poniedziałek, 26 maja 2014

Bhutan 2014 - Dzień 2 - Symbole Bhutanu

25 kwietnia 2014 - piątek

Po czym poznać że dzień będzie bardzo intensywny? Po tym, że trzeba wcześnie wstać, a śniadanie jest o 6:30. W Polsce jeszcze niektórzy nie poszli dobrze spać, a my już wstajemy.

KTMy czekają na nas ustawione w równy rządek. Brzydal dalej odpala z kopki - prace serwisowe skupiły się na wymianie pompy sprzęgła w motocyklu Piotrka. Pakujemy rzeczy na naszego hilluxa, na wierzchu zostawiając ciuszki na przebranie - dziś w planie mamy lekki trekking: trasę liczącą 6 km z 600 m przewyższenia. Zdobywamy Taktsang - Tygrysie Gniazdo - klasztor położony na 3120 m n.p.m., wiszący ok. 900 m nad dnem doliny. Jeden z najbardziej charakterystycznych obiektów w Bhutanie.

Podjeżdżamy pod początek szlaku i zostawiamy motocykle na parkingu. Co ciekawe, KTM Piotrka znowu nie ma sprzęgła...


Przebieramy się i ruszamy w górę. Drogę można pokonać na grzbiecie muła, ale jesteśmy twardzi - każdy liczy na własne nogi. I płuca. Im wyżej, tym ciężej się oddycha. Droga jest malownicza. Klasztor coraz bardziej się przybliża, ale wciąż jest niesamowicie daleko. Czy my na pewno mamy tam dotrzeć?








W 2/3 drogi robimy przerwę na herbatkę i krakersy. Już tak blisko do celu...









Po dwóch godzinach docieramy do Tygrysiego Gniazda.  Legenda głosi, że w VIII w. mistrz buddyjski Guru Rinpocze przyleciał tu na grzbiecie tygrysicy i pokonał demona, a następnie stąd rozpoczął szerzenie buddyzmu na okoliczne ziemie. Klasztor zbudowano w XVII w. Po pożarze w 1998 roku klasztor odbudowano. Niezależnie od jego historii i tego jak powstał (jak oni to zbudowali w takim miejscu??? może ufo???) obiekt robi imponujące wrażenie.





Przed wejściem musimy zostawić wszystkie bagaże, aparaty, kamery i telefony w depozycie. Po przeszukaniu przez strażników możemy rozpocząć zwiedzanie. Jeszcze tylko krótka wizyta w klimatycznych kibelkach (oj, dawno takiej "Azji" nie odczułam ;)) Oglądamy kilka kluczowych pomieszczeń, poznając historię miejsca i zgłębiając tajniki buddyzmu.


Z głowami pełnymi wrażeń i informacji rozpoczynamy marsz w dół. Tu idzie szybciej.



Motocykle, a jakże, czekają równo ustawione. Sprzęgło u Piotrka i starter w moim motku są podobno naprawione. Zobaczymy.

Robimy "kino bambino" bez krępachy przebierając się w ciuchy motocyklowe. Tubylcy trochę dziwnie na nas patrzą... cóż zrobić...

Jest już po 13:00 a przed nami sporo kilometrów. Musimy odpuścić pierwotny plan przejazdu przed dolinę Haa i postanawiamy głównymi drogami dojechać to stolicy królestwa - Thimphu.

Zanim jednak na dobre rozpoczniemy podróż, na jednej z opuszczonych posesji urządzamy sobie przerwę na lunch - suchy prowiant - jajka, kanapki, kurczaki, owoce, soczki - mamy zapakowany w pudełeczka. Stajemy też w "mieście" na tankowanie.



Droga do Thimphu jest częściowo powtórzeniem wczorajszej trasy. Ale i tak jest ciekawa - jak wszystko co tutaj. Przed Thimphu zaczyna lekko padać. Gdy dojeżdżamy do budowanego właśnie posągu Buddy Niezwyciężonego - podobno największego na świecie, mierzącego 51m, dopada nas prawdziwa ulewa. Chronimy się na chwilę pod jakimś roboczym daszkiem na budowie. trzeba przyznać, że Budda robi wrażenie. Plotka głosi, że po drugiej stronie doliny ma powstać analogiczny posąg Wisznu, tak, aby bogowie siedzieli naprzeciw siebie. Dorji, nasz przewodnik, nie potwierdził jednak tej informacji :)











Następnym punktem programu jest rezerwat takinów. Takin, to narodowe bhutańskie zwierzę objęte ścisłą ochroną, za którego zabicie grozi dożywotnia kara więzienia (taka informacja dla tych, którzy chcieli by spędzić życie w Bhutanie ;)). Legenda głosi, że takina stworzył szalony mnich, mistrz tanryczny, święty Drukpa Kunley ("The Divine Madman"), łącząc głowę kozy z ciałem krowy. Dla mnie takin nie przypomina żadnego zwierzęcia ;) taki zupełnie podobny do nikogo. Podobno dwa z czterech podgatunków takinów można zobaczyć w Polsce w kilku ogrodach zoologicznych, ale nie takina bhutańskiego.







Przy oglądaniu takinów towarzyszy nam ciekawa para zwierzęcych przyjacół - pies i koza. Koza chyba nie wie że jest kozą - zachowuje się dokładnie tak jak pies... a nawet bardziej piesko niż pies.


Przy wejściu do rezerwatu jest mały lokalny zakład tkacki - kupujemy szaliczki wspierając lokalne rzemiosło.



Przed nami kolejna atrakcja - shopping w stolicy :) Kupujemy pamiątki w jednym z fajniejszych sklepów, po czym udajemy się na "małe piwo" do lokalnej knajpy o wdzięcznej nazwie Ten Ten Bar. Zaparkowaliśmy motocykle przed rondem, przy którym zatrzymał się też policjant na swoim motocyklu Bajaj Pulsar. Zabrakło mi odwagi, żeby podejść i poprosić o możliwość posiedzenia na policyjnym motku... Ech... może kiedyś będę miała więcej śmiałości na takie akcje :)







Zanim udamy się do hotelu, idziemy jeszcze zwiedzić jedną z głównych ulic w stolicy, żeby podpatrzeć jak płynie tam życie. Jak? Normalnie - ludzie chodzą, samochody jeżdżą, psy śpią w kwietnikach. Jest spokojnie. Czysto. Nikt się nie narzuca. Fenomenem dla mnie jest to, że bez żadnych obaw zostawiamy na ulicy motocykle, z kluczykami w stacyjkach, z kaskami na lusterkach (na kaskach często mamy kamerki), z plecakami na bagażnikach. Nikt tego nie dotknie. Co najwyżej popatrzy z zaciekawieniem, ale nigdy ze złymi zamiarami.






Nocleg spędzamy w Peaceful Resort. Kolejny wysokiej klasy obiekt hotelowy. Naprawdę jestem pozytywnie zaskoczona - nie spodziewałam się takiego poziomu! Raczymy się whisky K5 i piwem Red Panda Jest pięknie!



Przejechane: 102 km


1 komentarz: