poniedziałek, 20 października 2014

Bałkany 2014 - epilog

Chyba nie mam szczęścia do wyjazdów na Bałkany. Byłam tu drugi raz w ciągu dwóch lat i za każdym razem miałam jechać z kimś. W zeszłym roku nie wyszło. W tym roku też nie i to dwukrotnie - najpierw nie udał się wyjazd w towarzystwie "na całość", a potem okazało się, że towarzystwo "na pół wyjazdu" też wymiękło. W obu przypadkach modyfikowałam swój pierwotny plan, żeby się dostosować - w zeszłym roku odwróciłam trasę, w tym również były modyfikacje, najpierw terminu wyjazdu, potem, już "w trakcie", trasy. W efekcie chyba był to najbardziej nieoptymalny trasowo wyjazd - zrobiłam jakiś nadprogramowy tysiąc kilometrów... I... warto było!

Po pierwsze - znowu dałam radę. Sama. No... może nie tak sama, bo wiem, że kibicowało mi kilka osób, że mogłam zawsze wykonać "telefon do przyjaciela" po wsparcie z Polski - co prawda tylko słowem (pisanym) ale zawsze to coś. W Czarnogórze mogłam liczyć na wsparcie Danijela (on chyba więcej wydał na SMSy do mnie, czy wszystko OK, niż ja zapłaciłam za pobyt u niego ;)), gdyby coś się podziało, w Słowenii na pewno pomogliby mi Kuba i Mojca.


Po drugie - codziennie spotykało mnie coś miłego. Ręcznik, gratisowe sprawdzenie ciśnienia (i pomoc przy podnoszeniu moto) u wulkanizatora, "parasol na drogę" od kelnera w restauracji, piwo i oliwki w knajpie w Dubrowniku, puszka Monstera i naklejka od dziewczyny z Serbii na granicy, bransoletka odwagi od Anastazji, cała atmosfera w Trsa, darmowy przejazd autostradą, gościnność Mojcy i Kuby i miło spędzony czas na zlocie TCP.
Wiem, to wszystko to maleńkie drobiazgi, ale one znaczą tak wiele, uskrzydlają...


Po trzecie - utwierdziłam się w przekonaniu, że uwielbiam tę część Europy. O ile w zeszłym roku Bośnia czy Czarnogóra napawały mnie pewnymi obawami, o tyle w tym roku Bośnia była chyba najbardziej "wyjeżdżonym krajem", a w Czarnogórze po prostu jestem zakochana. To jedno z tych miejsc, gdzie mogłabym mieszkać. Kilka razy naprawdę pomyślałam o tym, żeby sprzedać wszystko i się tam przeprowadzić... Nie pamiętam, żeby jakiekolwiek miejsce tak mnie zauroczyło. No może jeszcze mogłabym mieszkać gdzieś we Włoszech, w połowie drogi między morzem a górami ;)
I tu oficjalnie chciałabym podziękować Jacoo za zorganizowanie mi miejscówki w Trsa: Dziękuję!!! To cudowne miejsce! Wrócę tu nie raz!


Ale... gdzieś w tym wyjeździe znowu dał o sobie znać smutek, jaki towarzyszy mi od pewnego czasu... Samotne podróże mają swój urok - jest szybciej, sprawniej, mogę robić to na co mam ochotę, stawać kiedy chcę, jechać kiedy chcę, a jak nie chcę, to nie i już. Ale czasami ma się chęć powiedzieć komuś obok - ależ tu pięknie... ale się nie da... W takich chwilach grało mi w głowie to, idealnie oddające to co czułam: Kayah - Na Balkonie W Weronie



Nieco statystyki:
Czas: 12 dni, w tym jeden bez jazdy
Najdłuższy dystans przejechany jednego dnia: 1093 km (Kraków - Zadar)
Ilość odwiedzonych krajów: 9 (Polska, Czechy, Austria, Słowenia, Chorwacja, Bośnia i Hercegowina, Czarnogóra, Węgry, Słowacja)
Ilość gleb: 1 (parkingówka)
Ilość dni bez deszczu: 0 ;)
Ilość awarii, usterek, gum, problemów z motocyklem: 0 (!) Olivier to jednak wspaniały motocykl - wszelkie "usterki" ma w promieniu kilkunastu km od domu/serwisu ;)


Przejechane: 5393 km


2 komentarze:

  1. Jesteś Wielka. Pozdrowienia.
    Krzysiek Mucha.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Krzysiek, wzrost ciągle ten sam ;)
      A reszta - w dużej mierze to dzięki Tobie :)
      Pozdrawiam!

      Usuń