czwartek, 14 lutego 2013

Karaiby 2013 - PKP. Pięknie, kur..., pięknie :)

23 stycznia 2013 - środa

W nocy znowu leje i tradycyjnie moczy mi stopy. Z tym, że dzisiaj chyba dłużej niż zwykle zajęło mi zorientowanie się, że mi mokro. Na prześcieradle jest wieeelka mokra plama.

O piątej trzydzieści dzwoni mi budzik. Nie pamiętam, żebym go nastawiała, ale w sumie dobrze. Mamy wypłynąć o szóstej, a ja mam wtedy wachtę. Qba włazi nam na jacht, wali głową w "ramę drzwi" i  budzi Tycza mówiąc, że chyba zaspaliśmy, bo Michał już wypłynął. Proponuje, żebyśmy może poczekali jeszcze pół godzinki, ale Tyczu mówi, że wypływamy od razu. Oprócz mnie na pokład wychodzi tylko Tyczu i Maciek. Reszta jest totalnie nieżywa po wczorajszych baletach. Od lokalesa, który przypływa do nas łódką bierzemy 10 bułek. Mówimy mu, że zapłacimy mu 20 EC jeśli do bułek doda oddanie cumy z brzegu. Lokales jest kulawy i odmawia, więc do brzegu płynie Maciek wpław i oddaje cumę naszą i Qby.

Ogarniamy wyjście we trójkę. Wypływamy z zatoczki. Pojawia się też Gosia. Reszta też powoli budzi się do życia, bo na falach katamaran tańczy jak na rodeo. Kontaktujemy się z michałem, który nadaje nam komunikaty falowo-pogodowe. Generalnie wieje i są czterometrowe fale :) Stawiamy grota na pierwszym refie. W samą porę, bo z 18 węzłów wiatr wzmaga się do ok 25. Wachta kambuzowa jest lekko ponaglana, żeby zrobić śniadanie jak najszybciej, bo jak wyjdziemy zza wyspy, to jeszcze bardzie przywieje i będzie mocniej bujać. W zasadzie nawet nie przygotowują śniadania dla wszystkich. Wystarczy kilka kanapek, bo większości załogi jest trochę "smutno". Wszyscy, którzy są na pokładzie, są w szelkach. W razie W. Tyczu przygotowuje stanowisko do puszczania pawi  których w efekcie kilka leci. Ja czuję się wyśmienicie. Z głośniczków sączy się reggae. Jest pięknie. Co chwilę chodzą prysznice i nas moczą. Kilka nawet przechodzi górą. Wysycha się również w momencie i zostaje tylko osad z soli na skórze i ubraniu. Momentami przywiewa do 32 węzłów. PKP. Pięknie, kur..., pięknie! :)





Tomek, król wczorajszego balu, śpi snem sprawiedliwego. Nie robi nawet na nim wrażenia wielki chlust wody, która wpada przez świetlik gdy przez pokład przechodzi fala. Robimy zakłady kiedy wstanie i w jakiej będzie formie. Obstawiamy, że obudzi się jak będziemy już w Soufriere, na St. Lucia, z komentarzem "no to dojechaliśmy" i raźnym krokiem ruszy po piwko.



Zanim dopływamy do celu wiatr i zafalowanie słabną. Większe z dwóch wzgórz Pitons góruje nad zatoką do której wpływamy.



Lokales w różowej koszulce na różowej łódce przechwytuje nas i kieruje na tankowanie. Ponieważ wyprzedza nas Michał, to on tankuje pierwszy. Po nim my. Zalewamy do pełna paliwa i wody. Cena za wodę nie zależy od tankowanej ilości, więc myjemy pokład bo jest aż śliski od soli. Potem myjemy siebie :) W międzyczasie dwójka naszych nas odprawia.




foto: Maciek

foto: Maciek

foto: Maciek

foto: Maciek

foto: Maciek

Odpływamy i stajemy na wolnej bojce w lewej części zatoki. Dwie bojki dalej stoi Qba, Michał po drugiej stronie zatoki, na kotwicy. W czasie gdy cumujemy do bojki przypływa znowu różowy lokales. Nie wiemy czego chce, ale skutecznie przeszkadza nam w manewrach. W dodatku uderza dziobem swojej motorówki w naszą prawą burtę tuż przy rufie i ją zarysowuje. Twierdzi że to nic, ale Tycz już każe nam przygotować zaostrzony bosak :) Po krótkiej wymianie "uprzejmości" lokales odpływa, więc w sumie nie bardzo wiemy o co mu chodziło. Po chwili podpływa inny, który oferuje nam tuńczyka. Decydujemy się na zakup. Maciek sprawia rybkę, kroi w cieniutkie steki i razem z drugim Maćkiem przygotowują super obiad.


foto: Maciek

foto: Maciek

foto: Maciek



Przy zachodzie słońca przepływamy na ląd i wyruszamy na poszukiwania knajpki i kolejnej pina colady do testowania. Nie wiedzieć czemu trafiamy do tej samej knajpy co ekipa Qby (z tym, że oni przyszli jeść, a my pić ;)). Wieczór mija dość łagodnie... nawet wiemy czemu - w knajpie nie gra żadna muzyka. Pina colada jest (podobno) dość słaba, bo ma w sobie mnóstwo kruszonego lodu. 

foto: Tomek

foto: Tomek

Czas wracać na jacht. Regulujemy rachunki i... jesteśmy świadkami ciekawego zajścia, które widzimy z okna restauracji. Na ulicy z piskiem opon hamuje samochód. Jest zamieszanie. Potem ktoś z bagażnika samochodu wyciąga maczetę. Magda z naszego jachtu, która wiedziona ciekawością poszła zajście oglądać "z bliska" bierze nogi za pas i spiernicza na drugą stronę ulicy. Słyszymy kroki na schodach prowadzących do knajpy i nagle pojawia się facet z maczetą i idzie na zaplecze... Wychodzimy w te pędy, bo nie bardzo chcemy być świadkami karaibskiej masakry wielką maczetą... Na jachcie jest bezpieczniej...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz