środa, 14 sierpnia 2013

Caucasus Tour 2013 - Błoto dla zuchwałych

23 lipca 2013 – wtorek

Po przebudzeniu znowu słyszę szum wody. No nie... pada? Jest 9:30 ( w Polsce 7:30), więc goście z knajpy mieli rację, przed 10:00 nas nie zobaczą... Na szczęście nie pada - to tylko szum wody ze strumienia przepływającego pod domkami. Jednak wilgotność powietrza jest tak wielka, że przemoczone i/lub wyprane wczoraj ciuchy są dalej mokre. Motocykle stoją na swoim miejscu. W basenie jest kręcony jakiś program czy wywiad - jest ekipa tv a panienka siedzi w basenie i coś mówi....

Zjadamy śniadanie (w menu są głównie omlety i chaczapuri) i wyjeżdżamy w trasę. Parę kilometrów dalej tankujemy na stacji paliwo. Nie ma samoobsługi, a panowie ze stacji nie mają w zwyczaju zamykania wlewów po tankowaniu. W efekcie tego przejeżdżam kilka metrów z benzyną wyciekającą z baku... Tymczasem obok dzieje się akcja jak z filmu. Lokalny młodzian w podstarzałym sportowym aucie pali gumę i z piskiem opon skręca w boczną uliczkę. Policja dopada go po kilku metrach... Mnie za to udaje się wypłacić lokalna walutę z bankomatu :)

Ruszamy. Przedmieścia Batumi wyglądają dla mnie jak Kambodża. Jest dziwny ruch drogowy (patrz w lusterka, Gruzini są wszędzie), ludzie, którzy zajmują się "życiem", wałęsające się psy i... krowy. Zauroczyły mnie zwłaszcza te pasące się na starym moście, jaki widzieliśmy z lewej strony...


Wjeżdżamy w góry. Jest ciekawie... samochody wyprzedzają nas na trzeciego, jeżdżą ciężarówki z tak rozdygotanymi kołami, ze mam wrażenie, ze zaraz im odpadną... Trzeba uważać, za zakrętem może być wszystko... Pies, człowiek, krowa, bus,m którego pasażerka właśnie puszcza pawia, lokales na koniu... Mam wrażenie, że lekko ucieka mi tylne koło - czyżby złe ciśnienie? Obiecuję sobie, że to sprawdzę, gdzieś, kiedyś, przy najbliższej okazji.

Gdy kończy się asfalt, zaczyna się zabawa. Po deszczu jest dość ślisko, jest sporo błota. I kamieni. Do tego pada mżawka. Dostaję w goleń kamieniem - dobrze, że mam solidne buty. Traska jest naprawdę ciekawa - różne nawierzchnie, serpentyny... Off na maksa... Dla mnie dość wymagający, więc skupiam się na jeździe... Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie "szalone" lokalne busiki i nivy, które co jakiś czas mijamy...

foto: Grzesiek



foto: Rogal

foto: Rogal

foto: Rogal

foto: Rogal

foto: Rogal
Przed przełęczą stajemy na piknik - kawka i herbatka i chwila odpoczynku.








foto: Rogal

Na przełęczy ledwo coś widać - jest mgliście i moro, ale humory dopisują.




Przy zjeźdize jest więcej kamieni a trochę mniej błota. Trafia się nawet wodospad i "strumyk" ;) Przejazd tak mi się podoba, że pokonuję go dwa razy :)

foto: Rogal

foto: Rogal



foto: Grzesiek


Stajemy żeby chwilkę odpocząć. Rejestracje mamy całkowicie nieczytelne od błota. Piffko poprawia humor i możemy jechać dalej. Jest w sumie nieźle - kilkadziesiąt km offu w niełatwych warunkach - bez gleby :)



foto: Grzesiek



foto: Grzesiek

foto: Grzesiek

foto: Rogal

Teraz już będzie łatwo... Tzn. ma być, bo rzeczywistość jest inna - remonty "drogi" powodują spore utrudnienia w ruchu. Najpierw wywrotka wyrzuca na drogę porcję kamieni. W innym miejscu stoi koparka i kopie dziurę. Przejeżdżamy pod jej łychą gry robi sobie przerwę. Jeszcze później trafiamy na betoniarkę, która wypluwa z siebie beton...



foto: Rogal

Krajobraz się zmienia, jedziemy teraz wzdłuż "pagórków" porośniętych krzakami Wszędzie są dość agresywne psy. a także krowy i krowie placki. Jazda często zamienia się w slalom...

Po prawej widzimy skalne miasto - to Vardzia. Ostatnim rzutem na taśmę zwiedzamy je, bo jest już trochę późno...




foto: Rogal

foto: Rogal










foto: Rogal


Gdy kończymy zwiedzanie, niebo zasnuwa się chmurami. Czas znaleźć jakiś nocleg. Na parkingu jest lokales, który oferuje nocleg u siebie. Dla pewności sprawdzamy jeszcze okoliczny hotel i jedną agroturystykę. W międzyczasie zaczyna padać i grzmieć. Słońce też już zachodzi. Nie jest przyjemnie... Decydujemy się na ofertę lokalesa - jego kwaterę 10 km stąd. Podczas przejazdu do jego kwatery mijamy tabuny krów i owiec wracających "do domu". Droga jest mokra i jednocześnie pokryta krowimi kupami. W półmroku to nie wróży nic dobrego. Po drodze zatrzymujemy się w lokalnym sklepiku. Lokales kupuje prowiant na kolację i śniadanie dla nas... Pod sklepem przybija piątki ze swoimi kumplami - podchmielonymi "dresami" w samochodzie. Po  dobrych 15 km od Vardzi lokales skręca w boczną, polna drogę. My za nim. Potem jeszcze podjazd przez pastwisko między końmi, my za n im... robi się coraz ciekawiej. W końcu dojeżdżamy. Jest Barak, wychodek, ogródek i chałupa gdzieś zupełnie niewidoczna... Rogal i Bułek idą sprawdzić miejsce. Na wszelki wypadek reszta nie zsiada z motocykli. Po chwili chłopaki wracają i już wiemy - spadamy. Podobno syf na maksa. No to odwrót... trochę głupio, ale jak mamy się drapać przez następne pół roku, to lepiej może odpuścić. Jedziemy do hotelu. Ponownie, tym razem po ciemku, pokonujemy "krowią" trasę.

W okolicy sklepu jest "guesthouse" ale nie mają miejsc. Polecają hotel w Vardzi. Trochę obawiamy się zemsty lokalesa, za odrzucenie jego oferty, więc na hotelowym parkingu chcemy jak najbardziej ukryć motocykle, parkując je jak najbardziej w głębi posesji. Okazuje się, ze w hotelu pracuje pani mówiąca po polsku, jest schludnie i czysto, a w restauracji, pomimo, że wszystkie dania są z kolendrą, udaje się zamówić bez tego zielska. Przy kolacji studiujemy przewodniki i jak zwykle prześcigamy się w opowiadaniu kawałów.



Przejechano: 253 km


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz