czwartek, 29 sierpnia 2013

Caucasus Tour 2013 - Na wojennej ścieżce (GDW)

02 sierpnia 2013 - piątek

Ranek jest lekko pochmurny, ale nie zapowiada się, że będzie padać, to dobrze. O dziewiątej zaczynamy śniadanie, które trwa przez niemalże dwie godziny, bo jest obfite i różnorodne... jakbyśmy mieli jeszcze mało po wieczornej kolacji. Na drogę dostajemy - czurczchelę. Z daleka wygląda to jak sucha kiełbasa,a  w rzeczywistości jest słodkim przysmakiem powstałym przez wysuszenie soku winogronowego z nadzieniem z orzechów. Kiedyś była wykorzystywana jako prowiant dla wojska, a że akurat dzisiaj przed nami Gruzińska Droga Wojenna (GDW), to gospodarz nas w nią zaopatrzył :) Nazywamy ją od tej pory snickersem:)

Wyjeżdżamy w kierunku północnym. Asfalt jest raczej dobry, na mostach standardowo wylegują się krowy. Postanawiamy się rozdzielić i spotkać "na końcu drogi".


foto: Grzesiek





Jadę sobie więc sama, ale w pewnym momencie staję na fotki i widzę jak Grzesiek mnie wyprzedza.






Doga pięknie się wije, ale gdy dojeżdżam do Gaudari - wypoczynkowej miejscowości z wyciągami narciarskimi, zaczyna się frezowany asfalt wysypany grysem. Oczywiście zakrętasy trwają dalej w najlepsze, więc trzeba trochę zwolnić. W dodatku na jednym zakręcie nagle podnosi mi się ciśnienie, gdy lokalny piesek udaje że śpi i ma mnie gdzieś aż do momentu wierzchołka zakrętu, kiedy to nagle wystrzela w moim kierunku jak torpeda. Musiałam przesunąć nogę, żeby mnie nie ugryzł w łydkę...

Jak się okazuje mniej więcej w tej okolicy chłopaki zrobiły sobie "skok w bok" na shopping czapek i pogadankę z ukraińskimi motocyklistami. Co z tego wyniknie - o tym później.

foto: Grzesiek

foto: Grzesiek

foto: Grzesiek

Droga zmienia się na jeszcze gorszą, tzn zaczyna się regularny remont, z kamieniami, błotem, spływająca wodą, ciężarówkami, koparkami, ruchem wahadłowym i korkami. Jakiś Rusek w czarnym aucie spycha mnie z drogi "bo on nią jedzie" strąbuję go, ale chyba go to nie rusza. Ja mu jeszcze pokażę... i pokazuję - jak tylko droga robi się jeszcze bardziej dziurawa zgrabnie omijam wszystkie samochody powolnie rzeźbiące między przeszkodami. Uwielbiam motocykl właśnie za to! Przygód z samochodami jest jeszcze kilka - jest sporo aut, które błyskają na czerwono i niebiesko, choć wcale nie są policją - to tylko taka gra pozorów, żeby im inni zjeżdżali z drogi, zanim okaże się, że to pic na wodę fotomontaż. Przed jednym zwężeniem drogi "przykleja" się do mnie biała łada, opuszcza się tylna szyba i pasażerka zaczyna ze mną rozmowę "Cześć, skąd jesteś? Sama?!?!"

foto: Grzesiek

foto: Grzesiek

foto: Grzesiek

foto: Grzesiek

Po drodze jest też kilka tuneli. Jeden to w zasadzie "galeria", za to z takim offem w środku, że masakra. Głębokie dziury w żwirowo-gliniastej drodze, w dodatku wypełnione wodą. Z kolei inny jest ciemny choć oko wykol, zakręca w prawo pod kątem prostym i w dodatku jest wypełniony wodą o niewiadomej głębokości (okazuje się, ze jest płytko, ale generalnie mogło być niewesoło). Po jakimś czasie asfalt znowu jest wyśmienity, a krajobrazy niezmiennie piękne.

foto: Grzesiek








Mijam Kazbegi (Stepantcminda) i jadę dalej na północ - jak do końca to do końca. Trasa jest cudowna, asfalt idealny a widoki przepiękne.






W miejscu, gdzie budują elektrownię wodną (?) znowu jest szuterek, ale wpadam w jakąś dziurę przy łączeniu nawierzchni, aż czuje wszystkie swoje wnętrzności. Podjeżdżam pod granicę z Rosją.. nie widzę nikogo ode mnie. Kurczę, przecież Grzesiek mnie wyprzedał, czemu go tu nie ma? Może pojechałam za daleko i oni skręcili w Kazbegach na Gergeti i kościół Cminda Sameba? Hmmm, chyba lepiej ich tam poszukam. Zawracam i znowu jadę kilkanaście km po pięknej trasie.





Zjeżdżam na Gergeti. Droga przez wioskę jest straszna. Kluczę po wąskich ulicach, droga to koleiny i wielkie kamienie. Przegapiam nagły skręt w prawo. Lokalesi każą mi zawrócić. Ale jak to zrobić? Widząc moje zmagania, kilku osiłków wstaje z ławki przed sklepikiem ze słowami "dawaj, dziewuszka, pomożemy" i "wycofują mnie" trzy metry, abym mogła skręcić we właściwą odnogę labiryntu uliczek. Jadę dalej, przejeżdżam przez polanę i skręcam na podjazd pod górę. Widzę, że zaczynają się agrafki, mam lekkiego cykora - czy dam radę? Sama? Zatrzymuję się w miejscu, które wydaje mi się dobre. Dzwonię do Grześka - nie odbiera. Do Bułka - nie odbiera. Do Romka - też nie odbiera. OK, tak się nic nie dowiem. Obok siedzi trzech chłopaków. Pytam ich, czy przejeżdżała tędy grupa motocyklistów. Jeden mówi że tak, drugi, że nie, trzeci nic nie mówi. OK... tak też się nic nie dowiem. Zastanawiam się co robić. Jechać? Zawrócić? W pewnym momencie schodzący z góry Niemiec zaczyna ze mną rozmowę, że on tez na motocyklu jeździ i  takie tam. Pytam go, czy mijał motocyklistów - mówi, że nie, ale nie szedł cały czas po drodze, ale gdyby jechali, to by usłyszał na pewno. Pytam jaka jest droga. Facet mówi, że jest trudno, że on by się nie pchał takim motocyklem, lekkim enduro tak, ale nie takim dużym... No to mnie pocieszył. Z jego pomocą nawracam i zaczynam zjazd w kierunku wioski. Na polance zatrzymuję się, bo pęcherz już daje o sobie znać. I słyszę motocykle - jadą :) Po chwili już jesteśmy prawie w komplecie (nie ma Przemka). Zastanawiamy się co zrobić, czy wyjeżdżać na górę, czy odpuścić. Generalnie zdania są bardziej na "odpuszczamy" bo trudno. Wracająca z góry grupa Polaków w terenówce zatrzymuje się przy nas i te potwierdza, że łatwo nie jest. W końcu postanawiamy - Grzesiek jedzie na górę, i dzwoni do nas z informacją jak jest. Gdy czekamy na sygnał od niego pojawia się Przemek - też zajechał do granicy z Rosją i musiał wracać, bo na chwilę odłączył się od grupy i ją zgubił ;)





foto: Grzesiek

Grzesiek dzwoni i mówi, że podjazd jest łatwiejszy niż droga przez wioskę. Trzeba uważać na pierwszym zakręcie w prawo i wziąć go od lewej, szeroko, żeby nie wpaść w szczelinę biegnąca przez środek drogi, potem będzie dobrze, potem przez 50m mokro i że w dół jadą trzy marszrutki i lepiej je przepuścić. Jasno i klarownie... no może z wyjątkiem tego co to znaczy, że jest "mokro"?

Trzy auta zjeżdżają, więc my ruszamy pod górę. Droga jest niełatwa, ale gdy wyjeżdżam na górę widok rekompensuje wszystko. Jest pięknie!




foto: Grzesiek

foto: Grzesiek











foto: Grzesiek








Niestety trzeba się zbierać. Powrót jest sporo trudniejszy niż wyjazd. W dodatku na błotnistym odcinku mam mijankę z siedmioma (!) busikami. Tuż przed wioską, nieco poniżej polanki, gdzie się spotkaliśmy przednie koło ucieka mi na dużym kamieniu i wyglebiam. Romka, który jechał za mną nie widzę przez dłuższy czas. W dół jedzie terenówka i dwaj faceci wysiadają z niej i podnoszą mi motocykl. W wyniku gleby przełączył się na luz i trochę panikują, gdy zaczyna im się staczać, mam nawet wrażenie że zaraz go puszczą i wywali się jeszcze raz, ale udaje się opanować sytuację. Nadjeżdża Romek, mówi że wywalił się w błoto i chwilę trwało, zanim podniósł motocykl.


Na dole w knajpce czeka reszta ekipy z piwem i zamówionym chaczapuri. Obok siedzi ekipa grotołazów z Polski, z którymi bardzo miło nam się rozmawia. Oczekiwanie na chaczapuri trwa wieczność, ale w końcu je dostajemy, zjadamy i szybko ruszamy w kierunku naszej bazy w Ananuri.




Znowu się rozdzielamy, żeby każdy sobie jechał jak mu jest najwygodniej. Sytuacja na drodze jest podobna jak przy jeździe "w tamta stronę" - remonty, gęsty ruch. Na jednym odcinku jadą za sobą trzy TIRy i wzniecają taki tuman kurzu, że nic nie widać, aż strach jechać - nie tylko dlatego, że ja nic nie widzę, ale dlatego, że ułańska fantazja Gruzinów może im nakazać wyprzedzanie w takim miejscu i mogą po prostu wpaść na mnie lub inny samochód. Dodam jeszcze, że jeżdżą bez świateł i to sprawia że są jeszcze gorzej widoczni. I w ogóle mam wrażenie że mam kapcia w tylnym kole. Staję sprawdzam, chyba jest ok... To tylko wrażenie z jazdy po frezowanym asfalcie wysypanym żwirkiem...


Widzę, że chłopaki stoją na przydrożnym parkingu, zatrzymuję się więc i pytam czy długo czekali. Mówią że dwie minuty. więc nie jest źle. Czekamy na Romka. Gadamy o wrażeniach z jazdy w dniu dzisiejszym. Czekamy dobry kwadrans. a Romka nie ma. Bułek i ja zostajemy oddelegowani do wcześniejszego zjazdu w dół celem kupienia mokrego prowiantu i powiadomienia gospodarzy że mogą zacząć szykować kolację. Zapierdzielamy z Bułkiem po serpentynach i drodze prowadzącej do Ananuri. Staram się nie zostawać z tyłu, co nie jest łatwe czasami, bo Bułek jedzie na 1200 ;) Ale generalnie idzie mi dobrze. Pod sklepem Bułek przeprasza, że tak jechał szybko, ale nie ma wifi w obiekcie i musiał się wyżyć ;) Reszta ekipy dojeżdża do Ananuri kilka minut po nas. Okazuje się, że Romek utknął, gdy na remontowanym odcinku wstrzymano ruch, bo koparka musiała wykopać dziurę, potem przyjechał gruzawik, wywalił kamyki i ziemię do dziury, koparka to przyklepała i jeszcze przejechał walec i dopiero wtedy mogły przejechać samochody i Romek.








Wieczór to znowu obfita kolacja, choć mniej wystawna niż wczoraj, czacza, wino, toasty, a dla chętnych - Witka i Bułka - ruska bania :)




Przejechane: 208 km



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz