poniedziałek, 11 lutego 2013

Karaiby 2013 - Green, green! Yellow!

20 stycznia 2013 - niedziela

Noc jest dziwnie krótka ;) I w dodatku znowu zmoczyło mi stopy przez okienko na burcie. Ulewy są tu intensywne i krótkie.

Około dziesiątej zaczynamy zwiedzanie wyspy. Podjeżdżają pod nas klimatyzowane busy. Pakujemy się do niebieskiego. Dołączają do nas Asia, Marcin i Pszczółka. Jest wesoło - w sumie jak zwykle :)





foto: Tomek

Miasteczko St. George jest górzyste, jak cała wyspa. Czujemy się jak na kolejce górskiej  W dodatku nasz kierowca, Koti (czy jak to się pisze) nie do końca przestrzega przepisów - jeździ na czerwonym świetle itp. Mamy nadzieję, że pod wielką górę też wjedzie, mimo, że to ulica jednokierunkowa z zakazem wjazdu od naszej strony. Ku naszemu zdziwieniu tu trzyma się przepisów. Jedziemy ulicą między nagrobkami. Ktoś chyba zrobił drogę przez cmentarz. Mijamy stadion do krykieta i zakrętami wbijamy się w głąb wyspy. Niestety siedzę "z tyłu w środku" i  nie mam dobrej pozycji do pstrykania zdjęć.

foto: Claudia

foto: Tomek

foto: Tomek

foto: Tomek



foto: Claudia

foto: Claudia

Wszechogarniający turkus zastąpiła soczysta zieleń. Zatrzymujemy się na "plantacji" kakaowców. Za namową Kotiego wysysam gluciaste nasiona. Oprócz tego jest cynamon, gałka muszkatołowa, szafran, goździki... I kakao. Tarte prost na dłoń. Pychota! Kupuję trochę przypraw.












Jedziemy dalej. Zatrzymujemy się przy fajnym kawałku uorganizowanej dżungli i wodospadach. Za drobną opłatą lokalesi skaczą do wody. "Nasi" robią to za darmo :)


















foto: Tomek


foto: Maciek

foto: Maciek

Jedziemy dalej. Głupawka wewnątrz busa sięga zenitu. Pewnie kierowca musi czuć się nieco dziwnie wioząc bandę Polaków, którzy śmieją się ze wszystkiego. 

Co chwilę mijamy grupy lokalesów ubranych na żółto albo zielono. Okazuje się, że za miesiąc są wybory i właśnie trwa kampania. Aktualnie rządzi partia żółtych, ale się nie sprawdziła, i zieloni chcą przejąć władzę.

Zakrętami jedziemy dalej. Jest jak na kolejce górskiej. Góra - dół - winkle. Po drodze mijamy różne ciekawe roślinki - bambusy, eukaliptusy, różne palmy. Dojeżdżamy do kolejnego punktu wycieczki - jeziora w kraterze. W zasadzie podjeżdżamy do miejsca, skąd je widać. Są tam tez inne "atrakcje"jak kolejne sklepy z pamiątkami, choć spotykamy też małpki :)















foto: Maciek

foto: Maciek

foto: Maciek

Wsiadamy w busy i podjeżdżamy nad samo jezioro, ale kierowca nie zatrzymuje się, tylko kieruje do kolejnego miasteczka. Czas na lunch. Kierowca zawozi nas pod eleganckie wejście do "eleganckiej" restauracji... Ja jem tuńczyka z grilla, ktoś tam decyduje się na "lambi" chwilę zastanawiamy się co to jest... Ostatnio średnio mi smakowało jak próbowałam, ale w sumie nie zagłębiałam się w to, co to jest. Jak się później okazuje, to ślimak mieszkający w wielkich muszelkach ;)








Dobrze, że mają podręcznik do intensywnej terapii... tak na wszelki wypadek jakby komuś coś się stało po jedzeniu...




Po obiedzie czeka nas deser - wizyta w wytwórni czekolady. Trufle są przepyszne!



Przy słodkościach spędzamy więcej czasu niż ustawa przewiduje bo znowu leje...



Trzeba jednak powoli wracać na "swoja" stronę wyspy. Cały czas jest deszczowo, ale za to przyjemnie chłodniej ;) Możemy tez podziwiać żółto zielona kampanię wyborczą. To powoduje, że utykamy w strasznych korkach i podróż do mariny się mocno przedłuża.






foto: Tomek

foto: Tomek

foto: Maciek

foto: Maciek

Do portu przyjeżdżamy późnym popołudniem. Każdy rozchodzi się w swoją stronę - chyba dzień na lądzie dał nam wszystkim w kość. Ja załapuje doła egzystencjalnego. Jest mi źle, samotnie i smutno. Szara rzeczywistość którą mam na co dzień i bieżące problemy, skutecznie przebijają się przez całą soczystą zieleń Grenady i wyciskają łzy z oczu. Luksus, który widzę w porcie przytłacza mnie, dobitnie przypominając, że jestem z innej bajki, że ja tak nigdy nie będę mieć, że jestem za mała, za słaba i za nijaka, żeby coś osiągnąć...







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz