Żeby nie było żadnych wykrętów, wieczorkiem przyszykowałam sobie nartki, buty, kask, gogle i cały strój narciarski.
Moje buty Tecnica Diablo Spark idealnie się komponują z moim nowym diablim pokrowcem na kask :)
Następnie znalazłam w budziku w komórce godzinę 6:30 rano i ustawiłam ją na niedzielną pobudkę.
Rano bardzo nie chciało mi się wstać, bo było ciemno i w dodatku temperatura "na plusie" spowodowała, że cały śnieg gdzieś zniknął, a wraz z nim poczucie, że jest zima. Mimo wszystko zwlokłam się z mojego wygodnego, ciepłego, dużego łóżka, ubrałam, zjadłam jajeczko na twardo i ruszyłam do Lubomierza, czyli "Małej Szwajcarii". Na miejscu byłam parę minut po ósmej rano.
Pierwsza przeszkoda, czyli podjazd na parking została sforsowana bez problemu. Jeszcze nigdy nie podjeżdżałam tam sama, a podjazd jest o tyle niefortunny, że z drogi skręca się o jakieś 120 stopni w prawo, ostro pod górkę. Na szczęście dzisiaj było wszytko ładnie wysypane żwirem. Dobrze, bo widziałam już różne akcje wjazdu na parking - od zakładania łańcuchów, po wjazd na wstecznym...
Ubrałam buty narciarskie, wypakowałam narty, ubrałam kask i rękawiczki, kluczyki od samochodu bezpiecznie zapięłam w kieszeni i rozpoczęłam dwustumetrowe podejście pod wyciąg. Męczące, ale zastępuje solidną rozgrzewkę. Zauważyłam, że na parkingu są tylko 4 samochody - super bomba zajebiście ;)
Przez chwilę miałam obawę, że wyciąg nie działa, ale okazało się, że jednak wszystko jest OK. Za to połowa stoku była odgrodzona i nieczynna, z powodu zbyt małej ilości śniegu. Stok jest jednak dość szeroki i nie stanowiło to problemu, zwłaszcza, przy tej ilości ludzi na jaką się zapowiadało.
Nie tracąc czasu kupiłam trzygodzinny karnet i... jazda, jazda, jazda, jazda!!!
Przez pierwszą godzinę na stoku były 4 osoby. Później nieco się zagęściło, tzn obstawiona była max. połowa orczyków. Śnieg był twardy i przez to szybki, co na początek sezonu nie jest najlepszą opcją, ale co tam, poprzeczki trzeba mieć wysoko. Po dwóch zjazdach już wszystko pamiętałam co i jak
W pewnym momencie na stoku pojawiła się... policja, w dużych ilościach. Chłopaki uczyli się jeździć pod okiem instruktorów A ja stwierdziłam, że najwyższa pora zjeść prawdziwe śniadanie. Pajda chleba ze smalcem, ogóreczki kiszone i herbata z sokiem malinowym kosztowały mnie... 5 zł
Podsumowując - sezon uważam za otwarty! Trzy godziny śmigania, jakieś 25 zjazdów. Słabo nie było
Już się nie mogę doczekać następnego razu :)
fajnie moze powtórka w 2013.....;-)
OdpowiedzUsuńna pewno! :)
UsuńTegoroczny sezon narciarski powoli dobiega końca, ale jeszcze pod koniec marca planuje wybrać się do Austrii, żeby poszusować trochę na stoku :)
OdpowiedzUsuń