Przed styczniowym wyjazdem warto się trochę pointegrować, porozmawiać, więc korzystam z zaproszenia na jurajską pojeżdżawkę i niedzielnym przedpołudniem zjawiam się w Olsztynie (tym pod Częstochową). Droga "tam" zajmuje mi nieco więcej czasu niż planowałam, bo: rano nie mam energii... nie chce mi się, ostatnio jest "kiepsko" i po prostu zrobienie czegokolwiek to dla mnie duży wysiłek; po zapakowaniu motka stwierdzam, że w przednim kole jest za mało powietrza... trzeba dopompować... w ogóle przednia opona to do zmiany się kwalifikuje; trasa była taka, że nie dało się nigdzie urwać żadnych minut; nawigacja dalej ma problemy z zasilaniem (nowy kabelek zasilający mam odebrać na dniach).
Oprócz jazdy, są też inne atrakcje - Zamki!
Przy zamku Mirów mamy mały postój na małe co nieco - ja wybieram żurek. Ale cebulowa była ponoć lepsza. Zamek w Bobolicach zwiedzamy - co prawda wstęp kosztuje 15 PLN i generalnie w środku jest niewiele do zobaczenia, ale mamy trochę zabawy. Przy okazji dowiaduję się, że forumowa koleżanka Kasia jest tuż obok - nie udaje nam się jednak spotkać, ale miło gawędzimy przez telefon ;)
Offu ciąg dalszy: piasek, polne drogi, miedze, szybkie szutry z kałużami po wczorajszym deszczu, leśne drogi, dróżki i wąskie ścieżki, błoto, koleiny, wyrwy i ścięte pnie. Jest tez jedna gleba (i co ciekawe - nie ja wyglebiłam dzisiaj jako pierwsza... zajmuję trzecie miejsce, choć wciąż na podium ;)) - wiadomo - przed kamerą (bo miały być fotki efektownych piaskowych pióropuszy) - na leśnym zakręcie z piaskiem - przy starcie zrywam przyczepność (hmmm, co? ;)) i kładę Oliviera na lewy bok... i podnoszę nim ktokolwiek podejdzie. To drugie udane podnoszenie moto... idzie ku lepszemu ;) Jest też jeszcze akcja przeprawiania Oliviera przez wyrwę na wąskiej, błotnistej , leśnej ścieżce... a raczej obok niej - zakończona sukcesem, bez gleby... ale nie chcę oglądać filmiku, który wtedy powstał ;)
Do kolekcji zamków dorzucamy ten w Ogrodzieńcu - tu się rozstajemy z "lokalesami", i we trójkę: Neno, Globo i ja wracamy pod Zamek Olsztyn - najpierw na pizzę, a potem, zaopatrzeni w niezbędny mokry prowiant, do hotelu na pogaduchy o styczniowym wyjeździe. Podobno zdałam dzisiejszy egzamin. ;)
Do domu (i pracy) wracam w poniedziałek rano... Kontynuując zdobywanie zamków, zahaczam o Pieskową Skałę i Maczugę Herkuelesa. W Krakowie odbieram jeszcze kabelek do Zumo, tankuję prawie pusty bak, stawiam Oliviera pod balkonem i... do pracy :(
Przejechane: 373 km
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz