poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Caucasus Tour 2013 - Górski Karabach żąda dostępu do morza

26 lipca 2013 - piątek

O ile miejscówka jest bardzo fajna do spania, to nie ma w ofercie śniadania. A może ma, ale później - nie dogadaliśmy się w każdym razie z personelem w tej kwestii ;) Nam zależy na w miarę wczesnym wylocie, więc robimy kawę i herbatę we własnym zakresie. DO jedzenia serwuje placek - śmieję się, że upiekłam,a le to ten wczorajszy, słodki, którym raczyliśmy się na pikniku przy nagrobku.

Ze względu na to, że jest piątek, a my planujemy wjazd do Górskiego Karabachu (NKR) i musimy jeszcze zdążyć do MSZ w Stepanakercie żeby wyrobić sobie wizy (bo w weekend tego nie zrobimy, bez wizy po republice poruszać się nie wolno, a nie mamy zamiaru tam utknąć do poniedziałku) zmieniamy nieco kolejność i Tatew odwiedzimy innego dnia. A dzisiaj - gnamy do NKR.

Im bliżej Karabachu tym piękniejsze krajobrazy. Nie zatrzymujemy się jednak na fotki zbyt często, bo naprawdę zależy nam na czasie. Miejscowości za to są cały czas tak samo "brzydkie". W Vayk widzę nowe zastosowanie blachy falistej - do zabudowy balkonu.



foto: Grzesiek

foto: Grzesiek






Chyba przyzwyczajamy się do lokalnego stylu jazdy i sami mniej restrykcyjnie trzymamy się przepisów. Nie zmienia to faktu, że wyprzedzanie na trzeciego dalej mnie irytuje.

foto: Rogal

Przy drodze widzimy pasieki i baraki. Czy Ci ludzie tam mieszkają? Chyba tak, bo w jednym z barakowozów widziałam łóżko i "całe wyposażenie domu"....

foto: Rogal

W Goris uzupełniamy zapas paliwa - nie wiemy co nas czeka TAM. Przy wyjeździe z Goris zmienia się pogoda. Jest mgliście i deszczowo, a temperatura spada do 13 stopni. A droga do granicy wije się pięknymi serpentynami. Trzeba tylko uważać, bo w pewnym momencie płoszymy watahę koni... wybierają galop wzdłuż barierki, ale na szczęście nie po jezdni...

Granica między Armenią a Górskim Karabachem jest niewielka, ale odprawa idzie nam bardzo sprawnie. Wszystko załatwiamy w 10 minut. Dostajemy karteczkę, gdzie się mamy udać w Stepanakercie, żeby wyrobić wizę. Pełna profeska, choć karteczka to kopia kopii kopii i jest ledwo czytelna ;)

Droga jest piękna. Czuję się niezaspokojona fotograficznie, bo gnamy do stolicy i z przejazdu nie mam ani jednej fotki. Mam nadzieję to nadrobić w drodze powrotnej... A jest pięknie. Przestrzeń, wijąca się droga, soczysty, zielony krajobraz i góry.



Dojeżdżamy do Stepanakertu. Werbujemy taksówkarza, żeby ans zaprowadził do MSZ. Robi to za 2000 AMD.




W MSZ mają przerwę obiadową i mamy się pojawić za godzinę. Zatem sami udajemy się coś zjeść, zwłaszcza, że porządnego śniadania nie było. Obok MSZ jest Hotel Europa. Wchodzimy, ale gdy widzimy, że restauracja jest całkowicie pusta i dwóch facetów stoi na stole i wkręca żarówkę, to odpuszczamy. Szukamy innej knajpki. Gdy idziemy chodnikiem babcia z balkonu w bloku klaszcze... na nasz widok? Znajdujemy pizzerię pełna ludzi. I jest WiFi :) więc nadaję wieści w świat.

Wyrabiamy wizy, wszystko jest bardzo uprzejme, pracownicy ministerstwa mówią płynnie po angielsku. Zostaję "szefem" - moje nazwisko na wizie jest wymienione jako główne :)



Możemy jechać dalej. Do monasteru Gandzasar mamy tylko 50 km. Niestety droga okazuje się dość kiepska, zwłaszcza na początku, przy wyjeździe ze stolicy i podróż nieco się wydłuża. Wreszcie udaje mi się sfotografować wioskę ze szpetnymi rurami z gazem.



Poza miasteczkami i wioskami jest naprawdę pięknie!

W Gandzasar na parkingu przed monasterem  trwa mecz piłki noznej rozgrywany przez lokalne dzieciaki. Musimy przejechać przez plac, więc robimy im przymusową przerwę. Ale one już nie mają zamiaru kontynuować gry. Obsiadają nas i nasze motocykle :) Dla pewności stawiamy kilka na stopki centralne i tłumaczymy dzieciom, że na te mogą wsiadać, a na te na bocznej nie bardzo i idziemy zwiedzać. Szybki rzut oka na motocykle - ech, dzieciaki siedzą na każdym bez wyjątku ;)




Na terenie monasteru jest bardzo przyjemnie - cicho i spokojnie. Przez niewielkie drzwi zostajemy wpuszczeni na "taras widokowy".





















 Chłopaki od razu nawiązują znajomość z modelka z Armenii, która mieszka w USA i jej facetem, który jest jakimś lokalnym "bossem". Polecają nam (jedyny w Gandzasar) hotel, którego zresztą on jest właścicielem.
Jak jak się potem okazuje facet zasponsorował hotel i go nawet w części projektował, zwłaszcza w kwestii wystroju, ponadto , utrzymuje szkołę i w ogóle dba o wioskę zatrudniając u siebie połowę jej mieszkańców.


Powoli zapada już wieczór, więc pora zjeżdżać z góry. Mam nieodpartą ochotę usiąść na gałęzi drzewa, które stoi na dziedzińcu. Jest ono zajęte, ale dosiadam się do młodej damy, która tam siedzi...


Drogą, na której stoją znaki "uwaga króliki" i "uwaga jeże" dojeżdżamy do hotelu... Ja zaniemówiłam z wrażenia. Pośród gór jest hotel o nazwie Morski Kamień. W strumyku obok budowana jest Arka Noego. Fontanny i dekoracje przedstawiają siusiające syrenki czy inne nimfy. W dodatku obok jest mini zoo, z kozami i owcami i wielki skalny lew, który ryczy z głośników, jak się przechodzi obok... Wejścia na most nad rzeką strzegą "pegazo-osły", wykonane z dbałością o najmniejsze szczegóły... no, nie takie małe ;-)

foto: Rogal




















Zanim rozlokujemy się w pokojach idziemy na piwo. Obsługuje nas złotousta kelnerka 60+ o imieniu Laura. Jest bardzo miła i wyraźnie łypie okiem na Rogala, co staje się tematem żartów w dniu dzisiejszym. Nie ma to jak życzliwi koledzy. I koleżanka :)


Na pobyt dostajemy 15% zniżki, jako "znajomi szefa". Zresztą, szef przyjeżdża potem, parkując na specjalnym miejscu. Czujemy się wyróżnieni. Mówi nam, że jakbyśmy mieli gdzieś jakiekolwiek problemy to mamy mu dać znać. Wolę nie wiedzieć kim on naprawdę jest ;) Zapowiada też że przyjedzie do Polski. I chyba uzgadnia to z Romkiem :)

Kolacja. Ktoś zamawia lokalny przysmak - placki z zielonym farszem. Przynoszą 4. I okazuje się że sa z duuużą ilością kolendry. Piwo się skończyło, więc zamawiamy wino. Jest średnie, tzn trochę kwaśne, zamawiamy inne. Nie, też nie ma, skończyło się. Pytają czy może być białe wytrawne, bo takie mają. Ok, niech będzie. Jakie przynoszą? Czerwone półsłodkie ;) Za to herbata bardzo dobra, choć za każdym razem inna, mimo, że zamawiamy po prostu "czaj" :) Zamawiamy też jedzenie z grilla, ale też ma dużo kolendry :( Zamówiony z karty "turkey" był wielkości gołębia... :)  Za to na deser pijemy koniak Ararat. Tzn. ja nie piję ;)



Przejechane: 270 km



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz