wtorek, 18 grudnia 2012

Projekt "Karaiby 2013"

foto: marekw
Do wyjazdu zostały nieco ponad 3 tygodnie. Oczywiście o ile wcześniej nie nastąpi zapowiadany koniec świata ;) Ostatnio słyszałam, że co prawda wg kalendarza Majów koniec świata ma nastąpić w grudniu, ale wg kalendarza Grudniów dopiero w maju, więc wszystko powinno być OK.

W zasadzie jestem przygotowana - zalecane szczepienia za mną, torba podróżna też już jest kupiona, niezbędny ekwipunek chyba mam. Muszę jeszcze dokładnie przemyśleć co zabrać, ale raczej wszystko mam już zgromadzone. Pozostało mi tylko przeczytanie obowiązkowej lektury i odbycie kilku sesji na solarium ;)

Plan jest prosty: przelot na Martynikę, zaokrętowanie się całej ekipy na trzech katamaranach i wypłynięcie na południe i powrót do miejsca startu po dwóch tygodniach. Brzmi dobrze?

niedziela, 16 grudnia 2012

Dwie deski i spółka - rozpoczęcie sezonu 2012/2013


W sobotę, 15 grudnia z powodu lenia, późnego wstania i ogólnego niechciejstwa nigdzie na narty nie pojechałam, ale za to postanowiłam, że nadrobię to w niedzielę.

Żeby nie było żadnych wykrętów, wieczorkiem przyszykowałam sobie nartki, buty, kask, gogle i cały strój narciarski.

Moje buty Tecnica Diablo Spark idealnie się komponują z moim nowym diablim pokrowcem na kask :)

Następnie znalazłam w budziku w komórce godzinę 6:30 rano i ustawiłam ją na niedzielną pobudkę.

Rano bardzo nie chciało mi się wstać, bo było ciemno i w dodatku temperatura "na plusie" spowodowała, że cały śnieg gdzieś zniknął, a wraz z nim poczucie, że jest zima. Mimo wszystko zwlokłam się z mojego wygodnego, ciepłego, dużego łóżka, ubrałam, zjadłam jajeczko na twardo i ruszyłam do Lubomierza, czyli "Małej Szwajcarii". Na miejscu byłam parę minut po ósmej rano.

poniedziałek, 10 grudnia 2012

leffy pazur 2011

9 grudnia 2012 - niedziela

Po 12 dniach wojaży po Polsce wróciłam do domu. W międzyczasie byłam w Warszawie, Poznaniu i Łodzi. O ile Warszawa była służbowo, Poznań prywatnie, to Łódź łączyła w sobie przyjemne z pożytecznym i w dodatku miała motocyklowy akcent.

Jakiś czas temu leff w ramach forum f650gs.pl ogłosił konkurs na najlepszą relację z wyprawy motocyklowej w 2011 roku. Forumowicze głosowali, uzasadniali swój wybór, aby w ten sposób wyłonić zwycięzcę. Rozstrzygnięcia dokonał pomysłodawca konkursu i... sprawa ucichła na niemalże rok... Jakoś nie było okazji, żeby zrobić uroczystą galę i wręczenie nagrody - statuetki.

niedziela, 4 listopada 2012

Nowa miłość


Znowu jestem w Pyrlandii. Trochę służbowo, trochę prywatnie. W każdym razie w bagażniku mojego czarnego fordzisty przywiozłam milion rzeczy mniej lub bardziej przydatnych. Oczywiście nie mogło zabraknąć motocyklowych ciuchów, butów i kasku. Tak na wszelki wypadek. Gustawa niestety tym razem nie przywiozłam.

W piątek (2 listopada) powstał dylemat - co robić w weekend? Pogoda zapowiadała się nienajgorsza. Alik nawet zaproponował wyjazd do jakiejś puszczy ale ja nie miałam motocykla, a leff nie miał sprawnego kasku na tę porę roku. Wtedy Alik rzucił propozycję żeby leff pożyczył mi Giselle, to sobie z nim polatam Propozycja nie spotkała się jednak z uznaniem, bo tak naprawdę plan był nieco inny.

Sobota. Leff odbiera sms. Od Alika. Robi kwadratowe oczy, krztusi się i mówi, że najpierw odpisze, a potem mi przeczyta wraz z odpowiedzią, bo sms dotyczy mnie. OK. Po chwili czyta treść smsa: "Sprzęt stoi i czeka na Doodka". Umarłam ze śmiechu i dlatego odpowiedzi nie pamiętam, ale generalnie była w kontekście takim, żeby sprzęt Alika stał przy jego żonie...


czwartek, 25 października 2012

Poszukiwanie jesieni

20 października 2102 - sobota

Miało być inaczej, a wyszło jak zwykle....

Generalnie dzisiaj miała być niedaleka pojeżdżawka w składzie Doodek+Gustaw i Psuja+Zephyr. Siostra niedawno odebrała plastik z literką "A" i trzeba było "zainaugurować sezon" jakąś lekką traską dookoła komina. W południe poszłyśmy do garażu, wytoczyłam Gustawa (dzisiaj bez gleby :)) a następnie Zephyra. Zgodnie ze sztuką soprawdziłyśmy co i jak i odpalamy Zephyra. Rozrusznik kręci, kręci, kręci... Nic. Kurczę - ssanie jest, kranik na "pri", światła wyłączone - wszystko jak ma być. Jeszcze raz - kręci, kręci, kreci... coraz słabiej i słabiej... aż aku całkiem zdechło. Fakt, nie odpalałam motka chyba od czerwca... No nic to. Zephyr chyba nie chciał opuszczać Hanki stojącej jeszcze w garażu. Niech ma... wtoczyłam go z powrotem. No i co teraz? Siostra lekko podłamana, bo to miał być jej dzień, jej pierwsza jazda na legalu, a staruszek taki numer wywinął... Zaproponowałam, że wezmę ją na plecak... nigdy z plecakiem nie jeździłam i w ogóle nie wiedziałam jak to będzie. Zresztą, dla kierowcy plecakowanie to żadna fajna opcja, ale siostra się zgodziła. Po próbie "jak to jest z plecakiem" na sucho przed garażem stwierdziłam, że dam radę (w końcu, kto ma dać radę jak nie ja), ubrałyśmy ciuchy i pojechałyśmy w zaplanowaną traskę.

sobota, 20 października 2012

Motoobjazd Tatr

20 października 2012 - sobota

Wiedziałam, że w sobotę pogoda będzie wyśmienita. Miało być słonecznie i ciepło. Co prawda w piątek wieczorem Leff telefonicznie postraszył mnie strasznymi mgłami, ale jakoś nie bardzo się tym przejęłam. Był plan na objazd Tatr ( i to w dwóch wersjach - mini i maxi), trzeba go było tylko zrealizować. Nie było pewne w zasadzie do końca, czy pojadę sama, czy znajdzie się ktoś do towarzystwa... ten nie mógł, bo praca, tamtemu nie pasowało, bo jeździ tylko w niedziele, inny miał "urodziny", jeszcze inny był na polskim biegunie zimna. W efekcie wyszedł lekko zmodyfikowany plan mini, częściowo z towarzystwem, częściowo w pojedynkę. 

wtorek, 16 października 2012

Jesienne Mazury po raz drugi - Zlot Absolwentów Motoszkoły

14-16 września 2012

Tak się ciekawie złożyło, że tydzień po forumowym zlocie na Mazurach, znowu zawitałam w niemalże tę sama okolicę, na kolejny zlot - IV Zlot Absolwentów Motoszkoły.

Ale po kolei. Przygoda z flakiem na oponie zaowocowała tym, że Gustaw dostał nowe kapcie - świeżutkie "Anakiny". I chyba pierwszy raz w Polsce odwiedził serwis BMW z prawdziwego zdarzenia :)

Dodatkowo przyszedł czas na wymianę oleju (w której pomógł mi Leff). Tzn. czas przyszedł parę tysięcy kilometrów wcześniej ale, jakoś ciągle nie było na to czasu... Ach te wyjazdy ;) W każdym razie magnesik na śrubie spustowej wykazał minimalną ilość paprochów - czyli jest dobrze, Gustaw nie ma arteriosklerozy ani nic w tym stylu. Serducho zdrowe :)


poniedziałek, 8 października 2012

Maroko - Replay

Chyba zeszłoroczna wyprawa się jeszcze nie znudziła :) W najbliższą niedzielę, w łódzkim Iron Horse sącząc "berber whisky" opowiem i pokażę zdjęcia z Maroka. Ktoś chętny?

niedziela, 7 października 2012

Podróż sentymentalna - do Czech mam za darmo


06 października 2012 - sobota

Pamiętam dobrze moją pierwszą "daleką" podróż motocyklem. Było to w weekend majowy 2010 roku. Na Zephyrku byłam wtedy w Górach Stołowych, Kotlinie Kłodzkiej, pięknych winklach po czeskiej stronie i na piątkowej imprezie na Stodolni w Ostravie. Winkle mnie wtedy zmiażdżyły. Zmęczyły i zdołowały. Ale cóż, miałam zerowe pojęcie o technice jazdy, gdyż był to w zasadzie mój pierwszy sezon motocyklowy, a doświadczenie opiewało na chyba niecałe tysiąc kilometrów.

Ostatnio moje życie to seria ciasnych zakrętów i postanowiłam przewietrzyć głowę, przenieść się na czeskie zakręty i pokonać je jeszcze raz. Sprawdzić, czy tym razem pójdzie mi lepiej niż wtedy.

wtorek, 2 października 2012

Lody włoskie 2012 - epilog

Włosko-lodowy epilog ś.p. leff

[Leff] Minęło 6 tygodni od czasu, gdy wróciliśmy z wypadu do Włoch, na lody. Kilka tysięcy kilometrów, przemierzonych wspólnie z Doodkiem mam w głowie do dzisiaj i zostaną tam na zawsze. Podróż była wyjątkowa. Miejsca, które znałem wcześniej, widziałem w pewnym sensie po raz pierwszy, bo widziałem je inaczej, bo towarzyszyła mi osoba o podobnych zamiłowaniach gubingowo-kulinarnych i… wyjątkowa. :) Świetnie jechało się nam razem. Rozumieliśmy się doskonale bez słów. Tak było już od pierwszego wspólnego wypadu do Gdańska, chociaż we Włoszech gadaliśmy jak najęci, przez co baterie interkomów gotowały się do czerwoności.

Doodek świetnie panuje nad Gustawem-Stanisławem i ma znakomitą technikę prowadzenia motocykla. Pod tym względem jej ustępuję, ale 21 KM więcej w mojej Giselle, pozwalało mi nadrobić jakoś te braki. Jechaliśmy równo, co nie znaczy, że powoli. Momentami jazda zamieniała się w zapierdalanie po zakrętach. Doodek poprzycierała but i podnóżek, odbiła się od stalowej bariery dzielącej drogę od przepaści, wyprzedziliśmy Porsche Carrera 911 skutecznie spowalniające nas podczas śmigania po winklach. Pompowaliśmy się endorfinami i adrenaliną, przemierzając setki kilometrów po górach z prędkościami znacznie przekraczającymi zakazy widniejące na znakach drogowych, a to wszystko w otoczeniu toskańskich pejzaży. Było wyjątkowo, było szybko, było tak jak powinno być, a może nawet lepiej. :)

niedziela, 30 września 2012

Lody włoskie 2012 - Big wheels keep on turning

18 sierpnia 2012 - sobota
19 sierpnia 2012 - niedziela

Rozmowa działa oczyszczająco, choć jest trudna. Humory się nieco poprawiają, nawet pojawiają się jakieś uśmiechy, więc pakujemy się na motocykle, parujemy interkomy i ruszamy "do domu". Żeby nam się tak chciało jak się nam nie chce...

Postanawiamy Włochy przelecieć drogami lokalnymi, na autostrady przyjdzie pora w Austrii. W wyniku tej decyzji znowu wbijamy się w winkle, piękne krajobrazy, czas upływa, kilometry jakby wolniej. Nie mam takiego powera do pokonywania zakrętów jak zwykle miałam podczas tego wyjazdu. Zmęczenie? Rozkojarzenie? Smutek? Złość? Efekt rozmów? Trudno powiedzieć, pewnie wszystko po trochu.

Wyjeżdżamy z miasta. Leff jak zwykle przeklina lokalne parówy. Określenie "paruwejro" ewoluowało do "paruwetti" żeby było bardziej po włosku i kojarzyło się z Pavarottim ;)

poniedziałek, 24 września 2012

Lody włoskie 2012 - Ostatnie lody we Włoszech

18 sierpnia 2012 - sobota

Leff chyba cierpi na bezsenność, bo od rana siedzi na tarasie i eksperymentuje z "fotografią potworkową". Ja tam wolę dospać ile się da.

W końcu schodzimy na śniadanie. Szkoci już prawie zjedli, Franco w kuchennym fartuszku tanecznym krokiem kręci się po jadalni w rytm przebojów lecących z TV na ścianie. Same hiciory z lat 80' i 90' :) Siadamy, Franco zbiera zamówienia na kawkę i nalewa nam soku. Pyta czy chcemy serka czy wędlinki, odpowiadamy, że i to i to i nakłada nam po jednym półplasterku sera żółtego i mortadeli na nasze talerze... Włoska oszczędność? Potem pojawiają się jeszcze ciepłe croissanty, a Leff "wyłudza" drugą kawę. Śniadanko oszczędne, ale w miłej atmosferze - Franco tańczy, śpiewa i mówi jaki to on jest "crazy" przez tę upalną pogodę.

niedziela, 23 września 2012

Jesienne Mazury po raz pierwszy - zlot forum f650gs.pl

07-09 września 2012

W zasadzie od czerwca nie mogłam doczekać się kolejnego zlotu forum f650gs.pl. W ostatnim czasie bardzo zżyłam się z forumową bracią i na wyjazd cieszyłam się jak małe dziecko. Zlot w Bieszczadach był fantastyczny i jesienny - na Mazurach zapowiadał się co najmniej tak samo dobrze.

Odpicowałam Gustawa - tzn. przykleiłam mu "łezki" na bak, Leff pomógł mi zasilikonować przeciekający topcase. Wszystko ładnie pięknie :)

 Na zlot ruszałam z Poznania, gdzie przyjechałam parę dni wcześniej - dobrze, że mogę pracować w zasadzie z dowolnego miejsca gdzie jest internet ;)

piątek, 21 września 2012

Lody włoskie 2012 - Motocyklem na "Wawel"

17 sierpnia 2012 - piątek

Prywatne okno naszego prywatnego pokoju wychodzi "na ścianę" innego budynku i słońce nie daje nam żadnych wskazówek, czy jest wcześnie czy późno. Zegarki potwierdzają niestety drugą opcję - jest trochę późno... Jak zwykle... Zastanawiamy się, czy najpierw się spakować i wyprowadzić, czy pójść na śniadanie. I znowu druga opcja. Idziemy. Mamy do wyboru dwie knajpki realizujące vouchery. Pierwszej nie możemy znaleźć pod wskazanym adresem, więc wybieramy drugą. Zresztą, i tak nasz landlord ją polecał.Czyżby dzisiejszy dzień był "sponsorowany" przez wybór drugiej opcji? Śniadanko jest minimalistyczne - croissant i kawa.

poniedziałek, 17 września 2012

Lody włoskie 2012 - Siena palona

16 sierpnia 2012 - czwartek

Hotel Villa Liberty za tysiąc pięćset sto dziewięćset euro ma jedną kolosalną zaletę - śniadanie wliczone w cenę. I to naprawdę dobre śniadanie - kawka, soczek, tosty, owocki - czego dusza zapragnie. Zapłacone, to sobie nie żałujemy :) W dodatku można zjeść te wszystkie pyszności na świeżym powietrzu. Jak zwykle poranny czas gdzieś się rozpływa i wymeldowujemy się już po upływie doby hotelowej, ale na szczęście bez konsekwencji.

Upał jest niemiłosierny i nie bardzo nam się chce chodzić więcej niż ustawa przewiduje, więc obładowanymi motocyklami postanawiamy podjechać gdzieś jeszcze bliżej centrum. Niestety z powodu Palio ruch w Sienie jest mocno ograniczony. Tam gdzie chcemy jechać stoi wielki znak zakazu ruchu i pilnujący go carabinieri, ubrani w ciuchy od Armaniego. Leff tłumaczy, że my tylko chcemy dostać się "do miasta". Znak i barierka zostają przestawione, a panowie szerokim gestem ręki zachęcają do przejazdu i informują gdzie najlepiej żebyśmy zaparkowali - "o tam, w dole, proszę bardzo". Znowu okazuje się, że wszelkie zakazy we Włoszech są jedynie rekomendacją :)

poniedziałek, 3 września 2012

Lody włoskie 2012 - Parkowanie po włosku i płatek miętowy

15 sierpnia 2012 - środa

Ciężkie okiennice w oknach sprawiają, że do pokoju wpada niewiele światła, więc znowu budzimy się "za późno". Tym razem koło dziewiątej. Od 9:30 czynna jest recepcja, więc niestety nie uda się "zabawić w czary" - zniknąć. Wykorzystujemy to, że mamy do dyspozycji ekspres do kawy - ja wybieram kapsułkę espresso, Leff jakąś inną, ale w sumie nie wiem jaką. Kawa jest całkiem niezła.

Powoli zbieramy graty i schodzimy uiścić umówioną wcześniej kwotę za pokój. Mamy nadzieję, ze za pokój, a nie od osoby. Uff, okazuje się, że jednak za pokój. Miły pan z recepcji pyta czy chcemy kawy - nie, dziękujemy, już się w tej kwestii obsłużyliśmy. Pytamy czy możemy zostawić na recepcji nasze bagaże na czas zwiedzania miasteczka - możemy, ale recepcja jest zamknięta od 12:00 do 16:00, więc jak wrócimy w tych godzinach, to raczej nie dostaniemy swoich rzeczy. W dodatku lepiej, żebyśmy przeparkowali motocykle spod ściany na parking, bo tu może się ktoś przyczepić. Że co? Że we Włoszech może się ktoś przyczepić do niekoniecznie prawidłowo zaparkowanego pojazdu? Niemożliwe. Ale dobra, postanawiamy jednak zapiąć bagaże na motocykle i odstawić je na parking dwadzieścia metrów dalej.

Na parkingu jest słownie: jedno_wolne_miejsce. W pełnym słońcu. Z braku laku... zostawiamy Gustawa i Giselle, ja przebieram się w easytony - po pierwsze podobno korzystnie wpływają na figurę ;) a po drugie jest trochę ciepło na zwiedzanie w butach motocyklowych, choć Leff jest twardzielem i butów nie zmienia. Może dlatego, ze właśnie niedawno je kupił i musi się nimi nacieszyć ;)

środa, 29 sierpnia 2012

GS Trophy 2012

... okiem jedynej "prawdziwej uczestniczki" ;)

24-26 sierpnia 2012

Jak tradycja nakazuje znowu wyjechaliśmy nieco później niż planowaliśmy. Znowu trzeba było załatwić przed wyjazdem to i owo, na przykład wyczyścić łańcuch Gustawa (żeby można go było z powrotem upaprać piachem i innym badziewiem). W dodatku Leff chciał zamontować w Giselle dopiero-co-kupione gmole i osłonę pod silnik. Przykręcił tylko osłonę, gmole odpuścił. O 19:00 oddzwoniłam do Gadabout, bo widziałam, że dwukrotnie chciał się ze mną skontaktować. Zapytał gdzie jesteśmy - my jeszcze byliśmy w Poznaniu - bo on już na miejscu.

Lody włoskie 2012 - Lekcja uważności

14 sierpnia 2012 - wtorek

Rano budzi nas starsza Pani Właścicielka, ubrana w zupełnie inne kolorki niż poprzedniego dnia. Przygotowuje nam śniadanie. Znowu trochę nadskakuje, zwłaszcza w kwestii płatków śniadaniowych. Po śniadaniu delikatnie nam sugeruje, że doba hotelowa się skończyła i mamy zebrać manatki.

Motocyklami przemieszczamy się bliżej amfiteatru i tam parkujemy. Przypinamy cięższe ciuchy i kaski do motków i ruszamy w miasto. Werona - here we come!

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Lody włoskie 2012 - Wino gratis

13 sierpnia 2012 - poniedziałek

Budzimy się znowu później niż byśmy chcieli. To chyba standard na wyjazdach. Ale co tam, są wakacje. Śniadanie nie powala - 3 paczkowane croissanty, kawa latte, w której prawie nie ma kawy i espresso, którym "dokawiamy" latte. Leff idzie uregulować rachunek za nocleg, litr wina i śniadanie. Cena jest jakby nieco za niska... z naszych kalkulacji wynika, że uwzględnia nocleg i śniadanie, a nie uwzględnia wina. Nie poruszamy jednak tematu - jak dają, to brać. Litr wina gratis - to mi się podoba!

piątek, 24 sierpnia 2012

Lody włoskie 2012 - Pierwsze lody dla ochłody

12 sierpnia 2012 - niedziela

Wstajemy koło ósmej rano. Za oknem piękne słońce i chyba całkiem "letnia" temperatura. Zjadamy śniadanie: ja croissant i "hajseszokolade", Leff croissant i "kafelate". Słodko :)
Wracamy do pokoju, żeby się spakować i ruszyć w drogę. W wyniku jakiejś gry skojarzeń Leff mówi coś co jednoznacznie kojarzy nam się z piosenką "You spin me round" w wykonaniu Dead or Alive. Natychmiast przez fifirifi wchodzę na jutjuba i oglądam ten "ostry" kawałek z lat osiemdziesiątych :)

Leff majstruje coś jeszcze przy uchwycie do nawigacji przy pomocy taśmy McGyvera i śle Jarkowi SMSa, że "sprawdza mi przody, tarcza chłodna, gumka trzyma, klocki OK" ;) Po wymianie klocków hamulcowych w przednim kole ze starych na nowe i z powrotem na stare Jarek prosił o kontrolowanie grzania się tarczy...

wtorek, 21 sierpnia 2012

Lody włoskie 2012 - Tęcza-sręcza

11 sierpnia 2012 - sobota

Leje. Budzimy się dość wcześnie, żeby wyjechać jak najszybciej, ale leje i jest nieprzyjemnie. Wszystko jest przygotowane, ale jakoś tak nie chce się wychodzić z domu. W końcu podejmujemy męską decyzję - nie ma to tamto, trzeba jechać. Nikt nie mówił, że na lody do Włoch jedzie się dla przyjemności. To obowiązek, który trzeba spełnić, czy pada, czy nie pada. Na wszelki wypadek sprawdzam, czy 11 sierpnia przypadają imieniny Konrada (bo jak wiadomo na św. Konrada deszcz pada albo nie pada). Nie, imieniny obchodzą Klara, Zuzanna i Filomena.

Leff dopracowuje trasę, bawi się moim telefonem, żeby sparować słuchawkę bluetooth i czyta "Tygiel" Kossowskiego (polecam!!!). Ja ogarniam chatę, robię porządek w lodówce, żeby nic nie zdechło i upewniam się że mam spakowane wszystko, czego potrzeba (a nawet więcej).

sobota, 11 sierpnia 2012

Lody włoskie 2012 - prolog

Plan wchodzi w życie. Co prawda z małym opóźnieniem, ale "dzieje się".

Motocykle, Giselle i Gustaw, stoją pod balkonem. Kufry stoją w przedpokoju. Jest nieco po północy w nocy z piątku na sobotę. Pierwotny plan zakładał,że teraz Leff i ja będziemy już w Bratysławie, ale jak to w życiu bywa, coś nie wyszło, coś się obsunęło i jest jak jest. Wyjeżdżamy w sobotę rano.

Tak naprawdę "pierwsze lody tego wyjazdu", nie do końca włoskie, ale tak czy inaczej bardzo dobre, zostały zakupione i zjedzone w Białobrzegach. Dlaczego tam? Bo akurat w ciągu tygodnia służbowo odwiedziłam Warszawę. Na motocyklu, co zdarzyło mi się po raz pierwszy :) Tam dołączył do mnie Leff, który również załatwiał tam kilka spraw służbowych. Do Krakowa wracaliśmy już wspólnie, więc w zasadzie podróż "na południe" już się rozpoczęła. Piątek, spędzony "w pracy" okazał się "jednodniową przerwą w wyprawie". Bardzo intensywną, przerwą, bo trzeba było po pierwsze primo - popracować, i to w moim przypadku nie mało, a po drugie primo - przygotować się do wyjazdu.
Czyli: zapakować (niestety z powodu braku "dilpaków" nie mogłam zapakować się "próżniowo") oraz poprawić sobie humor kolorowymi paznokciami. Tym razem na pazurkach zagościł kolor "Tasmanian Devil" - jak widać "forumowy" tytuł Czorta zobowiązuje ;) Leff z grubsza opracował trasę na najbliższy tydzień. Zapowiada się fajny wyjazd.Ciekawe ile lodów uda się zjeść :)

wtorek, 31 lipca 2012

Krótko i na temat: Kraków-Bałtyk-Kraków

27-29 lipca 2012

Od jakiegoś czasu chodził mi po głowie plan na "szybki weekend" - pojechać nad Bałtyk, przespać się na plaży i wrócić. Ot, tyle.

Postanowiłam wcielić plan w życie i w miniony weekend zaliczyłam szybką wycieczkę nad polskie morze.

Planowałam wyjazd w piątek po południu, tak koło 15:00/16:00. Plan uległ modyfikacji, bo po pierwsze przyjechał do mnie Leff, forumowy kumpel, który był w okolicy załatwiając jakieś biznesy (przyjechał na swojej Giselle, czerwonym twinie BMW F650GS, który być może od niego kupię i jednym z celów jego przyjazdu było to, że się do Giselle przymierzę), potem na obiad wpadła nasza forumowa koleżanka Sarawi, następnie pokrótce objeżdżałam Giselle (wypad na stację benzynową), później trzeba się było spakować, w międzyczasie ciągle sprawdzając, czy w pracy jeszcze czegoś ode mnie nie potrzebują (wiadomo, ze jak się ma coś zwalić na głowę, to będzie to w piątek tuż przed siedemnastą!). 

Następnie w Gustawie trzeba jeszcze było naciągnąć łańcuch i uzupełnić olej w Scottoilerze, żeby nie trzeba było pamiętać o smarowaniu łańcucha. Z łańcuchem poszło sprawnie, z olejem trochę gorzej, bo wymagało to wizyty w aptece celem nabycia strzykawki (23 grosze) i igły (6 groszy, niestety miałam drobne tylko 4, więc muszę donieść 2 grosze "przy okazji"). I zrobiła się dwudziesta. Leff stwierdził, że co mu tam, do Poznania mu się nie spieszy, więc wróci do domu okrężną drogą i potowarzyszy mi w moim wypadzie nad morze. 

poniedziałek, 23 lipca 2012

Dwa kółka bez silnika - Downhill Contest

22 lipca 2012 - niedziela

W zasadzie od piątku kręciłam się po drogach na południe od Krakowa. W niedzielę postanowiłam dwoma kółkami odwiedzić Zawoję, gdzie inny rodzaj dwóch kółek miał swoje zawody - Downhill Contest - Puchar Polski i Mistrostwa Polski w kolarstwie górskim - downhill. W rywalizacji startował mój znajomy z kursu motocyklowego i w sumie chciałam mu pokibicować i sprawdzić czy rower składa w zakrętach tak samo jak swój motocykl ;)

Przegoniłam Gustawa trasą zbliżoną do tej z "Małopolskiego objazdu włości" sprzed trzech tygodni. Widoki znowu były świetne, choć muszę przyznać, że lekko zmarzłam i nawet odpaliłam grzane manetki ;)

Na Mosorny Groń, gdzie odbywały się zawody dojechałam około 13:30, czyli już podczas przejazdów eliminacyjnych. 

Zaparkowałam Gustawa w najbardziej prestiżowym miejscu na parkingu, kask wrzuciłam do topcase'a i ruszyłam w górę stoku.

wtorek, 17 lipca 2012

Projekt "Lody włoskie 2012"

Zachciało mi się dzisiaj lodów  (konkretnie waniliowych z musem malinowym na ciepło. Ewentualnie rozmarynowych. Ewentualnie bazyliowych).
I tak jakoś wykiełkował pomysł na szybką motowycieczkę.
Nic więcej nie mówię
Czort wie co z tego wyniknie ;)

PS. Lodów sobie dzisiaj odmówiłam, bo parę kilo zrzucić trzeba... Hamerykańskie junk food niestety dało się we znaki...

środa, 11 lipca 2012

Małopolski objazd włości...

30 czerwca 2012 - sobota

Miał być wyjazd "techniczny" na Słowację, ale z braku czasu postawiliśmy na wyjazd gdzieś bliżej...

[Szyman] ...czyli kręcenie wokół krakowskiego komina...
Brygada w składzie:
Doodek - Front Office, czyli Główny Nawigator i Guru zakrętowy...
Ozon - Siły główne i Prostownik Zakrętów...
Szyman - Tylna straż i Poganiacz....
odbyła patrol na trasie Kraków - Babia Góra - Kraków... raportując stwierdzono ładne widoki, ciekawe winkle i niezły fun, była dzida, był lans.... tylko wiochy nie było... ale można zrobić, a poniżej kilka dowodów, że było fajnie.

środa, 4 lipca 2012

Bieszczadzkie (w)zloty i upadki

foto: TAGDB
15-17 czerwca 2012

Pewnie nie uwierzycie, ale do tej pory nigdy nie byłam w Bieszczadach.

Okazja do zwiedzenia tego rejonu pojawiła się wraz z kolejnym zlotem forum f650gs.pl.

Z Krakowa wyjechaliśmy w piątek 15 czerwca "po pracy" w 6 osób i choć nie obyło się bez kilku przygód - zgubienia drogi, pomyłek w ustawieniu nawigacji czy jazdy na oparach benzyny - szczęśliwie dojechaliśmy do Soliny późnym wieczorem

Zlot rozpoczęłam od "wejścia smoka" - efektownie wywalając motocykl na jezdni tuż przed bramą wjazdową na teren ośrodka. Forumowa brać błyskawicznie pomogła pozbierać mi się z drogi, a straty w sprzęcie ograniczyły się do złamania uchwytu prawego lusterka. Na szczęście miałam zapasowy, więc w sobotę rano udało się całkowicie naprawić Gustawa.

poniedziałek, 28 maja 2012

Koniec pewnego etapu; początek pewnego etapu

Jakiś czas temu dowiedziałam się, że muszę być bardzo poharatana na duszy, skoro ciągle słucham Comy. Fakt, często słucham. Bo akurat bardzo mi to pasuje. A co do poharatania to ostatnio bardziej poharatałam sobie nogi pomagając przy cięciu drzew :)

Tak czy inaczej tytuły utworów Comy pasują mi do tytułów postów.

Skończyło się M@2oo, zaczęło 2oo&co.
Zaczęło 05-05-2012 samotną podróżą z Austrii do Polski. Przede mną czekało 996 km do domu. Za mną zostały piękne góry. Dwa razy zostały. Bo po 15 minutach jazdy zorientowałam się że dokumenty do motocykla zostawiłam niechcący w pokoju.

Droga upływała dość szybko - tak mniej więcej 140 km/h (gdzie się dało). Około 13:30 byłam już w Bratysławie. O 16:15 w Zwardoniu.
Do domu tego dnia nie dojechałam. Pojechałam znacznie dalej, do świętokrzyskiego, a trasa wydłużyła się do ok. 1100 km. Jednego dnia. To mój nowy rekord. O tyle istotny, że poprzednia samotna trasa wynosiła... 52 km... z Krakowa do Wadowic :)



niedziela, 27 maja 2012

3..2..1.. START!

Stało się!
Wystartował nowy projekt 2oo&co - Dwa kółka i spółka, w ramach którego chcę opisywać motowyjazdy bliższe i dalsze, małe i duże, realizowane tylko przeze mnie, jak i z udziałem przyjaciół i znajomych.

Bez ograniczeń.
Bez zasad.
Bez spinania się.

Tylko jazda.
Na dwóch kółkach... i nie tylko :)