czwartek, 22 sierpnia 2013

Caucasus Tour 2013 - Ciepło-zimno

28 lipca 2013 - niedziela

Ruszamy na Tatew. Ponoć podjazd jest trudny, więc Bułek zostawia kufry pod opieką gospodarzy, u których nocowaliśmy. Podjazd jest w sumie łatwiejszy niż się spodziewaliśmy - droga jest na tyle szeroka, że spokojnie można się minąć z samochodem, nawet na agrafkach (o ile samochód będzie jechał  "po swoim  pasie"). Na górze jesteśmy jednymi z pierwszych. Zastanawiamy się skąd można zrobić dobre zdjęcie podjazdu - pewnie z okolicy kolejki linowej. Postanawiam więc to sprawdzić, ale ochrona kolejki zawraca mnie mówiąc, że to teren prywatny... Wchodzę więc do monasteru, ale stamtąd też zostaję wyproszona. Jak to, przecież mam nakrycie głowy. Okazuje się że jest nieodpowiednie, bo powinnam mieć białą chustę spływającą po włosach i miękko opadającą na ramiona... no żesz kur... Przemieszczam się więc drogą wzdłuż zbocza, żeby pstryknąć "folderową" fotkę monasteru :)



foto: Rogal



















Po sesji zdjęciowej udaje nam się znaleźć knajpko-informację turystyczną, gdzie przy szeleście i skwierczeniu kabli wysokiego napięcia biegnących ponad naszymi głowami jemy śniadanie. Są omlety i upragniona przez niektórych kawa z mlekiem. Choć podobno nie tak dobra jak czarna kawa, która codziennie na piknikach serwuje Romek ;)

foto: Rogal

Decydujemy się na przejazd kolejką linową. Bułek zostaje, a my biegniemy na peron kolejki. Grzesiek biegnie tak szybko, że zalicza glebę. Jak widać dla niego stacje (kilka dni temu benzynowa, a dzisiaj kolejki linowej) są niebezpieczne. Bilet powrotny kosztuje 4000 AMD. Kolejka jest naprawdę niezła - najwyższa (320 m nad dnem doliny), najdłuższa, najszybsza, naj, naj, naj, i wpisana do księgi rekordów Guinnessa z tych wszystkich powodów. Udaje się sfotografować dolinę, podjazd pod monaster i nasz wypasiony hotel. Na "dolnej stacji kolejki" chłopaków dopadają dwie ankieterki. Potem mamy chwilę czasu na szaleństwo na placu zabaw i wracamy do Bułka i motocykli.

foto: Rogal














Zjeżdżamy do doliny. Bułek odbiera kufry. Przy okazji zwiedzamy "Most Diabła" - skalny most nad źródłami z ciepłą wodą. Ludzie korzystają z tego miejsca dość często - świadczy o tym chociażby przebieralnia - stoi w niej kilka par butów... Zauważam dziwny zwyczaj wiązania szmatek (ale nie tylko bo były np. reklamówki foliowe, skarpetki, majtki i... peruka) na gałęziach drzew. Ciekawe czemu...

foto: Grzesiek






Czas jechać dalej, kierujemy się ma północny zachód, nad jezioro Sewan. Po drodze kupujemy miód w jednej z przydrożnych pasiek - będzie miodówka :) Jedziemy tą samą trasą, co dwa dni temu, ale pogoda jest o wiele lepsza, a przez to i ładniejsze widoki.

foto: Rogal

foto: Rogal

foto: Rogal

foto: Rogal



Tuż przed przełęczą z "bramą" Grzesiek gubi pałąk od kasku, a Romek uczy się latać na nierównym asfalcie na swojej siedemsetce. Na przełęczy kupujemy brzoskwinie, rozmawiamy z lokalesami (znowu trafiają się tacy co byli w Polsce i świetnie mówią po polsku), a  lokalne piękności robią sobie sesję zdjęciową z motocyklami chłopaków ;)





Robi się ciepło. Temperatura to ok. 32 stopnie, a ja jestem ubrana jak na 15... Skręcamy na północ. Droga robi się jeszcze piękniejsza. No i te zakręty...






Na piknik zatrzymujemy się tuz przed przełęczą Selim. Jest pięknie i upalnie. Jemy czekoladę, która zaraz stanie się nutellą :)

 



foto: Rogal




foto: Rogal


 
Od lewej u dołu: Agata (Doodek). Grzesiek (Bułek), Robert (Rogal)
Od lewej u góry: Romek, Robert, Grzesiek











Za przełęczą pogoda całkowicie się zmienia. Jest więcej chmur i tempera spada poniżej 20 stopni.





Dojeżdżamy do jeziora i skręcamy w prawo, aby je objechać od wschodniej strony. Kilkanaście km później wbijamy się w mały off spowodowany remontami w miasteczku i powstałym przez to objazdem. O ile południowa część jeziora jest zagospodarowana i zaludniona, to północny brzeg jest pusty i dziki. Celujemy w nocleg w Artanish. Trzydzieści km przed miasteczkiem kończy się asfalt i zaczyna szuter, który ciągnie się przez kolejne kilkanaście kilometrów. W Artanish jest już bardzo zimno - niecałe 15 stopni, z gór schodzą chmury. Podjeżdżamy pod jednostkę wojskową i pytamy o nocleg. Wskazują nam hotel, ale nie ma w nim miejsc, jedziemy więc dalej, w kierunku Sewan. Nie za bardzo chcemy tam nocować, bop podobno to taki Sopot, ale może po drodze coś się jeszcze trafi.

foto: Rogal

foto: Rogal

foto: Rogal




Niestety nie znajdujemy żadnego noclegu. Za to nagle zaczyna padać deszcz. Nikt nie zdążył się ubrać w przeciwdeszcówki, bo lunęło nagle, jakby każdy dostał chlustem zimnej wody prosto z wiadra. Ubieramy kondomy tylko po to żeby bardziej nie marznąć, bo jest dziesięć stopni... i zaczyna padać grad! Jest mokro, zimno, ale widok jest niesamowity.








Teraz naprawdę potrzebujemy trafić na jakiś dobry nocleg. Po pierwsze żeby wyschnąć, a po drugie żeby było przyjemnie zostać tu na dwie noce - jutro planujemy relaks nad jeziorkiem i zero jazdy. Im bliżej Sewan tym bardziej widać, że kiedyś okolica miała wielkie plany na rozbudowę. Widzimy mnóstwo budowli s stanie surowym otwartym, których budowy zaprzestano lata temu i teraz straszą i niszczeją. Na przykład "osiedle" ze dwudziestu domków nad jeziorem, dwa wieżowce-biurowce z parkingiem, gigantyczne hotele... Aż przykro patrzeć.

Znajdujemy nocleg na półwyspie tuż przed Sewan. Hotel prowadzi Valentina, która jest nawalona jak meserszmit ;) Nie chcemy wiele być gorsi ;) i jeszcze niemalże siedząc na motocyklach rozgrzewamy się koniakiem Ararat. Kufer Oliviera służy za barek. Dostajemy apartament "intymną szóstkę", w którym wszyscy się rozlokowujemy. Valentina daje nam też farelkę, żebyśmy się wysuszyli. Priorytetem są ciuchy Robertów, którzy jutro nas opuszczają i jadą do Kutaisi, aby przeprowadzić operację podmiany kierowców.

foto: Rogal

foto: Rogal

Wieczór to klasyka - knajpa z jedzeniem z grilla (dobra wieprzowina i jagnięcina oraz warzywa) i solianką, nadawanie wieści w świat (bo w restauracji jest internet), opowiadanie dowcipów, a dzisiaj dodatkowo ustalanie optymalnej trasy dla Robertów na jutrzejszy przejazd.



Przejechane: 343 km



2 komentarze: