wtorek, 30 września 2014

Bałkany 2014 - Dzień 5 - Do wiatru...

14 września 2014 - niedziela

Wcale mi się nie spieszy. Co prawda wiem, że cały dzień jazdy przede mną, ale... pakowanie idzie mi wyjątkowo powoli. Nie chce mi się. Znowu jem pyszne śniadanie, rozliczam się (rachunek na pewno się nie zgadza, powinnam zapłacić więcej i jest mi z tego powodu trochę głupio)... Dostaję płynną przesyłkę dla przyjaciela, która mam dowieźć bezpiecznie do Polski - nie ma sprawy, na pewno nie wypiję. Anastazja jeszcze śpi, więc żegnam się z resztą rodziny - Danijelem, mamą i tatą. Jeszcze tylko pamiątkowa fotka i jadę. I tak już mam łzy w oczach. Jak mi się nie chce stąd wyjeżdżać...

Na rozstaju dróg chwilę waham się gdzie mam jechać. Jadę tak jak wczoraj - w kierunku Nedajno, ale nie zjeżdżam do wioski, tylko jadę dalej, prosto, w kierunku granicy. Zumo znowu twierdzi, że tam nie ma drogi, ale co on tam wie... Jest piękna nowiutka, świeżutka asfaltowa droga (no, nie na całym odcinku, ale w dużej części), z zakrętami i 12% stromiznami - aż miło! A ja dalej mam mokre oczy. Co jest?









Droga pięknie wije się po zboczu góry.i kończy się... między granicą MNE i BiH. Co ciekawe, znak pokazuje "w prawo na Foca", a jednocześnie jest nakaz jazdy w lewo, na granicę MNE. Skoro nakaz, to nakaz. Skręcam w lewo, na granicę "wjazdową" kraju, z którego chcę wyjechać. Celnicy na mnie się dziwnie patrzą, tłumaczę im, że chcę do Bośni, więc oni niemalże "wypychaja" mnie w przeciwnym kierunku mówiąc "bye bye" ;) No to zawracam i jadę zakrętasem w lewo na graniczny mostek.


Wjeżdżam do Bośni i Hercegowiny. To znaczy do Republiki Serbskiej, co obwieszcza wielki znak i flaga. Hmmm... coś mi tu nie gra. Ok, jadę dalej "tą drogą". Po drodze mijam autobus, który "nie wyrobił" i jedną stroną jest w rowie, a obok zebrało się trochę ciężkiego sprzętu, mającego na celu wyciągnięcie pojazdu. Przez to droga w tym miejscu jest jeszcze węższa... Same atrakcje.

W Brodzie tankuję paliwo do pełna i korzystam z dostępnego internetu, żeby sprawdzić prognozy, zameldować się tu i tam. Kontaktuję się też z Kuba i Mojcą z Lublany, czy mogę im się zwalić na głowę na jedną noc. Mogę. Super :)

Po chwili jadę urokliwą droga w kierunku Sarajewa. Kilka razy na serpentynach się ślizgam. Czy to przez prędkość? Chyba nie, bo jadę na "trójce"... Może technika mi się pogorszyła i źle wybieram moment dohamowania przed zakrętem? Hmmm, mam nadzieję że to nie to... Może po prostu asfalt jest tu bardziej śliski?





Dojeżdżam do Sarajewa. Wjeżdżam do miasta w okolicy lotniska. Po prawej lekko straszy osiedle - wydać że wybudowane na przełomie lat '80 i '90, potem nadgryzione przez wojnę, i miejscami "załatanie" a miejscami dalej straszące dziurami. Droga prowadzi przez remontowaną ulicę - na jednej jezdni jest ruch dwukierunkowy - na drugiej, pośród żwirowych hałd i wykopów w najlepsze trwa niedzielny targ - ciuchy, buty, groch-mydło-powidło. Przy okazji tworzy się ogromy korek, którego nie mam jak ominąć, a lokalni kierowcy do tego serwują dużą dawkę ciekawych manewrów czy sposobów parkowania, więc nawet nie ryzykuję slalomu między nimi.

Za Sarajewem wbijam się na krótki odcinek autostrady. Przy wjeździe trzeba pobrać bilecik. Jak zwykle mam pecha i żadna pętla indukcyjna nie wykrywa motocykla, więc są jakieś akcje z obsługą typu "pan z tyłu w samochodzie podjedzie, automat wyda bilecik, ja go dostanę i przejadę, a pan w samochodzie pobierze sobie kolejny bilecik". W końcu jadę te kilkadziesiąt kilometrów szybciej niż dotychczas. W jednym miejscu jest zwężenie... ale to nie przeszkadza jakiemuś lokalesowi wyprzedzić mnie od prawej, po pasie awaryjnym. Na bramkach wyjazdowych można zapłacić w euro - super, bo nie mam marek.

Jadę dalej, generalnie cały czas wzdłuż rzeki. Jakiś miesiąc temu Bośnię nawiedziły powodzie i osunięcia gruntu. Efekty powodzi wciąż widać - woda musiała sięgać wysoko i nieść sporo śmieci. Potem, gdy opadła, śmieci zostały na drzewach. Efekt? Drzewa wzdłuż koryta rzeki są "przyozdobione" foliowymi torebkami, siatkami, a nawet... materacami - czyli wszystkim, co niosła woda. Smutny widok...


Staję na kolejnej stacji. Przegryzam kabanosa i odczytuję wiadomość, która sprawia, że łzy napływają mi do oczu drugi raz w dniu dzisiejszym. Ekipa, z która miałam się spotkać w Słowenii się wycofała. Nie dojadą. Bo nie chcą jechać w deszczu. Przeklinam szpetnie pod nosem. Cały plan wziął w łeb. Jest 13:40. Jeśli zawrócę do Trsa, to nie dojadę przed zmrokiem. Z drugiej strony Mojca i Kuba specjalnie dla mnie wracają wcześniej z weekendowego pobytu u rodziny. Nie mogę ich wystawić. Co robić, co robić? Jechać? Wracać? Niech to szlag... Piszę Danijelowi jak jest, a on mocno namawia mnie na powrót... Ale ja już jestem prawie pod granicą z Chorwacją...No trudno. Jadę dalej, niech więc będzie Słowenia. Dojadę, pomyślę co dalej, bo trochę się plan wykrzaczył. Czuję się zła i bezsilna...

Przejazd przez Chorwację jest nudy - autostradowy. Krajobraz nijaki, podtopiony, często woda na polach przy autostradzie jest niemalże równa z drogą. W okolicy stolicy łapie mnie deszcz. I robię się głodna. Pociesza mnie myśl, że wieczorem zjem najlepsza pizzę w tej części Europy. Staję na stacji benzynowej na krótką przerwę. Po chwili pojawiają się dwa motocykle na brytyjskich blachach, ale kierownicy podchodzą i zagadują po Polsku. Tak poznaję Marcina i Kazika, którzy powoli wracają do Polski po objeździe Grecji i innych południowych krajów. Chwilę gawędzimy, wymieniamy się danymi kontaktowymi i uciekam w kierunku Słowenii.

Ostatni płatny odcinek autostrady przemierzam w ulewnym deszczu. Gdy podjeżdżam na ostatnie bramki na których mam uiścić opłatę równą 40 eurocentom i zaczynam rozbrajanie się z mokrych rękawiczek, miły pan w budce otwiera mi szlaban i każe jechać - żebym nie musiała robić całej procedury rozbierania, płacenia i ubierania się. Miły gest :)

W Słowenii pogoda się nieco poprawia. Dojeżdżam do Lublany prawie o zmroku. Moich gospodarzy jeszcze nie ma, więc parkuję moto i idę na pizzę. Niestety, pizzeria Trta jest w niedziele zamknięta. Siadam więc na murku przy rzecze i czekam. Po kwadransie pojawiają się Mojca i Kuba wraz z dzieciakami - Kaliną i Oskarem. Z Mojcą nie widziałam się półtora roku, z Kubą jeszcze dłużej. Staram się nie przeszkadzać im w wieczornych domowych rytuałach. W końcu jutro idą do pracy, dzieciaki do szkoły/przedszkola. Dostaję do jedzenia trochę domowych potraw przywiezionych od rodziców Mojcy - pychota :) Dzieciaki trochę się niepewnie przy mnie czują, ale chyba się polubimy :)

Zajmuję swoje "standardowe" miejsce na kanapie w salonie. Moi gospodarze zasypiają, a ja kombinuję - co dalej... co dalej...?


Przejechane: 662 km


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz