wtorek, 28 października 2014

Biały chudy Kostek

Zupełnie tego nie planowałam....

Z końcem września pojechałam go oglądnąć. Bez napinki i ciśnienia. Na wszelki wypadek bez kasy w kieszeni.

Czekał na mnie ubłocony i w dodatku nie chciał odpalić z powodu słabego akumulatora. Ale w końcu się udało - przejechałam się. Spodobało się. Krótka rozmowa o motocyklu, o cenie.
I powrót do domu.

Parę dni później odezwałam się do sprzedającego, podałam swoją propozycję, on na nią przystał i można było się umawiać na finalizację transakcji.

1 października 2014 kupiłam BMW G650 X-Challenge :) Tym razem czekał na mnie czysty, zatankowany do pełna i z nowym akumulatorem.

poniedziałek, 20 października 2014

Bałkany 2014 - epilog

Chyba nie mam szczęścia do wyjazdów na Bałkany. Byłam tu drugi raz w ciągu dwóch lat i za każdym razem miałam jechać z kimś. W zeszłym roku nie wyszło. W tym roku też nie i to dwukrotnie - najpierw nie udał się wyjazd w towarzystwie "na całość", a potem okazało się, że towarzystwo "na pół wyjazdu" też wymiękło. W obu przypadkach modyfikowałam swój pierwotny plan, żeby się dostosować - w zeszłym roku odwróciłam trasę, w tym również były modyfikacje, najpierw terminu wyjazdu, potem, już "w trakcie", trasy. W efekcie chyba był to najbardziej nieoptymalny trasowo wyjazd - zrobiłam jakiś nadprogramowy tysiąc kilometrów... I... warto było!

środa, 8 października 2014

Bałkany 2014 - Dzień 12 - Szczęśliwy powrót

21 września 2014 - niedziela

Tak, wiem, nie opisałam  dnia jedenastego... soboty - bo nie ma czego opisywać. Leniuchowałam cały dzień, nie przejechałam żadnego kilometra. Należał mi się odpoczynek. I tyle.

W niedzielę czekamy aż trochę się przejaśni i niespiesznie grupką motocykli ruszamy nienajszybszą drogą do domu. Po drodze są małe mieścinki, policjanci pozdrawiający nas z radiowozu, remontowana droga, sielskie krajobrazy, Ojców i obiad w knajpie. W moim przypadku żurek i znakomita tarta malinowo-czekoladowa. Jak nie jem słodyczy, tak mam na nią ochotę.

Po posiłku każdy rusza w swoją stronę, swoim tempem. Ja dla odmiany trochę ostrzej niż zwykle. Rzadko mi się zdarza taka jazda, ale znowu - mam taką potrzebę. Ale wszystko w granicach bezpieczeństwa - mój margines jest bardzo duży...

wtorek, 7 października 2014

Bałkany 2014 - Dzień 10 - Scyzoryki

19 września 2014 - piątek

Piątek weekendu początek. Ale jeszcze nie teraz. Przede mną jeszcze kawałek drogi. I to niemały. Pewnie zjedzie mi cały dzień.

Czynności poranne są standardowe: pakowanie, śniadanie (tym razem pompowana bułka i salami)... Kupuję 5 litrów wina, które wrzucam jeszcze do rolki - jest tam jeszcze trochę miejsca. w sumie wiozę 8 litrów procentów o różnym woltażu. Mam nadzieję, że to legalne ;)

Przy wyjeździe z parkingu pomaga mi właściciel i jakiś jego kolega. W zasadzie ogarniają cały temat za mnie. Trochę mi głupio, że nie daję rady, że tym razem nie jest "ja sama". No cóż, taka sytuacja.

Do granicy ze Słowacją mam dość blisko, więc szybko przekraczam granicę. Słowacja mnie zaskakuje... dużym ruchem na drogach. Halo! Przecież tu nigdy tak nie było... Znanymi drogami kieruję się na przejście graniczne w Piwnicznej.

poniedziałek, 6 października 2014

Bałkany 2014 - Dzień 9 - Długie pociągnięcie

18 września 2014 - czwartek

Deja vu. To już się działo. Piękny poranek, mgła powoli podnosi się znad pól; świeci piękne słońce. Pyszne śniadanie i rozliczenie. Pakuję się na motocykl, robię pamiątkową fotkę, tym razem z Danijelem i wyjeżdżam zanim się rozkleję. Tak mi tu dobrze. Naprawdę nie chcę wyjeżdżać. Nie wiem kiedy tu wrócę... może w przyszłym roku? Pewnie nie wcześniej...

Po raz kolejny jadę serpentynami na Pluzine. Tu jest jeszcze pochmurno. Kanion Pivy - jak zwykle piękny. Słońce wychodzi z mgły i chmur gdy jestem na granicy Czarnogóry.

piątek, 3 października 2014

Bałkany 2014 - Dzień 8 - Nigdy dość!

17 września 2014 - środa

Pierwszy raz od dłuższego czasu się naprawdę wysypiam. Nigdzie mi się nie spieszy. Przyjechałam tu ładować baterie, a nie spinać się czymkolwiek. Limit wkurzenia na tym wyjeździe już został wyczerpany. Pogoda jest wreszcie taka jak powinna - rześko, ale słonecznie.

Jem przepyszne śniadanie - tym razem omlet - czyli taką bardziej jajecznicę bez boczku, za to z serem. Pychota. I porcja jakby mniejsza niż jajecznicy, więc nie pękam bardzo, tylko trochę. No i ten chleb pieczony w domu. Jedna kromka niewiarygodnie nasyca. A przede wszystkim wyśmienicie smakuje. Choć w sumie niezależnie od stopnia najedzenia kromka świeżego chleba z masłem (choć tu bez masła) zawsze wejdzie ;)

Bałkany 2014 - Dzień 7 - Powrót

16 września 2014 - wtorek

Na śniadanie dojadam wczorajsza pizzę, której nie zmieściłam, pomimo tego, że jak zwykle była pyszna. Kuba zabiera Oskara do przedszkola, Mojca szykuje Kalinę do szkoły,a le ta nie chce iść, dopóki ja jestem. Muszę więc się sprawnie zebrać, żeby pierwszoklasistka się nie spóźniła. Pakuję się na Oliviera, robimy jakieś pożegnalne fotki i ruszam. Pogoda nie rozpieszcza - jest wielka mgła, samochody poruszają się w żółwim tempie. Wjeżdżam na autostradę i kieruję się na Zagrzeb. Mgła przechodzi w mżawkę, mżawka w deszcz, przed wjazdem do Chorwacji jednak się nieco wypogadza.

A gdzie jadę... no cóż... najbardziej nieoptymalnie... wracam do Czarnogóry!