wtorek, 10 maja 2016

Kolumbia 2016 - Dzień 13 - Spacer w chmurach

10 marca 2016 - czwartek

Noc jest wyjątkowo zimna. Wychłodzone ściany powodują, że tym bardziej się to odczuwa. Od teraz nawet do "ciepłych krajów" będę zabierała cieplejszy śpiwór. Dwa koce, którymi się przykrywam dają radę. Udaje się dospać do 8:30! Chyba wczorajszy dzień dał się mocno we znaki, bo organizmy musiały się zregenerować. Okazuje się, że w kocach ani materacach nie mieszkały żadne krwiopijcze bestie, bo nic nie swędzi, ani nie ma żadnych oznak pogryzienia. W ogóle jeśli chodzi o robactwo to jest tu zupełny luz i spokój.

Na zewnątrz jest pełne słońce, więc idę sprawdzić widok. W końcu dojechaliśmy po ciemku, wśród błyskawic, więc ukształtowania terenu mogliśmy się jedynie domyślać. Oto więc jesteśmy w wioseczce niskich domków, przed nimi ogródki "jak nasze" z koniczyną, mleczami i stokrotkami, dwa pieski na łańcuchach, w tle góry i chmury. Słonko przyjemnie grzeje, więc łapię promienie studiując mapę. Mamy półtora dnia do wykorzystania.




Pakujemy się na motki i podjeżdżamy kilkaset metrów do głównej drogi. Tam w jednej z trzech knajp zamawiamy śniadanie. Kawa smakuje jak dwa rozpuszczone cukierki kopiko ;) Wystrój też jest ciekawy, poza eklektycznym umeblowaniem na ścianach wiszą "zdjęcia": Świętej Rodziny, Ostatniej Wieczerzy, krów, koni i World Trade Center z 11 września...


Przy drodze przed knajpką jest posterunek policji i jeden z policjantów pilnuje tam porządku czy ruchu czy cokolwiek. Ruszając spod knajpy lekko naginamy przepisy przejeżdżając przez podwójną ciągłą na skrzyżowaniu, ale nie robi to na nim żadnego wrażenia.

Postanawiamy przejechać droga, którą odpuściliśmy wczoraj. Z głównej cofamy się kilka kilometrów w kierunku wulkanu. W sumie o tym nie wspomniałam, ale wczoraj, na tym odcinku zarówno Marek jak i ja mieliśmy uślizgi kół - na tym samym zakręcie - ja tylne, Marek przednie, ale bez nieszczęśliwego finału. Dzisiaj droga jest lepsza, suchsza i przede wszystkim - jest jasno. Odnajdujemy skręt na Termales. W sumie dobrze, że tu wczoraj po ciemku nie jechaliśmy, bo droga, która początkowo jest dobra, po chwili staje się wąska i szutrowo-kamienista.









Ale co ciekawe - 7 km od drogowskazu jest... full wypas pięciogwiazdkowy hotel z basenem z ciepłą woda i innymi atrakcjami (można wygooglać Hotel Termales del Ruiz). Z jednej strony - szkoda, bo wczoraj był bliżej niż cokolwiek innego, gdybyśmy tu zjechali. Z drugiej strony - wtedy nie poznalibyśmy uroków lokalnej agroturystyki i szczękania zębami (w moim przypadku) w lokalnym przybytku i na pewno wydalibyśmy sporo więcej za nockę.


Droga zaczyna być naprawdę coraz bardziej odpowiednia dla hard enduro a nie piździków na  "łysych" oponkach. Żeby tylko nie złapać gumy... Są kamienie, strumyczki, błoto. Czasami droga jest podmyta lub zapadnięta, tak, że nie wiem jak tędy może przejechać jakikolwiek samochód. W dodatku są panowie "koszący dżunglę" - jakieś prace konserwatorskie zieleni, czy coś.  Chwilę poniżej są panowie "sprzątający dżunglę" - czyli  usuwający z drogi te chaszcze co ci pierwsi panowie wrzucili.












Wjeżdżamy na cywilizowaną drogę. Dla mnie znowu kończy się to prawie czołówką - z jeepem, który za szeroko wziął prawy zakręt i w zasadzie, mimo mojej prawidłowej pozycji w moim zakręcie, maksymalnie przy prawej krawędzi jezdni, jedynie hamowanie mogło mnie uratować. Pan z zapierdzielającego  jeepa przejechał koło mnie bezrefleksyjnie.

Przejeżdżamy przez różne industrialne miejsca, by w końcu wbić się w Manizales. Tam znajdujemy punkt z sokami i ordynujemy sobie przerwę. Pani lekko myli soki, ale i tak jest ok. Każde z nas wciąga solidne smoothie zastępujące lunch.


Na wylocie z miasta tankujemy maszyny i kierujemy się na północ. Niestety kawałek trasy musimy zrobić "po własnych śladach" sprzed dziesięciu dni. Okolica jest standardowa: trzcina cukrowa, bambusy, banany, kawa.




Odbijamy w nieznana nam drogę. Stajemy na kawkę w małym miasteczku. Jest ciepło, więc wypinam membranę z kurtki. Błąd. Gdy oddalamy się nieco od miasteczka niebo zasnuwa się deszczowymi chmurami.



Bawimy się tak z deszczem w chowanego. Raz się ubieramy w przeciwdeszczówki, raz rozbieramy. jedziemy na granicy frontu i w zależności od tego, po której stronie góry jesteśmy to albo pada, albo nie. Choć jak na tutejsze warunki to ledwo mży (w Polsce by to był już solidny deszcz).






Dojeżdżamy do Aguadas i tu postanawiamy zostać na noc. Miasteczko ma bardzo strome ulice, które nawet strach przejeżdżać na jedynce, zarówno w dół, jak i w górę. nie mówiąc o zawracaniu na nich...

Udaje się znaleźć hotel, ale nie ma parkingu. Niby pani z recepcji tłumaczy jak skorzystać z takiego "zaprzyjaźnionego", ale tam odprawiają nas z kwitkiem, więc szukamy na własną rękę. Kluczymy po stromych ulicach i w końcu udaje się coś znaleźć - przy innym hotelu. Pan właściciel chyba nie kuma, ze my chcemy tylko parking, więc prowadzi nas jeszcze do hotelu i pokazuje pokój. Nie, my tylko parking,.. I wtedy zaskakuje - nie ma problemu (choć widać, ze jest lekko zawiedziony), tylko żeby nie blokować kierownicy. Nie dostajemy żadnych kwitów. I w sumie zastanawiamy się czy motki jutro będą...

Wracamy kilkaset metrów do naszego hotelu, po czym idziemy w miasto. Najpierw trzeba coś zjeść. Zaczynamy od frytek i kiełbasy. Potem trzeba dojeść w innym miejscu - więc podudzia z kurczaka. A potem deser - drożdżówki i/lub soki.

Łazimy przez chwilę po mieście - przed posterunkiem policji widzimy wieli posąg policjanta-anioła stróża za skrzydłami otaczającymi dziecko. W miasteczku są też super wielkie tzn. długie schody. Na całą długość ulicy. Wspinamy się po nich, zęby rozruszać nogi i spalić jedzenie. Po drodze trafiamy na siedzącą na nich ćmę wielkości dłoni.


Potem siadamy na murku na głównym placu, obserwując, do której z knajp chce nam się iść na wieczorne piwo. W końcu wybieramy knajpę na pięterku z widokiem na plac. I na jednego dużego GSa, którym ktoś podjeżdża pod stragany z żarciem jak do "drive-thru"

Czas się zbierać. To ostatnia normalna noc w Kolumbii. Następna to będzie autobus, kolejna - samolot, więc porządne łóżko czeka dopiero po powrocie do domu.


Przejechane: 180,3 km


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz