piątek, 16 sierpnia 2013

Caucasus Tour 2013 - Święte miejsca

25 lipca 2013 - czwartek

Wczesnym rankiem już jest ciepło. Z jednej strony to dobrze, w końcu jest lato, z drugiej jazda w upale to żadna frajda, ale wiedzieliśmy, że tak może być. Dzisiaj w planie mamy sporo zwiedzania - cztery punkty na trasie - cztery świątynie. Śniadanie jest takie sobie, chłopaki jacyś markotni - okazuje się że każdy ma jakieś kłopoty żołądkowe. Abo ja jestem pancerna albo oni delikatni, bo nic mi nie jet. Mimo, żę oni codziennie się dezynfekują jakimiś mocniejszymi procentami. Ja za to przy wyjazdach stosuje inny patent - codziennie łykam porcyjkę bakcyli kwasu mlekowego, takich jak się stosuje przy antybiotykoterapii. Przez to moja flora bakteryjna jest zawsze w pełni sił i nie daje się skolonizować żadnym obcym ;)

Przed wyjazdem próbuję jeszcze odebrać mój paszport, który dałam wczoraj obsłudze hotelu przy meldunku. Nigdzie go nie ma. Pan, który jest dzisiaj nie mówi w żadnym języku, który byłby wspólny i dla mnie. Po kwadransie poszukiwań znajdujemy mój paszport w kserokopiarce ;)

Nawigacja Grześka jakoś dziwnie nas prowadzi. Najpierw wjeżdżamy chłopu na podwórko i musimy zawrócić. Pomimo włączenia opcji omijania dróg innych niż asfalt w pewnym momencie docieramy do średniej jakości szutru. Z przeciwka jedzie zielona łada (klasyczne kanciaste łady, zwłaszcza w białym malowaniu ze wszystkimi szybami przyciemnionymi to tu najpopularniejszy samochód ;)) i jej kierowca mówi nam, ze widział nas dwa dni temu w Gruzji i że droga przed nami jest bardzo kiepska i proponuje nam lepszą... Jak się okazuje później, ta lepsza jest bardzo słaba, więc aż boję się pomyśleć, jak wygląda ta kiepska wg lokalesa...








A zatem jedziemy "lepszą" drogą. Pojawiają się piękne pagórki, a n a nich blokowiska. I ni stąd ni zowąd coraz więcej latających torebek foliowych... Później coraz więcej ptaków i smród... Aha, te pagórki to wysypisko śmieci...

W jednej z mijanych wiosek kupujemy picie, bo wszyscy zaczynamy już schnąć.

foto: Rogal

Dojeżdżamy do Garni, pierwszej atrakcji w dniu dzisiejszym. Garni to przedchrześcijański kompleks świątynny, kiedyś forteca i  rezydencja królów. Poza świątynią, odbudowana po trzęsieniu ziemi wszystko to ruiny. Za to sama świątynia wygląda jak miniaturowy Akropol. Z głośników ustawionych na terenie kompleksu gra miła muzyczka...


foto: Rogal




foto: Rogal







Drugi punkt podróży to położony nieopodal monaster Geghard - Monaster Włóczni, gdyż rzekomo przechowywano to włócznię, która przebito ciało Chrystusa na krzyżu.





foto: Rogal



















Jak to zwykle bywa w takich miejscach, pod klasztorem stoją stragany z dobrami wszelakimi. Tu akurat lokalne babcie sprzedają placki serowe. Kupujemy jeden - będzie w sam raz na piknik. Jakiś lokales swoim samochodem całkowicie zastawa nam wyjazd z parkingu i jest mocno niezadowolony jak każemy mu się przeparkować ;)

foto: Rogal

Wracając wybieramy trasę, która może się okazać "przygodowa" bo jest oznaczona na mapie białym kolorem. jest całkiem przyzwoita jak na lokalne warunki. Do czasu... W pewnym momencie droga staje się gruntowa i zaczynają serpentyny pod górę. Jeden z zakrętów zaskakuje nas wszystkich - sa na nim kamienie wielkości głowy i ciężarówka, która stoi sobie na samym środku tuż za zakrętem nie pozwalając na zbyt długie rozmyślania nad wyborem trasy przejazdu przez ten teren. Ryzyk-fizyk... Uff udaje się. Panowie "pracujący" przy ciężarówce mają wreszcie jakaś rozrywkę - sześć motocyklistów "walczących o życie".

foto: Grzesiek








foto: Rogal

Po wspięciu się na górę przed nami rozpościera się wyżyna. Postanawiamy zatrzymać się na piknik. Przy drodze stoi stolik i dwie ławki... w sąsiedztwie nagrobka. To jedynie zacienione miejsce (w okolicy są jedynie niskie krzaki). Niemniej jednak piknik jest udany, choć ciasto serowe straszliwie słodkie.





foto: Rogal


foto: Rogal

Po przerwie ruszamy dalej, udaje się wjechać na większą i lepszą drogę. Jednak potrzebujemy jechać w lewo, a skręcić możemy jedynie w prawo. Zawracamy więc przy najbliższej okazji - akurat trwają prace remontowe, więc przejeżdżamy po szuterku oddzielającym pasy the "autostrady".

Przy drodze co chwilę są parkingi, a na parkingach stanowiska do naprawy samochodów. Pomysłowe :)

Zjeżdżamy do Chor Wirap, monasteru, z którego widać Ararat, święta górę, a także miejsca, gdzie więziony był przez kilkanaście lat św Grzegorz Oświeciciel, który potem wyleczył króla, ten się nawrócił i w ten sposób kraj przyjął chrześcijaństwo. Araratu nie widać zbyt dobrze, bo jest bardzo upalnie i widoczność jest słaba. Za to udaje mi się zjeść do "dziury" - więzienia. Ponadto w obiekcie trwa ślub, więc chłopaki znowu siedzą i się ślinią ;) Widać granicę z Turcją - szeroki pas, mocno ogrodzony - ciekawe czy zaminowany... te kraje nie lubię się zbytnio....












foto: Rogal











foto: Grzesiek

Jest upalnie, wszystko schnie. Tak samo schną baki naszych motocykli. A w pobliżu stacji benzynowej nie ma. Ktoś wskazuje nam miejsce, gdzie możemy kupić benzynę w kanistrach. Nie jesteśmy jeszcze tak zdesperowani ;). Zajeżdżamy na jedną stację - jest benzyna? Jest. Ile ma oktanów? Nie znaju, ale tam za dwa kilometry jest stacja z lepszą.

Stajemy, tankujemy, znowu jesteśmy atrakcją. W chwili gdy znowu rozpijamy piffko dla ochłody przyjeżdża na stacje policja, ale zaraz odjeżdża. Żeby nie było śladu po piffku kupujemy arbuza i go zjadamy na miejscu. Naprzeciwko jest ciekawy punkt owocowo-wulkanizacyjny ;) Za to na stacji tym razem Romek i Grzesiek mają po tankowaniu otwarte baki i przejeżdżają tak parę metrów. Trzeba na to uważać!





Gdy wyjeżdżamy ze stacji, podjeżdża kolejny radiowóz i zatrzymuje Rogala. Jak się okazuje chcieli pogadać, bo pytają gdzie jedziemy i jak nam się podoba :)

Jedziemy w kierunku ostatniego punktu w dniu dzisiejszym - kompleksu świątynnego Norawank. Dojeżdża się tam przez piękny wąwóz i kilka agrafek. Słońce chyli się ku zachodowi, więc oświetlenie jest naprawdę cudowne, a kolory pięknie nasycone. Tu chyba podoba mi się najbardziej, jeśli chodzi o dzisiejszy dzień...





















foto: Rogal







Przy wyjeździe z wąwozu znajdujemy nocleg - całkowicie ukryty i niemalże bez żadnych oznaczeń. kjest czysto i schludnie, a cena jest wyjątkowo przystępna. W restauracji jemy różne pyszności, w tym bardzo dobry barszcz ukraiński :) Piwo Erebuni smakuje nam chyba najlepiej :)






Przejechane: 203 km


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz