wtorek, 30 września 2014

Bałkany 2014 - Dzień 6 - Góry i woda

15 września 2014 - poniedziałek

Kalina rano zadaje mi jedno pytanie - czy zostanę jeszcze na jedna noc, a najlepiej na dłużej. Zostanę. Na jedną noc. Dzisiaj pokręcę się po okolicy i rozważę opcje dla dalszej części wyjazdu. W końcu w Polsce mam być dopiero w piątek wieczorem. Domownicy zajmują się swoimi sprawami, wychodzą do pracy, szkoły, przedszkola, ja dostaję klucz i ustalamy, że widzimy się wieczorem.

Za oknem mgła, że nie widać zamku, u podnóża którego mieszkają moi gospodarze. Za to w ogrodzie dalej  "buduje się" jacht ;)


Zbieram się niespiesznie, jem wakacyjne śniadanie - tosty. Dostaję telefon z Polski w sprawie grzejników w nowym mieszkaniu - monterzy chcieli je zawiesić, ale okazało się, że maja jakieś tam obtarcia, obicia czy inne defekty, więc czekają na moją decyzję. Zdalnie ogarniam temat na podstawie zdjęć i wreszcie mogę ruszać.

Obieram kierunek na Bled. Po drodze sprawdzam ciśnienie w kołach na jednej ze stacji benzynowych. Dalej jest OK. Gdy tak sobie jadę, widzę, że są znaki na jakiś zamek. Skręcam tam, ale pomimo kilku nawrotek is szukania znaki nie doprowadzają mnie do celu. OK, wracam do głównej trasy i dojeżdżam do Bledu.



Okrążam jezioro, sprawdzam czas i decyduję się, że pojadę w głąb doliny, nad jezioro Bohinj.



Tam z kolei widzę znaki kierujące do wodospadu Slavica. No i już mam kolejny cel podróży. Droga wiedzie przez las jak z bajki.



W końcu dojeżdżam na parking - samochody parkują odpłatnie, nie ma info odnośnie motocykli, więc pewnie za friko. Zostawiam Oliviera pod drzewem, i zaczynam poszukiwania wodospadu.




Okazuje się, że trzeba do niego iść jakieś 20 minut. Sprawdzam czas. Jest trochę późno, ale skoro tu jestem... no i pewnie czas jest ustalony dla emeryckiego tempa, a ja pewnie załatwię to trochę szybciej.

W kasie (wejście to 2,5 E) zostawiam kask i szybkim krokiem wspinam się po trasie, która jest naprawdę urokliwa, choć muszę trzymać się wyznaczonej ścieżki ;)







Towarzyszą mi różne znaki...





...aż w końcu docho... docieram  na miejsce.







W sumie chyba było warto ;)





Wracam na parking, bo czas nagli, a ja chce jeszcze sprawdzić, jak w tym roku jeździ się przez przełęcz Vrsic. Wracam więc do Bledu, i kieruję się do Krnajskiej Gory. Tam skręcam w kierunku przełęczy. Jeszcze tylko mała sesyjka nad jeziorem i ruszam na wyłożone kostką serpentyny.



Ruch jest wyjątkowo duży, co rusz spotykam jakieś samochody, a nawet autobusy - jeden tuż przed zakrętem o 180 stopni i muszę się zatrzymać i naprawdę przytulić się do muru, żeby autokar mnie nie zgarnął. Swoją drogą - duże pojazdy nie powinny tam wjeżdżać, to średnio bezpieczne. Raz muszę się też zatrzymać, żeby przepuścić stado baranów...





Na przełęczy robię pamiątkowe zdjęcie. Ostatnio było tu półtora metra śniegu, teraz jest całkowicie zielono.



Jest tu też spora grupka niemieckich motocykli i ich kierowników i pasażerów. Gdy ściągam kask widzę, że niektórzy mają wielkie oczy ze zdziwienia. Jeden z motocyklistów coś tam się do mnie uśmiecha i nazywa "Little Lady" ;)




Czas na jazdę w dół. W chyba całkiem niezłym stylu objeżdżam kilka motocykli ;) choć nie jest do końca tak jak bym chciała, żeby wychodziły mi zakręty. Trzeba jeszcze zrobić kilka kursów, poćwiczyć. W dodatku Zumo uważa, że nie trzymam dobrej trajektorii ;)


W sumie to trochę trudno skupić się na drodze - jest tak pięknie dookoła. Nie jestem tu pierwszy raz, ale krajobraz mnie zachwyca.





Socza dalej ma piękny kolor. Może tu uda się zrobić jakąś turkusowo-kamienną fotkę do łazienki? W jednym miejscu schodzę nad rzekę i chwilę bawię się z różnymi ujęciami kamieni i wody.







Niebo zaczyna się chmurzyć, wygląda to pięknie, nawet pojawia się tęcza, ale to również oznacza deszcz. Od Tolmina w zasadzie znowu cały czas pada.





Do Lublany znowu dojeżdżam po zmroku. Jak opowiadam o przejechanej trasie, to słyszę śmiech - jak można zrobić 400 km po Słowenii? To dla nich jakiś niewyobrażalny dystans ;) Kuba zamawia mi pizzę z knajpki obok, podczas gdy ja walczę na poduszki z dzieciakami. Oj, potrafią zmęczyć człowieka. Na szczęście same tez się męczą i idą spać. Ja chwilę jeszcze gawędzę z Kubą i Mojcą, dalej kombinując gdzie jechać jutro. Wrócić do domu? Pojechać na Węgry? Pojechać jeszcze gdzieś indziej? Nie wiem. Wstanę jutro, to zdecyduję...


Przejechane: 417 km


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz