19 stycznia 2013 - sobota
Tym razem budzi mnie dźwięk silnika. Jest szósta rano. Wpływały w kierunku Grenady. Przebieram się z piżamy i pomagam kapitanowi i dwóm oficerom przy odejściu.Wachta kambuzowa przygotowując śniadanie znajduje w lodówce ostatnie piwo. Natychmiast je otwieramy i wypijamy przed śniadaniem.
W pewnym momencie zaczyna mocniej wiać, a chwilę później padać. I jeszcze mocniej wiać.
Wachta kambuzowa znowu coś znajduje - trzylitrowy karton wina. Maciek wypala "kurde, a ja z braku %% musiałem wczoraj czytać" ;)
Leniwy dzień sprzyja aktywnościom, na które normalnie nie ma miejsca - dziewczyny robią manicure/pedicure ;)
Gdy wiatr znowu słabnie odpalamy silnik. W sumie jest już blisko wejścia do portu St. George.
Przy pomocy lokalnego przedstawiciela portu parkujemy tyłem przy kei. Podłączamy wodę, prąd. Jest dobrze. WiFi jest tylko płatne :( ale odżałowuję te 8 dolarów.
Przez chwilę "nicnierobimy", podczas gdy Tyczu i Tomek nas odprawiają. Może czas na prysznic? Okazuje się, że sanitariaty są full wypas. Klimatyzacja, mahoń czy inne fajne drewno, dużo miejsca - kabina prysznicowa z deszczownicą, wielki blat z umywalką, kibelek... ech... chciałabym taką łazienkę w domu.
Ponieważ pokończyły się niektóre bardzo_ważne_produkty_spożywcze musimy się ponownie zaprowiantować. Bierzemy dinghy od Michała i płyniemy do sklepu. Zakupy zabierają nam chyba ze dwie godziny. Wyładowany tzema wózkami zakupów ponton wraca na jacht z Maćkiem i Tyczem. Ja i dziewczyny idziemy na piechotę. Gdy dochodzimy na keję przychodzi Krzysiek z jachtu Michała i ochrzania nas, że zabraliśmy ponton na dłużej niż się umawialiśmy. Nie lubię jak ktoś mnie ochrzania w kwestii, z którą mam niewiele wspólnego, więc ja ochrzaniam Krzyśka. Jest trochę nerwowo, ale nie dochodzi do rękoczynów ;)
Rozparcelowujemy towar na jachcie i idziemy na basen. Woda jest ciepła, nie do końca przejrzysta i lekko słona... zastanawiamy się, kto tam nasikał ;) Potem kolejny prysznic, chwila imprezowania na jachcie i decyzja, że idziemy do Michała z flaszką, załagodzić "pontonowe" nieporozumienie. Impreza rozkręca się na dobre i trwa do drugiej trzydzieści w nocy. Z Marcinem zażarcie rozprawiamy o motocyklach - jak się okazuje, w każdym towarzystwie jest jakiś fan dwóch kółek :) Udaje się też przechwycić kabelek jack-jack, którego wypożyczenie wynegocjowałam wcześniej, ale jakoś tak zapomniałam go wtedy zabrać. Wreszcie będzie można posłuchać jakiejś bardziej zróżnicowanej muzyki :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz