niedziela, 17 lutego 2013

Karaiby 2013 - Trochę siary, trochę kwasu...

24 stycznia 2013 - czwartek

Nie zlało mnie w nocy :) Za to zaspałam trochę i Tomek z Elą już prawie skończyli przygotowywać śniadanie. Odrobię to zmywając gary.

Zastanawiamy się co dzisiaj robić. Możemy pojechać zwiedzać wyspę, albo ponurkować. Gosia, Magda i ja decydujemy się na zwiedzanie. Oprócz nas jedzie cała załoga Michała i Qba z Anią. Na raty przeprawaiamy się na ląd. Próbujemy zorganizować jakiegoś lokalesa, żeby za rozsądną cenę nas obwiózł po wyspie. Rzucają ceny od 20 do 30 $ od osoby. W końcu lądujemy w lokalnej agencji turystycznej i za 23 EC od osoby mamy zwiedzić wszystko co się da. Deal wydaje się całkiem dobry. Na ląd schodzi też ekipa, która miała zostać i się pluskać. Dają się przekonać na objazd wyspy.



foto: Tomek



Odjazd mamy zaplanowany na 10:45, więc mamy jeszcze trzy kwadranse czasu. Jedni kupują maczety, inni drinki czy inne napoje. Podjeżdża bus. Okazuje się że jest nas 34 osoby, a miejsc jest 27. O ile pamiętam Qba mówił o autobusie na 40 osób ;) Nieważne, jest bardzo wesoło, choć w pewnym momencie powstaje między ekipami Szkwału i Obory jakiś kwas o miejsca, że ktoś komuś zajął...


Jedziemy w kilka miejsc. Na pierwszy ogień idzie ogród botaniczny i wodospad.










  

  









foto: Tomek
Później jedziemy w dziwne miejsce, gdzie można zaliczyć zjazd tyrolką. Kosztuje to fortunę, prawie 70$ więc odpuszczamy. Jedziemy na plantację kakao. 




Nic się tam nie dzieje, więc po chwili znowu wsiadamy do autobusu. Potem udaje się przekonać kierowcę, że chcemy na wulkan. Jedziemy. Wstęp kosztuje 8$. Trochę drogo za oglądnięcie bulgoczącego błotka.
Próbujemy coś zakombinować z biletami. Ja w efekcie kupuję sobie sama, żeby było całkowicie na legalu. 














Gdy wracamy "strażnicy" każą nam się okazać biletami, bo widzieli, że ktoś gdzieś wszedł bez biletu, ponadawali sobie przez krótkofalówki i podwójnie nas sprawdzili. Co do krateru mam mieszane uczucia. Śmierdzące siarką, parujące błotko, oglądane w upale - chyba nie do końca warte 8 dolców.

Pojawił się drugi kwas, bo większa część ekipy już czekała w busiku, a kilka osób poszła jeszcze na kąpiel w błotku.W końcu wróciliśmy do Soufriere. Ustaliliśmy, że jeszcze chwilę pomarudzimy i popłyniemy do Rodney Bay

foto: Tomek

Znajdujemy knajpkę, gdzie jest zasięg netu. Nadaję w świat posta o konkursie na Blog Roku 2012 z prośbą o głosowanie. Otrzymuję też informacje z Polski, że na weekend zapowiadają mrozy (choć Dakarowy twierdzi, że będzie słonecznie i 22 stopnie, ale jakoś mu nie wierzę ;)) i że mój nowy motocykl będzie gotowy na początek marca :)

foto: Claudia

W wyniku kolejnego nieporozumienia okazało się, że jacht Qby już popłynął, Michała właśnie odpływa... A na lądzie są jeszcze członkowie załogi z łajby Qby... Zamieszanie sięgnęło szczytu, gdy okazało się, Qba trafił na swój jacht i popłynął w kierunku Rodney, a dwa pozostałe jachty zadecydowały o pozostaniu w Soufriere i dotarciu do Rodney na wschód słońca. Przygarniamy więc do siebie Asię i Marcina i robimy delikatną imprezkę tancersko-bokserską. Taką, żeby przed trzecią rano wyruszyć do Rodney. I dalej na Martynikę. Tomek, Ela i ja zostajemy mistrzami w gotowaniu na winie - co się nawinie to do gara, a wszystko w rytmie gorących przebojów :)


foto: Tomek





foto: Claudia
  




foto: Claudia

foto: Claudia



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz