wtorek, 7 października 2014

Bałkany 2014 - Dzień 10 - Scyzoryki

19 września 2014 - piątek

Piątek weekendu początek. Ale jeszcze nie teraz. Przede mną jeszcze kawałek drogi. I to niemały. Pewnie zjedzie mi cały dzień.

Czynności poranne są standardowe: pakowanie, śniadanie (tym razem pompowana bułka i salami)... Kupuję 5 litrów wina, które wrzucam jeszcze do rolki - jest tam jeszcze trochę miejsca. w sumie wiozę 8 litrów procentów o różnym woltażu. Mam nadzieję, że to legalne ;)

Przy wyjeździe z parkingu pomaga mi właściciel i jakiś jego kolega. W zasadzie ogarniają cały temat za mnie. Trochę mi głupio, że nie daję rady, że tym razem nie jest "ja sama". No cóż, taka sytuacja.

Do granicy ze Słowacją mam dość blisko, więc szybko przekraczam granicę. Słowacja mnie zaskakuje... dużym ruchem na drogach. Halo! Przecież tu nigdy tak nie było... Znanymi drogami kieruję się na przejście graniczne w Piwnicznej.

Około 12:50 wjeżdżam do Polski. Obwieszcza mi to milion znaków i ograniczeń. Na dobre "uderza mnie to" w Sączu. Same billboardy, tablice, zaśmiecony krzyczący reklamami krajobraz. Mój kraj... taki piękny... Znaki drogowe, stawiane na potęgę, przez co często nie percepuje się ich treści, giną jeszcze bardziej wśród kolorowych reklam.


W Nowym Sączu widzę, ze droga, którą chcę jechać jest zamknięta, niby sa znaki objazdu, ale gdzieś giną, kierują z powrotem w to samo miejsce i generalnie nie mogę wyjechać z miasta. W końcu to olewam, jadę gdzieś, po czym po kilkunastu kilometrach każe nawigacji wrzucić mnie na nowo na trasę. W efekcie jadę dziwnymi drogami przez wioski. Czasami mam pietra czy zaraz nie wyląduję u jakiegoś "chłopa na podwórku" ale jakoś tam dojeżdżam do główniejszej drogi.  a na niej jest korek na pół godziny czekania, ruch wahadłowy i nawet nie ma jak wyprzedzić. To znaczy robię to jak tylko jest możliwość, ale nie zawsze jest.

Zmęczona staję na przerwę w Czhowie w przydrożnej knajpie. Zamawiam żurek i schabowego - w końcu jestem w Polsce :) Jedno i drugie jest średnio dobre - żurek jest z ziemniakami, ale pierwszy raz ktoś mi wrzucił do zupy dwie gałki tłuczonych ziemniaków... to nie tak! Schabowy jest usmażony na oleju sprzed tygodnia, więc nie dojadam... frytki i surówki też "takie se". Pan ze stolika obok, od którego pożyczałam sól do frytek, patrzy na mnie, na Oliviera i pyta "Pani sama powozi tego GieEsa?". Odpowiadam, że tak, a on "Muszę to zobaczyć". No OK. Ubieram się, wsiadam, ruszam i tyle mnie widzieli....

Bocznymi drogami dojeżdżam do Świętokrzyskiego, tam kieruję się na Małogoszcz i Bocheniec, do Ośrodka "Ptaszyniec" gdzie zaczyna się zlot Tansalp Club Polska "Scyzoryki 2014". Ludzie trochę dziwnie na mnie patrzą, że na zlot do sąsiedniego województwa przyjeżdżam zapakowana jak na dłuższy wjazd, ale jak mówię, skąd jadę, to już jest zrozumienie :)

Zlot to zlot i rządzi się swoimi prawami, więc relacji ze zlotów na wszelki wypadek się nie pisze ;) W każdym razie jest sympatycznie, choć gdzieś w głębi duszy trochę smutno i nawet leci kilka łez...


Przejechane: 449 km


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz