wtorek, 5 sierpnia 2014

Expert dla początkujących - Dzień 4 - Poskromić Stelvio

19 czerwca 2014 - czwartek

Dziś w planie mamy zmierzyć się z mitycznym Stelvio - przełęczą przełęczy, szefem wszystkich szefów...
Przed nami sporo dojazdówki, ale podobno warto. Ruszamy. Po 5 km zatrzymuję się i oznajmiam, że nie wzięłam kasy ani dokumentów... jakoś tak zostały w windsopperze, który miałam wczoraj na kolacji. Jednak zbyt wczesne wstawanie mi nie służy... Naprawdę rzadko zdarza mi się zapomnieć o takich podstawowych rzeczach. Umawiamy się, ze dołączę do ekipy na stacji benzynowej. Wracam więc do Campitello di Fassa po portfel i po kwadransie melduję się na umówionej stacji. Jeszcze tylko Radek jako prowadzący raz pomyli drogę i połykamy kolejne kilometry w kierunku Stelvio. Na przełęczy Costalunga jest spory ruch... a raczej bezruch... w żółwim tempie przemieszczamy się po serpentynach... W końcu dojeżdżamy do Bolzano i wbijamy się na autostradę. No cóż, trzeba. Po jakimś czasie mamy już niskie kilkadziesiąt km do celu, stajemy na stacji na tankowanie, lodzika i generalnie regenerację.

U podnóża podjazdu stajemy jeszcze raz. Każdy ma wyjechać na górę we własnym tempie i spotykamy się na przełęczy. OK. Raz kozie śmierć. Ruszam jako ostatnia, bo i tak mnie wszyscy wyprzedzą. Jadę. Po drodze wyprzedzam sporą liczbę rowerzystów, parę motocykli, kilka skuterów i dwa ciągniki z niemieckimi flagami. Pewnie znowu mają jakiś zlot...





 O 12:47 mijam punkt "Fotostelvio".




Generalnie na podjeździe jest ciasno, trzeba uważać na rowerzystów, którzy pedałują "w miejscu" i na wszystkich, którzy zjeżdżają z góry i biorą wszystkie zakręty baaardzo szeroko. Asfalt też jest taki sobie i w dodatku zaczyna padać śnieg i robi się trochę ślisko... Jestem świadkiem jednej gleby - zjeżdżająca w dół para na skuterku przy skręcie w prawo niestety wyglebia. na pomoc biegną rowerzyści, którzy na tym samy zakręcie odpoczywają. W sumie po tych wszystkich zachwytach nad tym podjazdem, jakie słyszałam od innych motocyklistów, muszę przyznać, że jestem rozczarowana. Taka walka o życie ma się nijak do przyjemności z jazdy. Z jednym się zgadam - widoki są świetne.




Dojeżdżam do przełęczy, reszta dojechała chwilkę przede mną, czyli nie jest aż tak źle z moją jazdą. Parkujemy motocykle i na chwilę zanurzamy się w tej cepeliowej komercji. Trochę kusi mnie, żeby wypożyczyć narty i pokazać "who's the boss" w tej dziedzinie ;) Szybko jednak zarzucam ten pomysł, bo nie ma czasu, a poza tym "show off" to trochę nie mój styl" ;) Przez chwilę jest bardzo pochmurno i pada śnieg, ale po chwili wszystko przechodzi, pogoda się polepsza.





Ale, ale, "nie jesteśmy tu dla przyjemności" - trzeba trochę pojeździć. Technikę szlifujemy "po drugiej stronie". Tu zdecydowanie bardziej mi się podoba.
















Jak już jesteśmy wyjeżdżeni, a Rafał jest po testach grześkowego "Wodnika" (BMW R1200GS LC), jedziemy do Szwajcarii, przez Umbrailpass.
Widoki są przednie, droga przez krótki czas szutrowa (choć niestety ją asfaltują....) a na koniec bardzo wąska i pozakręcana. Mamy możliwość przejechać ją kilkukrotnie, bo mamy "czas wolny" tzn "czas na jazdy indywidualne". Oczywiście korzystam z takiej okazji, ale też odbijam sobie gdzieś w lekko offowy bok, żeby "odpocząć" i ponapawać się widokiem...











Czas wracać. Droga znowu jest "nijaka" - między miasteczkami, autostradą do Bolzano. Tam jakieś światła oddzielają mnie i Rafała od reszty grupy, która na na s nie czeka... Do Campitello di Fassa dojeżdżamy więc w podgrupach, ale w niedługim czasie po sobie.

Kolację jemy tam gdzie wczoraj. Tym razem w moim menu jest zupa cebulowa i risotto z grzybami. Wieczorem znowu oglądamy swoje wyczyny motocyklowe na ekranie TV. Jest jak jest... Nie umiem ocenić czy jest jakikolwiek postęp... W każdym razie - Stelvio zaliczone. Kilkukrotnie ;)



Przejechane: 372 km


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz