na lotnisko w Leh. Nie jest to takie proste, bo zanim wjedziemy na jego teren, kierowcy muszą uzyskać pozwolenie od mundurowych. W końcu jesteśmy na miejscu i zaczyna się zabawa...

Na lotnisko wchodzi się rożnymi wejściami, odpowiadającymi gate'om. Są chyba trzy. Do jednego jest wieeelka kolejka. Do drugiego nikt nie stoi. Gdzieś dalej znowu stoją jacyś ludzie. Wejścia nie są opisane i nie ma na nich informacji "za czym ta kolejka stoi". Jest kilka skupisk plastikowych krzesełek, połączonych ze sobą - taka poczekalnia pod chmurką. Podczas gdy cześć z nas rozładowuje bagaże z dachu taksówek, pozostałe próbują się rozeznać w sytuacji. Wielka kolejka "leci" na Goa. Więc to raczej nie my. W środkowej części przy wejściu jest mała tablica z ledwo widocznymi, wypisanymi kredą informacjami. I co ciekawe okazuje się, że to nasze wejście. No to wchodzimy. Zanim przejdziemy dalej chcemy jeszcze poczekać, bo ma podjechać ekipa, która zostaje w Leh, żeby nas pożegnać i upewnić się, że na pewno poleciałyśmy. Niestety jak już weszłyśmy, to nie możemy wyjść, tzn. z budynku możemy, ale nie ze strefy wyznaczonej przez plastikowe krzesełka, czego pilnuje uzbrojony pan w mundurze. Ance, która chce nas pożegnać to nie przeszkadza i przechodzi nad krzesełkami, żeby nas uściskać. Czas jednak nagli, więc przechodzimy dalej, by poddać się kontroli lotniskowej w wersji lokalnej...

poniedziałek, 14 listopada 2016

Recenzja: Motocyklowe strategie uliczne (Tom 1)

"Motocyklowe strategie uliczne"
101 sposobów na uniknięcie wypadku
Tom 1 - sytuacje 1 do 50

Autor: Mark Pepetti
Wydawca: ICEmark.org
Cena: 28 zł

Zastanawiałam się, czy ta pozycja może w ogóle wnieść coś nowego. W końcu jest na rynku książka, o niemalże takim samym tytule - "Strategie uliczne" autorstwa Davida L Hougha. Na pierwszy rzut oka obie są podobne. Obie mają ten sam zamysł. Obie poprowadzone są w tym samym stylu - opowiastek o sytuacjach drogowych, mechanizmach ich powstawania i zagrożeniach jakie ze sobą niosą.

"Motocyklowe strategie uliczne" nie są książką, która jakoś szczególnie wyróżnia się na półce. Nie przyciąga wzroku jaskrawymi kolorami czy efektownym zdjęciem na okładce. Jest szara. Czy to źle? Niekoniecznie. Może w tym stonowaniu okładki tkwi poważne podejście do tematu, jakim jest bezpieczeństwo?

sobota, 12 listopada 2016

Himalaje 2016 - Dzień 13 - Niemotorkowo

15 sierpnia 2016 - poniedziałek

W Indiach jest dzień niepodległości, ale życie jakby toczy się normalnie, przynajmniej w Leh. Dla nas to dzień odpoczynku przed powrotem. Ale odpoczynku aktywnego - więc wybieramy się na zwiedzanie. Najpierw jednak sprawdzamy, czy nie da się jakoś wcisnąć na audiencję do Dalaj Lamy, który własnie jest w Leh. Niestety wszystkie wystąpienia publiczne ma za kilka dni, więc nam się to nie uda. Pozostają więc inne atrakcje. Zanim wyjedziemy z hotelu, przyjeżdża Asia, uczestniczka drugiego etapu Orlicowej wyprawy. Ale zamiast dołączyć do nas - wybiera odpoczynek po podróży. Z lekkim opóźnieniem - czyli standardowo po indyjsku - wyjeżdżamy do Pałacu Shey, leżącego opodal Leh.

piątek, 11 listopada 2016

Himalaje 2016 - Dzień 12 - Motocyklowy dach świata

14 sierpnia 2016 - niedziela

Dzień niespiesznie zaczynamy od jogi. Próbujemy znaleźć jakikolwiek cień, bo słońce pali mocno, choć jest jeszcze wcześnie. Po śniadaniu wyjeżdżamy na zabawy w piaskownicy. To pierwsza z dzisiejszych atrakcji, których - jak na ostatni dzień jazdy przystało - jest kilka. Wydmy w  okolicy Hunder to najwyżej położone wydmy na świecie i po części z nich można jeździć. Najpierw Ola pokazuje nam, że "da się", mimo, że nasze Enfieldy wcale nie wyglądają, jakby miały sobie tu poradzić - ciężkie, niskie, z nieagresywnymi oponami. Kilka z Orlic idzie w ślady Oli i też próbuje swoich sił na tym terenie. Reszta nie ma ochoty męczyć się w upale, więc wygodnie siada w cieniu wozu serwisowego. Nie wiem jak inne motki, ale mój na jedynce się kopie (i nie jedzie), na dójce za to początkowo idzie, w miarę, ale potem brakuje mu mocy, zwalnia i traci stabilność, więc nie ma mowy o podjazdach pod jakieś większe górki. Zabawa fajna, i w moim przypadku bez gleb. Chyba treningi pod okiem Krzysia w Afryce nie poszły w las ;) Pojawiają się inne grupki motocyklistów i próbują swoich sił, ale stwierdzam, że nam to idzie dużo lepiej. Podjeżdża nawet parka na nowym Enfieldzie Himalayan, ale nie próbuje nawet wjechać na piasek. Za to Ola i Emilka uśmiechają się do kierowcy i testują Himalayana i też "da się" ;)

środa, 9 listopada 2016

Himalaje 2016 - Dzień 11 - Zamkniętą drogą

13 sierpnia 2016 - sobota

Z kampu wyjeżdżamy bardzo wcześnie. Chcemy jeszcze chwilę pobawić się nad jeziorem z kamerą i dronem. Niestety musimy wybrać inne miejcie niż pierwotnie planowałyśmy, gdyż jest tam straszny tłum. Sądząc po ilości ludzi skupionych wokół faceta na białym koniu, z wielkim... dronem, to kręcili tam jakąś kolejną bollywoodzką superprodukcję. My też w końcu trafiamy w miejsce upamiętniające powstawanie innego filmu - "Three Idiots". Obok stoi grupa mnichów, którzy z kolei maja jakieś zawody...w rzucaniu strzałą do tarczy (technika dowolna). Gdy przyjeżdżamy to przerywają swoje zajęcie i chętnie robią sobie z nami zdjęcia.

niedziela, 6 listopada 2016

Himalaje 2016 - Dzień 10 - Turkusowe jezioro

12 sierpnia 2016 - piątek

Budzi mnie szum wody. Leniwie otwieram oko, widzę że nie ma Aśki - pewnie bierze prysznic. Ale żeby o 5 rano? Po kilku sekundach jednak drzwi pokoju otwierają się szeroko i wpada przez nie Aśka i Hindus z obsługi guesthouse'u. Hindus jest lekko zdezorientowany, gdy długowłosa blondynka w piżamie ciągnie go do pokoju z wielkim łóżkiem, w którym leży druga Europejka... Co gorsza, ta pierwsza wciąga go do łazienki... a tam dzieje się Armagedon. Chyba nazwa naszego pokoju - Indus - nie jest taka od rzeczy. W Łazience mamy powódź. Pod umywalką z jednego wężyka woda leje się pod sporym ciśnieniem. Chłopak dalej jest przerażony, ale już inaczej, zdają sobie sprawę, żę to tylko awaria, a nie porwanie celem wykorzystania przez dwie napalone baby. Wybiega z pokoju i po chwili wraca z kolegą. Za pomocą kołka i foliowej torebki naprawiają usterkę w kilka minut.

wtorek, 1 listopada 2016

Himalaje 2016 - Dzień 9 - Pod znakiem Indusu

11 sierpnia 2016 - czwartek

Śpi się dobrze. Dużo się śni - pewnie to z powodu niedotlenienia mózgu - zamiast normalnie pracować to wyświetla sobie jakieś filmy. Znowu oczy są spuchnięte rano bardziej niż ustawa przewiduje, ale poza tym nie mam żadnych objawów związanych z przebywaniem na sporej wysokości. W ramach przedśniadaniowych aktywności badamy sobie poziom wysycenia krwi tlenem. "Najlepsze" mają ponad 90%. Ja z moimi 87% plasuję się gdzieś w środku stawki. W normalnych warunkach byłby to jednak powód do niepokoju. Tabelę zamykają wartości nieco ponad 70%, co jest zdecydowanie niepożądane, więc w ruch idzie butla z tlenem. Te z nas, które mają się nieźle biorą maty do jogi i idą poza teren campu na poranne ćwiczenia. Słonko powoli wychodzi zza gór, więc robi się cieplej i przyjemniej. Lokalni kowboje ze stadkiem mułów przejeżdżający opodal mają niezłe przedstawienie, gdy grupa kobitek "wygina śmiało ciało". Po jodze idziemy na śniadanie, a po śniadaniu - na spacer, w poszukiwaniu wody. W końcu jesteśmy nad jeziorem. Tso Kar to słone jezioro, które kiedyś, w czasach, gdy sól była cenniejsza od złota, pozwalało na jej pozyskiwanie. Teraz jezioro straciło na znaczeniu i chyba trochę się skurczyło, bo nie możemy znaleźć wody. Jedynie małe kałuże tu i tam, ale żeby dotrzeć nad taflę wody musiałybyśmy przejść pewnie z 5 albo i więcej kilometrów. Za to udaje nam się wystraszyć kilka królików, ptaków i jaszczurek mieszkających w krzaczkach. Mimo, że się nie spieszymy z wyjazdem, to nie mamy aż tyle czasu, żeby dotrzeć nad brzeg jeziora, więc wracamy do obozowiska.

poniedziałek, 24 października 2016

Himalaje 2016 - Dzień 8 - Spotkanie na końcu świata

10 sierpnia 2016 - środa

Ranek jest chłodny, ale nie odpuszczamy porannej jogi, na którą przybywamy poubierane w ciepłe rzeczy. Obozowisko jest osłonięte niemal z każdej strony górami, więc chwilę trwa, zanim słońce zza nich wyjdzie. A wtedy od razu robi się bardzo ciepło.

Noc nawet nie była taka zła, przynajmniej jeśli chodzi o mnie. W śpiworku było ciepło, dało się zasnąć, pomimo wysokości, choć większa niż zwykle poranna opuchlizna pod oczami zdradza, że choroba wysokościowa próbuje coś tam zdziałać w organizmie.

niedziela, 16 października 2016

Himalaje 2016 - Dzień 7 - Spuchnięte jak orzeszki w kieszeni

09 sierpnia 2016 - wtorek

Ranek wita nas lekkim deszczem i chmurami. My zaś zaklinamy słońce "powitaniem słońca" na porannej jodze. Potem procedura jest standardowa - śniadanie, pakowanie i start. Dzisiaj trasa ma być łatwa - w większości asfalt, więc powinnyśmy ją dość szybko pokonać.

Pierwszym ważnym punktem na naszej trasie jest stacja benzynowa. Tym razem tankowanie idzie sprawnie, bo jesteśmy na niej tylko my i grzecznie ustawiamy się w zorganizowana kolejkę. Dodatkowo musimy zrobić zapas paliwa na następne dni, bo najbliższa stacja jest za... 365 km. A dla nas za jeszcze więcej, bo na pewno nie pojedziemy najkrótszą drogą.

Na stacji czekamy na wszystkie dziewczyny - chwilę to trwa, bo jedna Orlica łapie gumę. Dodatkowo Oli wypadają wszystkie dokumenty i pieniądze i musimy je pozbierać z ulicy.

piątek, 7 października 2016

Himalaje 2016 - Dzień 6 - WOW!

08 sierpnia 2016 - poniedziałek

Rano nie ma jogi, bo musimy wcześniej wstać i wcześniej wyjechać, żeby nadrobić kilometry z wczoraj. Niestety śniadanie, choć ustalone na 6:15, opóźnia się, bo Hindusom się raczej nie spieszy, a terminy traktują umownie, więc w efekcie zaczynamy jeść jakieś pół godziny później.

Kierujemy się do Losar. Dobrze, ze nie zdecydowałyśmy się na jazdę po zmroku, bo umknęłoby nam całe piękno drogi. Jednocześnie byłoby spore ryzyko jakichś niefajnych przygód, bo droga bynajmniej nie jest tu równym asfaltem.

Ruch samochodowy jest niemal zerowy, co pozwala jeszcze bardziej cieszyć się okolicą.

wtorek, 4 października 2016

Himalaje 2016 - Dzień 5 - Uziemione w osuwisku

07 sierpnia 2016 - niedziela

Dzień miałyśmy zacząć o wyjścia do świątyni i posłuchania modlitw mnichów. Jednak po sprawdzeniu okazało się, że to nie miały być grupowe modlitwy, tylko medytacja jednej osoby, bez bębenków, trąbek i innych rekwizytów, które by to uatrakcyjniły, więc odpuszczamy. Nie odpuszczamy za to jogi - tym razem na dachu hotelu. Pogoda na to pozwala, bo nie pada, choć jest wilgotno. Niektórym po wczorajszych baletach joga idzie nieco słabiej i nawet pozycja trupa jest zbyt wymagająca ;) Trzeba przyznać, że krajobraz dookoła, którego nie miałyśmy okazji zobaczyć wieczorem jest całkiem całkiem. Wioskę otaczają góry, w których wydrążone są jaskinie medytacyjne, gdzie mnisi zaszywają się na długie miesiące.

poniedziałek, 3 października 2016

Himalaje 2016 - Dzień 4 - Na granicy z Tybetem

06 sierpnia 2016 - sobota

Całą noc leje i nie ma prądu. W efekcie ciuchy nie wyschły, a elektronika się nie naładowała. Ot uroki podróżowania. Dobrze, że chociaż w pokoju nie było zimno ani nie kapało nic z sufitu na głowę.

Standardowo zaczynamy dzień od jogi. Wczoraj miałyśmy cichą nadzieję, że uda się to na wielgachnym tarasie, ale jest mokro, więc rozkładamy maty w korytarzach, między pokojami. W wyniku ćwiczeń wymagających oparci stóp o ścianę każda z nas zdziera sobie lakier z paznokci, a na ścianach powstają kolorowe kreski. Ale wtopa...

Śniadanie jest klasyczne - czyli europejskie. Furorę robią smażone na głębokim oleju placki, które gdy są ciepłe są "spuchnięte" i smakują trochę jak mało słodkie pączki.

Pogoda się trochę poprawia, a my jesteśmy gotowe do drogi.

wtorek, 27 września 2016

Himalaje 2016 - Dzień 3 - Czekając na "WOW"

05 sierpnia 2016 - piątek

A jednak stawiam się rano na jodze. Pora jest co prawda lekko barbarzyńska, ale co tam, raz się żyje. Ostatni raz kontakt z jogą miałam ze 3 lata temu, potem temat jakoś się rozjechał, więc moje rozciągnięcie pozostawia wiele do życzenia, bo pomimo regularnych treningów ogólnych i siłowych asany poszły w odstawkę. Okazuje się, że nie jest tak źle i wszystkie reprezentujemy podobny poziom zaawansowania, co przynajmniej sprawia, że atmosfera jest bardzo wesoła. W sumie tu wszystko jest na wesoło.

Poza śniadaniem czeka mnie jeszcze jeden punkt programu, a zarazem wyzwanie - wystąpienie przed kamerą. Moja nieśmiałość i niechęć do wystąpień nie ułatwiają tematu, ale "jak trza to trza". Antośka wszystko prowadzi mega profesjonalnie i na luzie, więc "jakoś daję radę". Montujemy mi na motek jedną kamerkę, ja robię lekkie zmiany na swoim kasku, i mocuję swoją i jestem gotowa do wyjazdu. W sama porę, bo zbiórka była kilka minut temu. Jeszcze tylko chwila mega wstydu przed kamerą, gdy na wyjeździe z parkingu pod hostelem, wpada mi luz i muszę się zatrzymać na mini-górce, wrzucić jedynkę i wyczołgać się w niechwale i jedziemy. W sumie to niemalże samoistne wrzucanie luzu (po minimalnym, leciutkim dotknięciu dźwigni zmiany biegów) to druga, po słabym hamowaniu/piszczących oponach zauważalna wada mojego motka. Da się z tym jeździć, ale trzeba bardzo uważać.

poniedziałek, 26 września 2016

Himalaje 2016 - Dzień 2 - Zupełnie nie w tę stronę

04 sierpnia 2016 - czwartek

Spiętrzona rzeka szumi za oknami. Czas wstawać. Jemy śniadanie w knajpce na hostelowym dachu, pakujemy się i wreszcie możemy ruszać. Pogoda jest niezła, zapowiada się ciepły, słoneczny dzień. Niemniej jednak jesteśmy w regionie, gdzie może nam popadać, więc pogoda może się jeszcze zmienić. Znosimy bagaże, te podręczne mocujemy na motocyklach i... przed nami pierwsze poważne zadanie - wyjazd z parkingu. Niby nic, a każdą z nas lekko przeraża. Jest stromo pod górkę, mocno nierówno i w dodatku trzeba zaraz skręcić w prawo (ruch lewostronny!)  w ulicę, która stromo opada i na której szaleją skutery, tuk-tuki, krowy, piesi, psy... W dodatku nie mamy pojęcia jak te motocykle reagują na gaz i ile go trzeba, żeby nie gasły (ich obroty są naprawdę mylące), jak się prowadzą, więc pierwszy manewr, który musimy wykonać naprawdę stresuje każdą z nas. Mimo to, wychodzi nam to całkiem całkiem - na całą grupę jest tylko jedna gleba przy wyjeździe, więc już wiemy, kto dzisiaj stawia piwo.

sobota, 24 września 2016

Himalaje 2016 - Dzień 1 - Orlice nadlatują

02 sierpnia 2016 - wtorek
03 sierpnia 2016 - środa

Podróż w zasadzie zaczyna się w poniedziałek. Ruszam do Warszawy załatwić ostatnie służbowe sprawunki, a także przedwyjazdowe "przyjemności".Zdaję "fokę", czyli firmowego focusa, odsyłam laptopa do Anglii. I robię "flagowy" manicure. W dodatku przeżywam Godzinę "W" w samym środku Warszawy... niesamowite... Wieczorem jeszcze odbieram naklejki, które "gonią" mnie przesyłką konduktorską i już jestem gotowa na przygodę.

We wtorek zamawiam taxi i jadę na lotnisko. Tam szybko udaje mi się zlokalizować kilka Orlic. Jeszcze gadka-szmatka, rozdawanie spódniczek i drobne wymiany bagażu podręcznego (bo musimy wziąć drona i inny sprzęt) i możemy się odprawić, pożegnać wszystkie osoby towarzyszące i udać się w głąb lotniska. Przechodzimy przez kontrolę bezpieczeństwa i szwendamy się chwilę ale w końcu jest "final call" na nasz lot i musimy się zapakować do samolotu. W środku nie siedzimy jakoś blisko siebie.

Lot jak lot - lunch, winko, film. Tym razem "Eddie Orzeł" - lekka komedia, choć sporo w niej nieścisłości (styl V wtedy? ;)) ale na odmóżdżenie w locie w sam raz.

W Doha, gdzie się przesiadamy jest 41 stopni, więc dobrze, że cały czas przesiadki spędzimy na klimatyzowanym lotnisku. Samolotowe żarcie jet jakie jest, więc idziemy na coś normalnego do lotniskowej knajpy. Akurat jest tyle czasu, żeby zjeść i pójść na następny lot, ty,m razem dreamlinerem. A tam czekam mnie niespodzianka - upgrade do biznes klasy i miejsce 1A ;)

Cóż zrobić. ;) Jako drinka powitalnego dostaję różowego szampana, wybór żarcia tez jest niezły, a przestrzeni na nogi tyle, że nie dostaję do podnóżków ;) No i fotel rozkłada się do pełnego poziomu. Milusio. Lot upływa mi z Russellem Crowe na ekranie. I z Przebudzeniem Mocy :)

poniedziałek, 19 września 2016

Albania 2016 - a miało być tak pięknie...

21-27 sierpnia 2016

Plan jest prosty. Wracam z Indii, robię badania wstępne do nowej pracy, zaliczam fryzjera, manicure, piorę ciuchy, przepakowuję i po 2 dniach wyjeżdżam na wyjazd, który dobre 3 lata chodził mi po głowie. Ekipę wstępnie udało się zebrać. 5 osób, jedziemy, bez spinki. Wszystko gra.
Ale jak to w życiu bywa - nie do końca.
W piątek wieczorem okazuje się, że Adaś nie może jechać i tak naprawdę zostaje 2/5 pierwotnie zakładanego składu - ja i Łukasz. W dodatku ja jestem totalnie niewyrobiona, a Łukasz ma imprezowe plany na piątkowy wieczór. Przesuwamy więc datę wyjazdu na niedzielę.
W sobotę wieczorkiem wbijam do Adasia, gdzie w najlepsze trwa motoimpreza.

niedziela, 31 lipca 2016

Himalaje 2016 - Prolog

Wszystko oczywiście zbiega się w jednym momencie. Przegląd Oliviera (bo mu "siedemdziesiątka" stuknęła). Naprawa auta (które złodzieje popsuli mi przy okazji kradzieży AJP). Ostatnie dni w "starej" pracy (za niektórymi ludźmi to nawet będę tęsknić i łezka w oku mi się zakręciła). ŚDM i lekka dezorientacja w mieście. Burzowa pogoda i przyjazd Kingi z On Her Bike do Polski (bardzo chciałam się z nią zobaczyć, ale nie wyszło, bo nawałnica nie wypuściła mnie z domu na motku). Zlot forumowy pod Tatrami i jeszcze Pani z Radia Kraków, która chce ze mną pogadać o "nietypowych kobiecych pasjach". Połowa zaplanowanych rzeczy się udaje, połowa oczywiście nie, ale nie da się wszystkiego zrobić, gdy jest tego aż tyle w tak krótkim czasie. Zwłaszcza, że przede mną wyprawa na "Księżyc". Do Indii. W Himalaje.

poniedziałek, 20 czerwca 2016

Projekt Himalaje 2016 - Tylko dla Orlic

Jest początek września 2015. Wczesne popołudnie. Dostaję maila od Oli Trzaskowskiej:

"Z racji Twojego totalnego zakręcenia motorkowego, jesteś pierwsza, do której piszę :-) Chodzi o Himalaje. Ale te wysokie, indyjskie.  Po doświadczeniach z ostatnich lat, mam nowy pomysł na podbój najwyższych przełęczy :-) W 2016 chcę zorganizować wyprawę "Tylko dla Orlic" :-) Czyli pierwsza kobieca motocyklowa wyprawa przez Najwyższe przełęcze Himalajów. Rutkiewicz kiedyś mogła, to my teraz też... Do rzeczy. 2016. Prawdziwe "hard kobitki" zdobywają, to czego większość facetów się boi. Plan i szczegóły załączam. No i co Ty na to?
Jesteś pierwsza, której to wysyłam, więc będę wdzięczna za wszelkie komentarze. Też te krytyczne."

Robi mi się ciepło na serduchu, że dostaję prapremierowego maila z informacjami od takiej podróżniczki. Szybko kalkuluję możliwości na 2016 i odpisuję:

"Wchodzę w to!
Himalaje mi się marzyły, więc jestem zainteresowana. a 2 tygodnie wyszarpię choćby nie wiem co :)"

 Przesyłam kilka drobnych uwag co do planu i jego prezentacji i... zaczyna się.

niedziela, 19 czerwca 2016

Skradziono mi motocykl :(

W piątek, 17 czerwca, ok. godziny 15:30 zauważyłam zniknięcie mojego motocykla - nowego małego enduro. Ktoś musiał sobie przywłaszczyć go w ciągu 24h poprzedzających moje "odkrycie".

Motocykl to: AJP PR4 240 Ultrapassar 
nr rej. KK 3167 
VIN: TX9PR320G1060050.
Rocznik 2016, 75km przebiegu więc nówka. 
kolor: biały z czarnymi i czerwonymi akcentami

Motocykl jest bardzo unikatowy - AJP nie ma w Polsce wielu (kilkadziesiąt sztuk), a Ultrapassar to w ogóle rzadkość (może kilka sztuk) - biała rama, trialowe opony... Kilka naklejek, ale poza tym brak dodatkowego wyposażenia (nie zdążyłam nawet zamontować osłon rąk)

środa, 15 czerwca 2016

Kolumbia 2016 - Epilog

W Polsce jest teraz mniej więcej tak zielono jak w lutym w Kolumbii. Popołudniami lubi też popadać, więc to dobry czas na napisanie krótkiego podsumowania.

To było zawsze moje marzenie. Pojechać do Ameryki Południowej. Kiedyś myślałam, że będzie to standardowy plecakowy wyjazd, i w dodatku do zupełnie innego kraju na tym kontynencie. Ale wyszło jak wyszło - motocyklowo w Kolumbii. Nie wiem czego się spodziewałam po tym wyjeździe - jechałam w zasadzie bez oczekiwań. Wiedziałam, że są góry, zakręty i dżungla. Że może być ciekawie. I na pewno tak było!

Bezpieczeństwo
To była główna obawa - czy tam jest bezpiecznie? Obiegowe opinie o Kolumbii są  niezbyt pochlebne - że porywają, że rabują. Że gangi, że guerrilla. Że miny. Że narkobiznes. Że łatwo znaleźć się w nieodpowiednim czasie w nieodpowiednim miejscu i tego pożałować Przeglądając blogi i opisy wyjazdów wiedzieliśmy, które regiony są bardziej ryzykowne, które mniej. Oczywiście trasa zakładała wizytę w tych bardziej szemranych. Ale wiedzieliśmy które główne drogi omijać (np 37) i że najlepiej nie poruszać się po zmroku. Oczywiście mieliśmy przejazdy po ciemku, również w pojedynkę i po regionach, gdzie jest to szczególnie odradzane (Cauca, Huila). Ale też zapuszczaliśmy się w dróżki o całkowicie nieznanym statusie i być może któreś z nich powinny być omijane szerokim łukiem. W Bogocie policja powiedziała, gdzie mamy się nie zapuszczać - i tego nie zrobiliśmy. Naoglądaliśmy się na YT wystarczająco dużo filmików z Bronx Bogota i nie chcieliśmy kusić losu. Widać wszędzie bardzo dużo policji i wojska. Często są porozstawiani po drogach i kciukiem uniesionym w górę sygnalizują kierowcom, że droga jest bezpieczna. Ludzie najczęściej byli bardzo mili i jeśli gdzieś luźno podchodziliśmy do kwestii np. pilnowania aparatu fotograficznego w knajpie, to ktoś nam o tym przypominał pokazując, że powinniśmy zwiększyć czujność.

W każdym razie - nie było ani jednej sytuacji kiedy czułabym się zagrożona, albo chociaż nieswojo w kwestii bezpieczeństwa. Uważam, że standardowe środki ostrożności w zupełności wystarczają. Wiadomo - kasa i karty w bezpiecznych miejscach (moja rezerwowa karta płatnicza schowana pod wkładką w prawym bucie moto się nieodwracalnie wygięła, a druga przestała działać zbliżeniowo), ostrożność w zatłoczonych miejscach i nie pchanie się tam gdzie nie trzeba. Tak samo jak w każdym innym miejscu na świecie.

poniedziałek, 30 maja 2016

Akademia Enduro - szkolenie podstawowe dla kobiet

23-24 kwietnia 2016

W tym roku postanowiłam podszkolić się trochę w jeździe off. O ile jazda po asfalcie wychodzi mi w miarę dobrze (i wiem co ćwiczyć, jakie mam braki itp), o tyle poza asfaltem nie czuję się najpewniej. Przewymiarowany motocykl, nikczemny wzrost, wymówka w postaci nieodpowiednich opon i brak towarzystwa do ćwiczenia (bo w końcu ci, którzy jeżdżą całkiem nieźle, wolą sobie po prostu pojeździć, a nie użerać z podnoszeniem motocykla początkującej babie) nie są sprzymierzeńcami w podnoszeniu umiejętności.

Aby choć trochę temu zaradzić zapisałam się na szkolenie podstawowe w babskim gronie w Akademii Enduro. Na dwudniowy kurs można wypożyczyć moto, ale ja wzięłam Oliviera. Założyłam mu (tzn. zrobił to Irek i jego "4 Koła") opony Pirelli MT21 (przód) i TKC 80 (tył), zmieniłam szybkę na oryginalną niską i przygnałam do Gliwic. Na miejscu ekipa AE jeszcze odkręciła mi lusterka, zmieniła ustawienie kierownicy (lepiej pasujące o jazdy na stojąco) i przeregulowała położenie dźwigni hamulca i zmiany biegów.

poniedziałek, 16 maja 2016

Kolumbia 2016 - Dzień 15 - Złota Bogota

12 marca 2016 - sobota

W autobusie nie mam problemów ze spaniem, ale budzę się kilka razy i wtedy patrzę w okno. Jazda to rollercoaster - same zakręty, które autobus pokonuje na pełnej prędkości. Chyba lepiej spać i tego nie widzieć.

Do Bogoty docieramy około 8:20 rano. Warto by coś zjeść, więc po odbiorze bagażu i przedarciu się przez policyjną kontrolę na wejściu na dworzec siadamy w jednej z knajpek na tradycyjne śniadanie: soki, lurowatą dworcową kawę i jajecznicę. Ciekawe kiedy po powrocie zjem jakieś jajka.

Fajnie by było wziąć prysznic, bo wczoraj nie było okazji. No i da się - na dworcu są prysznice i za 6500 COP dostaje się nielimitowany dostęp do (nawet czystej) łazienki z ciepłą wodą i do tego zestaw kosmetyczny - szampon, mydełko, szczoteczka i pasta do zębów, ręcznik i klapki (własne jednak lepsze, bo te są takie flizelinowe, więc i tak się "stoi na podłodze" stopami)

niedziela, 15 maja 2016

Kolumbia 2016 - Dzień 14 - Przegapiony autobus

11 marca 2016 - piątek

Poranek to klasyka gatunku - pobudka, w miasteczko na śniadanie (coś na słodko i soki) i pakowanie. W międzyczasie jeszcze odwiedzamy dilera Yamahy i wypytujemy o motki, ceny i inne informacje. "Większe" motki i bardziej znane marki kupuje się w dedykowanych salonach. Natomiast mniejsze piździki widzieliśmy tu w sklepach AGD, wciśnięte między pralki a lodówki. Dodatkowo przymierzam jeszcze kilkanaście kapeluszy, by ostatecznie nie kupić żadnego. Niestety te fajne, kolumbijskie są drogie, duże i niewygodne w transporcie. Te mniejsze za to są pospolite i widziałam nawet w kilku wszyte metki "made in China". Odbieramy motorki z parkingu - bez problemu, właściciel nas bezbłędnie poznał, z szerokim u śmiechem gromkim "Polakkoooo!!!" Przejeżdżamy pod nasz hotel. Jest to wąska i stroma uliczka z zakazem zatrzymywania się. Motorki nie robią problemu, natomiast jakiś bogatszy lokales przed nami zaparkował szerokiego jeepa. Przez to kilka ciężarówek i autobusów ma spore problemy z przejazdem.  Ostatecznie obywa się bez uszkodzeń, agresji/klaksonów czy też wzywania "straży miejskiej". Oni się tu też średnio przejmują takimi rzeczami.

wtorek, 10 maja 2016

Kolumbia 2016 - Dzień 13 - Spacer w chmurach

10 marca 2016 - czwartek

Noc jest wyjątkowo zimna. Wychłodzone ściany powodują, że tym bardziej się to odczuwa. Od teraz nawet do "ciepłych krajów" będę zabierała cieplejszy śpiwór. Dwa koce, którymi się przykrywam dają radę. Udaje się dospać do 8:30! Chyba wczorajszy dzień dał się mocno we znaki, bo organizmy musiały się zregenerować. Okazuje się, że w kocach ani materacach nie mieszkały żadne krwiopijcze bestie, bo nic nie swędzi, ani nie ma żadnych oznak pogryzienia. W ogóle jeśli chodzi o robactwo to jest tu zupełny luz i spokój.

Na zewnątrz jest pełne słońce, więc idę sprawdzić widok. W końcu dojechaliśmy po ciemku, wśród błyskawic, więc ukształtowania terenu mogliśmy się jedynie domyślać. Oto więc jesteśmy w wioseczce niskich domków, przed nimi ogródki "jak nasze" z koniczyną, mleczami i stokrotkami, dwa pieski na łańcuchach, w tle góry i chmury. Słonko przyjemnie grzeje, więc łapię promienie studiując mapę. Mamy półtora dnia do wykorzystania.

poniedziałek, 9 maja 2016

Kolumbia 2016 - Dzień 12 - Czynny wulkan

09 marca 2016 - środa 
Śniadanie jest wybitnie niewyszukane - jajecznica z ryżem i szklanką soku. Zmywamy się dość sprawnie z miasteczka, jeszcze tylko po drodze tankując, żeby mieć pełne baki, bo mamy zamiar zapuścić się w odludzia. Z głównej drogi skręcamy na Santa Isabel - to niby tylko 40 km, ale droga bardzo wymagająca, bo pozakręcana. Ani chwili odpoczynku -same winkle. W dodatku zaczynają się autostradowe szutry - super przyjemnie się po tym jedzie, do czasu gdy muszę gwałtownie hamować, bo jadąca z przeciwka spychaczo-koparka jest na kursie kolizyjnym i muszę ją przepuścić. Pozakręcana droga pnie się w górę, a temperatura spada z nieznośnej do przyjemnej.

piątek, 6 maja 2016

Kolumbia 2016 - Dzień 11 - Biznes klasa

08 marca 2016 - wtorek

Budzę się rano. Namiot się nie poskładał bardziej, bajorko z wody się nie powiększyło, kark nawet nie boli od krzywego spania. Czas się ogarnąć, bo wszędzie, zwłaszcza na mnie, jest pełno piaskowego błotka. Wieje dość ciepły wiatr, choć daleko mu do siły tego wczorajszego, niebo jest zachmurzone, ale temperatura oscyluje w granicach 26 stopni. Tak na oko.

Czas na prysznic. W sumie dobrze, że idę tu za dnia, bo nie ma żadnego oświetlenia w "kabinach". Nie ma tez żadnych wieszaczków, więc ręcznik i ciuchy trzeba przewiesić przez drzwi, zmniejszając jeszcze dopływ światła. Woda leci prosto z krótkiej rurki wystającej z sufitu i jej przepływ jest zerojedynkowo regulowany zaworem kulowym.

Teraz śniadanie i zestaw jajeczno-plantanowy z kiepską kawą.

Ale zabawa dopiero przed nami - trzeba wyczyścić i wysuszyć namioty. Na szczęście lekki wiaterek bardzo w tym pomaga. A kuferek Bzyczka, gdzie przez noc mieszkała elektronika nie przeciekł - fajnie :) Przy okazji podziwiamy jak pan lokales z wielką beczką na kanapie walczy z motkiem, żeby go odpalić - z sukcesem!

czwartek, 28 kwietnia 2016

Kolumbia 2016 - Dzień 10 - Operacja "pustynna burza"

07 marca 2016 - poniedziałek

Zwolniłam miejsce na karcie w GoPro. Muszę przyznać, że nie nadaję się na operatora kamery - pół wyjazdu minęło i, pomimo ustawienia kamerki z pomocą podglądu w aplikacji na telefonie większość filmików przedstawia radosne poczynania przedniego koła :(  W sumie nawet nie wiem po co ja to kręcę, za filmiku z Bhutanu sprzed 2 lat nawet się nie zabrałam, więc  z tymi nie będzie lepiej...

Dla odmiany od ostatnich słodkich i tłustych śniadań to dzisiejsze jest ful wypas - jajecznica, tosty, soki. W nocy i nad ranem popadało, ale jest ciepło i zmierzamy na pustynię (czyli ma być sucho!) więc w ostatnim momencie wypinam membranę. Walka ze spodniami trwa dobre kilka minut i przypomina próbę założenia mokrych dżinsów. Więc albo przytyłam i tyłek mi się nie mieści w gacie, albo nie wiem co...

środa, 27 kwietnia 2016

Kolumbia 2016 - Dzień 9 - Prekolumbijskie wykopki

06 marca 2016 - niedziela

Dziś mamy w planie trochę zwiedzania i mniej jazdy, Planujemy odwiedzić Park Archeologiczny. W okolicy jest dość sporo miejsc, które słyną z prekolumbijskich rzeźb i rękodzieła wykopanych spod ziemi, ale na pewno nie uda nam się zwiedzić wszystkich, więc stawiamy na jedno dobre miejsce.

Zostawiamy bagaż w pokoju i "na lekko" jedziemy parę kilometrów za miasteczko. Znowu mam stres związany z nieodpowiednim ubiorem. Zostawiamy motki na parkingu przed parkiem i idziemy po bilety. Wstęp kosztuje 20000 COP. W zamian otrzymuje się paszport uprawniający do wejścia do kilku atrakcji rozsianych wokół San Agustin. My odwiedzimy te zgromadzone w parku: Muzeum, Mesita A, B, C, D, Bosque de las Estatuas (Las Statui), Fuente de Lavapatas i Alto de Lavapatas. Wejście do różnych sekcji jest oznaczane w paszporcie suchą pieczęcią w kształcie rzeźb.

wtorek, 26 kwietnia 2016

Kolumbia 2016 - Dzień 8 - Opole '77 unplugged

05 marca 2016 - sobota

Ulice są jaskrawożółte. I moro. Jest pełno policji i wojska. Każdy uzbrojony. Żołnierze w kaskach z siatką, w polowych mundurach, z plecakami. Maszerują po ulicach we wszystkich kierunkach. Na skrzyżowaniach jest ich sporo, a im bliżej głównego placu w mieście tym więcej. mam mieszane uczucia - to, że są, to znaczy, że jest niebezpiecznie, czy wręcz przeciwnie? Śniadanie w typowej kolorowej soko-cukierni upływa na rozmyślaniu o bezpieczeństwie w Kolumbii i patrzeniu na przemarsz mundurowych przed lokalem.

Po śniadaniu odbieramy motki z parkingu. W sumie nie napisałam wcześniej, ale parking to po prostu tak zaaranżowane patio, dostępne przez mikro wjazd. Parking za nockę kosztuje o ile pamiętam 10000 COP - zostawia się motek, można tez kask, dostaje kwitek. Motek odbiera się na podstawie kwitku, lub jeśli się go zgubiło - na podstawie dowodu rejestracyjnego. Nasze motki stoją w zupełnie innym miejscu niż je wczoraj zostawiliśmy. Mój nie ma już zblokowanej kierownicy, ale co to dla "fachowców", gdy trzeba go było przeparkować. Na kanapie mam odbite kocie łapki.

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Kolumbia 2016 - Dzień 7 - Back from Cali

04 marca 2016 - piątek

Rano mamy totalna głupawkę z powodu super miejsca do spania - hałas od tirów jest niemiłosierny, jak również wibracje przenoszące się od drogi, przez budynek i twardy materac, nie wspominając o smrodzie spalin, który wdziera się do pokoju. To skutecznie mobilizuje nas do wstania. Idziemy do centrum na śniadanie (a potem okazuje się, że śniadaniową knajpkę, pewnie kilka razy tańszą, mieliśmy w bramie obok ;)) - ja zajadam jakiegoś pieroga z pikantnym farszem i ziemniaka i popijam prawie litrem soku z mango. Marek wybiera coś bardziej na słodko i sok. Rachunek chyba nie uwzględnia wszystkiego, bo płacimy 8000 COP za całość, ale nikt za na mi nie krzyczy ani tym bardziej nie strzela, więc nie ma tematu. W międzyczasie lokalny pucybut koniecznie chce wypastować nam nasze turystyczne buty...

niedziela, 24 kwietnia 2016

Kolumbia 2016 - Dzień 6 - Zaginiona autostrada

03 marca 2016 - czwartek

Schodzimy na śniadanie, a tego... nie ma... Pani nie wiedziała, że mamy nocleg ze śniadaniem,. Ale to żaden problem - raz dwa na stole ląduje jedzonko, podobne do wczorajszego, ale nie takie samo. Pakujemy się na motki, lokalizujemy nasze pranie sprzed dwóch dni (niespecjalnie wyschło) i ruszamy. Nie chcemy wyjeżdżać ta samą drogą, więc Marek opracowuje trasę alternatywną. Oczywiście jest to off, bardzo zresztą ciekawy...

Zaczynamy od kluczenia między plantacjami kawy. Dróżki są wszystkie jednakowe, i nie widać, która jest  "główna", a która zaraz zakończy się u "chłopa na polu". Jest wesoło.

niedziela, 17 kwietnia 2016

Kolumbia 2016 - Dzień 5 - Las Palmas

02 marca 2016 - środa

Cel na dziś jest bardziej pieszy niż jeżdżony. W końcu trzeba trochę się poruszać, a że ja w środy mam swoje treningi na siłowni, to tym bardziej wypada się poruszać.

Po standardowo ubogim w warzywa śniadaniu i cienkiej kawie wsiadamy na motki. Tym razem i ja na lekko, co powoduje cholerny dyskomfort. Nie lubię i boję się jeździć, gdy na nogach mam cienkie spodnie i buty przed kostkę, a na grzbiecie bluzę, ale może przez 12 km dojazdu nic się nie stanie.

Wjazd do Doliny Cocora zwiastuje pojawienie się charakterystycznych palm woskowych, których wysokość sięga nawet 60 m. Te palmy to narodowe drzewo Kolumbii. Cocora z kolei to imię księżniczki z ludu Quimbaya, którego czasy świetności przypadają między IV a VII w. n.e. Niestety poza fantastycznym dorobkiem złotniczym niewiele po tej kulturze zostało, bo choroby zawleczone przez europejczyków w dobie "odkrycia Ameryki" zdziesiątkowały Quimbaya, a reszta niedobitków zasymilowała się z innymi plemionami.

niedziela, 10 kwietnia 2016

Kolumbia 2016 - Dzień 4 - Welcome to the jungle!

01 marca 2016 - wtorek

Chyba przełączyliśmy się na tryb wakacyjny. Pomimo ambitnych planów wyszło jak zwykle i pobudka następuje koło ósmej. Obiecujemy sobie lekką poprawę w tej kwestii. Zastanawiamy się gdzie zjeść śniadanie, ale w końcu staje na naszym hotelu. Siadamy na tarasie i po chwili dostajemy wielkie porcje żarcia, jakby to był obiad. ryż z fasolą, pierś z kurczaka, arepa, ser, jajecznica, krakersy i słodka lurowata kawa. Dziwne, że nawet w tym regionie taką podają, mimo tych wszystkich pól dookoła.

Powoli się pakujemy i przyprowadzamy moto pod hotel. Poświęcamy nieco czasu na drobne prace serwisowo -optymalizacyjne. Marek podłącza sobie gniazdo zapalniczki, zęby miał ładowanie do telefonu służącego za nawigację. Ja przerzucam SPOTa na prawego gmola, a na jego miejscu na kierownicy montuję nawigację. próbuję też jakoś dorzucić uchwyt do kamerki, ale mam o jedna przedłużkę za mało więc niestety ujęć z motka nie będzie. Za to przymocowuję kamerę do kasku i za pomocą aplikacji w komórce ustawiam ją tak, żeby ani nie filmowała przedniego koła, ani nieba, czyli, żeby było optymalnie.

sobota, 9 kwietnia 2016

Kolumbia 2016 - Dzień 3 - Kraina kawy

29 lutego 2016 - poniedziałek

Droga jest pozawijana jak paragraf. Same zakręty. Jak ktoś ma chorobę lokomocyjną, to ma przerąbane. Mimo tego autobus jedzie całkiem żwawo. Około drugiej w nocy zatrzymujemy się na postój - zmianę kierowców i krótką przerwę dla tych, którzy zdążyli zgłodnieć. Spora ilość autobusów na parkingu i wielka samoobsługowa stołówka świadczą, że to popularne miejsce postoju. Postanawiamy rozprostować nogi i sprawdzić "jak pachnie powietrze". Schodzimy z pięterka autobusu, wychodzimy na zewnątrz i... szok temperaturowy - jest 27 stopni i ogromna wilgotność. Może jednak wrócić do klimatyzowanego autobusu? Zwłaszcza, że znajduję wielką naklejkę na jednym z okien z hasłem do pokładowego wifi... lepiej późno niż wcale :) Korzystam też z kibelka, bo na pewno podczas jazdy po zakrętach będzie to nie lada wyzwanie. Kręcę się trochę tu i tam, ale wracam do autobusu i sprawdzam co słychać w świecie. W końcu Polska budzi się do życia o tej porze. Autobus rusza bez żadnego ostrzeżenia i powoli toczy się po parkingu. Zerkam na siedzenie obok - jest puste. Gdzie jest Marek? Czy to możliwe, że odjechaliśmy bez niego? Nie widzę go nigdzie za oknem w okolicy baru. No dobra, jest dorosły i doświadczony w podróżach, chyba ogarnia temat odjazdów autobusów... A co jeśli nie? Kurde. Lekko spanikowana rozglądam się po piętrze autobusu. Nie ma go. Idę sprawdzić piętro niżej. Też nie ma. Drzwi autokaru są zamknięte (i pewnie na nowo zaplombowane). Pani z obsługi patrzy na mnie dziwnie i o coś pyta (pewnie o co mi chodzi). Ech, jak tu wytłumaczyć, że brakuje jednego pasażera? Umiem powiedzieć "amigo" ale to raczej nie odda tego co mam na myśli... Pani (jak i większość pasażerów) patrzy na mnie z politowaniem, więc decyduję się na odwrót i wchodzę na piętro autobusu pomyśleć co dalej. Idę na swoje miejsce, a wtedy Marek wychodzi z autokarowego kibelka... Aha, tam się schował...

czwartek, 7 kwietnia 2016

Kolumbia 2016 - Dzień 2 - Bo co? Bogota

28 lutego 2016 - niedziela

Lekki jet-lag daje znać o sobie. W końcu to 6 godzin różnicy czasu. Budzę się o 5 rano, ale zamykam ponownie oczy i dosypiam do ósmej. Zresztą, nie ma nic innego do roboty, bo internet jakoś przestał działać.

Dzień właściwy zaczynam od prysznica. Potem hostelowe śniadanie (za 8000 COP) - jajecznica, grzanki, banan, truskawki, jakiś różowy owoc smakujący jak połączenie gruszki z brzoskwinią z twardymi małymi pesteczkami, do tego kawa, a dla chętnych płatki i mleko. Całkiem przyzwoicie.

Zmieniamy nieco konfigurację zapakowania i korzystamy z faktu, że doba hotelowa kończy się o 11 - idziemy na mały spacer. Tzn. "gubing", bo obojgu z nas taka forma zwiedzania pasuje - bez ciśnienia. ulice są trochę puste. Jeszcze. Snujemy się po pustych uliczkach. jest trochę śmieci, a mury upstrzone są graffiti - zarówno bazgrołami sugerującymi nie do końca bezpieczne tereny, jak i małymi (nie w sensie rozmiaru bynajmniej) "dziełami sztuki".

piątek, 25 marca 2016

Kolumbia 2016 - Dzień 1 - Pierwsze wrażenia

27 lutego 2016 - sobota

3:15. Jeszcze dobrze nie zasnęłam, a już trzeba wstawać. No dobra, ja zasypiam w tempie ekspresowym, zanim położę głowę na poduszce, więc lekko przesadzam, ale nocka jest krótka. Poranne procedury startowe są "normalne". Łazienka, herbatka, śniadanko, zamówienie taksówki, wyrzucenie śmieci.

Tym razem taxi trafia pod budynek bezbłędnie. Za to na lotnisku czekają mnie niespodzianki. Minęły czasy, kiedy służbowo latałam kilka razy w tygodniu i wiedziałam wszystko. Krakowskie lotnisko jest w przebudowie i można lekko zgłupieć. Pierwszy "zonk" - zrzucenie bagażu - niby się wyświetla, ale nie to... albo nie do końca jasno. Mam lecieć KLMem, a numerek wskazuje stanowisko dla Lufthansy. Potem okazuje się, że to numer bramki, a nie stanowiska check-in. Ale nie tylko ja popełniam ten błąd, więc chyba komunikaty na ekranach nie są do końca jasne. Nadaję mój 15 kilogramowy bagaż do Bogoty. Mam nadzieję, ze doleci. Pani jeszcze zerka na mój bagaż podręczny, że niby duży a samolot mały, ale w końcu macha ręką i mówi, że  "przejdzie". Swoją drogą, powinni ważyć bagaż wraz z pasażerem, bo ja plus moje bagaże (mimo, ze narzekam na swoją masę) często ważę (i zajmuję) mniej niż niektórzy pasażerowie "netto".

piątek, 26 lutego 2016

Kolumbia 2016 - Prolog

Jest intensywnie. Zawsze tak jest jak człowiek chce wyjechać.

W pracy względny spokój, ale pod moją nieobecność szykuje się kilka rzeczy, które zespół będzie musiał ogarnąć. Trudno.

Pozapracowo ostatni tydzień to pełny program z wirowaniem.

Przedłużony weekend w Warszawie (a tam oprócz pracy i spotkań towarzyskich było wyjście na Moto Expo, poprzybijanie piątek ze znajomymi wystawcami ale i spotkanymi znajomymi i "pomacanie mojego nowego drugiego" - motocykla AJP PR4 Ultrapassar, który po finalnym uzgodnieniu szczegółów trafi do mojej "stajni").

poniedziałek, 8 lutego 2016

Projekt Kolumbia 2016

To będzie zupełnie nowy typ wyjazdu. Daleko. W małej, bo dwuosobowej grupie. Na pożyczanych motorkach klasy 200... Jak w ogóle do tego doszło?

Po powrocie z Afryki opisałam tamtejsze wojaże. Przeczytał je m.in, Marek i odezwał się do mnie mniej więcej tymi słowami: "Ty, w przeciwieństwie do większości, nie boisz się Afryki. Ja tam ciągle jeżdżę sam, byłem w większości krajów, może kiedyś uda się pojechać razem?" Propozycja ciekawa i kusząca, bo jak wiadomo, ja chce pojechać wszędzie.

sobota, 2 stycznia 2016

Lodowcowy ekspres - Mölltaler Gletscher

06-11 listopada 2015

W listopadzie udało mi się otworzyć sezon narciarski. Heady jak zwykle ręcznie przygotował mi jeden z krakowski serwisów, łydka zmieściła się w buty a tyłek w spodnie narciarskie, więc dało radę. Na ten wyjazd, tak jak i kilka poprzednich, podpięłam się do warszawskiej ekipy dowodzonej przez Bartka. Schemat wyjazdy analogiczny do poprzednich.W piątek wieczorem zameldowałam się pod KFC w Gliwicach, zostawiłam moją Fokę na parkingu i przesiadłam się do wyjazdowego busa.

Rano byliśmy na parkingu pod lodowcowym kretem. Przebraliśmy się, zakupiliśmy karnety i stanęliśmy w kolejce do kolejki wśród rozwydrzonej bandy dzieciaków jeżdżących w klubach narciarskich, przepychających się na potęgę i mającym sobie za nic jakiekolwiek zasady porządkowe.

W sumie dość mnie to irytuje, i mimo, że kiedyś sama byłam takim "klubowym dzieciakiem" to poziom kultury był jednak wyższy. Owszem, przepychaliśmy się w kolejkach, ale nie aż tak chamsko, lecz bardziej wyrafinowanie ;)

piątek, 1 stycznia 2016

Inspiracja na 2016

Ten rok zapowiada się chyba ciekawie. Olivier pewnie nie zrobi tylu kilometrów ile w poprzednich sezonach, bo po pierwsze primo - wyjazdy, które planuję, będą na wypożyczonych motocyklach, a po drugie primo - w ogóle nie będą nastawione na ilość, a raczej na jakość km.

Prawdopodobnie nie zrobię też tylu kursów motocyklowych, ile zwykle mam w zwyczaju, choć i na szkolenie znajdzie się czas.

Wydaje mi się jednak, że w 2016 postawię bardziej na jazdę poza asfaltami - w końcu trzeba jakoś się z tym offem zaprzyjaźnić. Olivier przecież dostał w prezencie offowe opony (na razie leżą w piwnicy i czekają na założenie), a dodatkowo przyznam że coraz śmielej myślę o jakiejś lekkiej 'dwieściepięćdziesiątce" do podszkolenia techniki w terenie.

Co więc jest w planach?