niedziela, 3 lutego 2013

Karaiby 2013 - Jestem w raju...

17 stycznia 2013 - czwartek

Z Clifton wychodzimy dość wcześnie. Słońce praży niemiłosiernie. Nad nami jest jedna mała chmurka, z której pada deszcz. Ciekawe uczucie - deszcz ze słońca. Momentalnie pojawia się tęcza

Przeprawiamy się na Palm Island. Połowa załogi schodzi na ląd. Gdy następuje "zmiana warty" dowiadujemy się, że wysepka jest w zasadzie prywatna, bo jest tam hotel, przy co drugiej palmie stoi cieć i pilnuje, żeby korzystać jedynie z morza i plaży. Robimy sobie spacerek plażą. 






foto: Maciek


foto: Maciek









Gdy wracamy, spotykamy Asię i Pawła z Lady Ida (Katamaranu Qby), którzy mówią, że w tym kompleksie hotelowym jest super basen i że udało im się z niego skorzystać. Namówili nas. Stwierdzamy, że najpierw popływamy w morzu, a potem pójdziemy do basenu. Moczymy się w słonej turkusowej wodzie. 












Po jakimś czasie Tyczu, Claudia i ja na bezczela wchodzimy na teren hotelu i szukamy basenu. Znajdujemy go i moczymy się w słodkiej turkusowej wodzie. Gdy wracamy w kierunku plaży, pracownicy kompleksu, którzy grabią piasek, strzygą trawę albo malują dach rozmawiają z nami na temat tego, czy woda w basenie jest fajna czy nie ;)








W ramach kontrastu widzimy też takie obrazki...


Wracamy na jacht i płyniemy na Tobago Cays. Po drodze pozdrawiamy Chopina i podziwiamy cudowne widoki i kolory. Nie wiedziałam, że jest aż tyle odcieni turkusu. Woda dookoła nas ma je wszystkie. Jest niesamowicie. Jeden z przesmyków, przez który przepływamy po prostu wysadza z butów. Zastanawiam się czy już umarłam i jestem w raju. Nie umiem tego opisać słowami...






foto:Tomek














Cumujemy między wysepkami. Nie ma dla nas wolnej boi, więc stajemy na kotwicy. W sumie mamy do tego kilka podejść, bo kotwica puszcza za każdym razem. Dlatego dla pewności na noc planujemy przycumować się jeszcze do Apotille, katamaranu Michała.







Natychmiast przypływają do nas lokalesi na motorówkach o wymyślnych nazwach. Sprzedają wszystko - od T-shirtów po lód. Podpływa też Jacek (założyciel Szkwału), który prowadzi swój katamaran z grupą Polaków ze Stanów, Kanady i Irlandii. Proponuje, żebyśmy, tak jak jego załoga, zamówili sobie u lokalnych kolację - homara (90 EC) lub rybkę (70 EC) z dodatkami. Długo nas namawiać nie trzeba i  wszystkie trzy nasze jednostki zamawiają jedzonko. Zamawiamy też worek lodu do drinków dla siebie i załogi Michała. Taxi wodne ma po nas przyjechać o piątej. Super bomba zajebiście :) Podpływa też "manager zatoki". Kasuje 100 EC za postój jachtu. Tyczu chce przehandlować jedną z załogantek w zamian za darmowe parkowanie... Tanio chce nas sprzedać ;)





Mamy kilka godzin czasu, więc organizujemy zabawy w podgrupach. Tyczu bierze od Jacka kajak. Zgłaszam się na ochotnika do wyprawy kajakowej. Do dry-bag'a zabieram aparat i balsam do opalania. Butelka wody też się przyda,bo jest... ciepło... Wsiada jeszcze Claudia i wiosłujemy (Tycz i ja) na jedną z wysepek - Jamesby. Jest całkowicie pusta. Widzimy ścieżkę prowadzącą na górę. Przez chwilę się wspinamy, ale nie mamy butów, i kamienie obcierają nam stopy. Tyczu zauważa iguanę. Podchodzę jak najbliżej się da i robię jej kilka zdjęć. Wracamy na plażę, żeby jeszcze trochę poleniuchować, popływać, powygłupiać się. Ponieważ jest środek zimy lepimy bałwana...





















Powoli czas wracać, więc wiosłujemy w kierunku naszego Mambo. Po drodze ustalamy, że wpadniemy jeszcze do Qby na drinka, i tak też robimy, po czym wracamy na swój katamaran.

foto: Maciek

O siedemnastej podjeżdża lokales motorówką i zabiera nas na ląd na wyżerkę. Jest bardzo wesoło. Do jedzenia dostajemy ryby, homary, pieczone ziemniaczki, banany i bakłażany (?), warzywka. Pijemy przywiezione przez siebie drinki - wino, piwo... O ile piwo mamy w puszkach to wino mamy w kartonie i wzięliśmy tylko jedną szklankę. Ponieważ ze sztućcami też jest średnio, a homary jemy rękami, to szklankę po chwili trzeba trzymać od dołu, bo się wyślizguje z rąk.
















Kolacja kończy się po zachodzie słońca. 







Lokales odwozi nas na jacht; po drodze orientujemy się że nie zostawiliśmy żadnych świateł kotwicznych ;) Chwilę siedzimy na jachcie. Ja postanawiam rozwiesić hamak między sztagiem a masztem, ale okazuje się, że linki hamaka są nieco za długie. Poddaję się, choć już mam plan jak ten hamak rozwiesić następnym razem. 

Przemieszczamy się jeszcze pontonem na katamaran Michała. Udaje mi się wynegocjować wypożyczenie kabelka jack-jack - jedyną płytę CD, którą kupiliśmy na Union znamy już na pamięć i przydałoby się jakoś urozmaicić muzyczne klimaty np. muzyką którą każdy ma w swoim telefonie. Oprócz tego robimy bardzo ważną rzecz - przygotowujemy się do dnia jutrzejszego. Oglądamy fragment  pierwszej części "Piratów z Karaibów" i patrzymy, gdzie Jack Sparrow odnalazł piwniczkę z rumem (dla przypomnienia - wraz z Elizabeth trochę tego rumu wypili, po czym Elizabeth dostała focha i spaliła pół wyspy i rum... "Why's the rum gone?"). Jutro będziemy na Petit Tabac, więc również chcemy ją odnaleźć.



2 komentarze: