poniedziałek, 10 lipca 2017

Moto Corsica 2017 - Dzień 9 - Krzywa wieża

06 maja 2017 -  sobota

Hotelowe śniadanie kosztowało 9 euro (!!!) od łebka. I nie dość, że jest spóźnione, to w ogóle tej kasy nie jest warte. Motki zapakowane, ruszamy. Do portu mamy kilkaset metrów, ale dziwne rozwiązania komunikacyjne powodują, że robimy kilka kilometrów, gubiąc się tu i tam w uliczkach Bastii. W porcie standardowo mamy godzinę oczekiwania. Motocykle dostają naklejki na transfer, wg nich nazywamy się Lange Lange i Krupa Krupa :) Ale są w kolejce i tacy, co się ustawili prawie na pole position, a nie dostali naklejek, więc musieli się cofnąć do wjazdu do portu i naklejki pobrać. A tak w ogóle, to dzisiaj, tj. 6 maja, jest International Female Ride Day 2017, więc - Baby na motóry!

Tym razem płyniemy linią Moby - bo taniej, a czas rejsu taki sam jak Corsica Ferries. Załadunek na prom przebiega sprawnie - jest naprawdę niewiele pojazdów, o wiele mniej niż w drodze na Korsykę. Różnica w cenie wynika chyba z tego, że prom jest o wiele bardziej wyeksploatowany. Nie ma takich udogodnień. Motki parkują pod numerem 69, my trochę siedzimy w knajpie, trochę śpimy na jakichś krzesłach na jednym z pokładów. Nawet wrzucamy na ząb jakąś "lazanię" w ramach lunchu, ale szalu nie ma.







Dopływamy do Livorno i widać, że jest tuż po deszczu - wszystko jest mokre, a na niebie są chmury. Ale nie pada. Do odjazdu pociągu mamy sporo czasu, więc knujemy "co tu zrobić". Ustawiamy nawigacje na omijanie autostrad i ruszamy do Pizy, odfajkować selfie z krzywą wieżą.

Dojeżdżamy do miasta, wbijamy się w centrum i zgrabnie parkujemy w jednej z uliczek koło śmietników. Mamy nadzieję, że nikomu nie spodobają się nasze bagaże przytroczone do motków. Jednak turystyczne miasta mają ten szemrany element... Przechodzimy przez ulicę i zlewamy się z tłumem turystów. Porządku pilnuje uzbrojona po zęby policja. Nawet kilka bardzo efektownych pań policjantek.

Krzywa wieża w Pizie jest i ma się dobrze. Turyści ją dzielnie podpierają na perspektywicznych fotkach. Ja chyba nieco odstaję...









Na wieżę nie chce nam się wychodzić - bo męczy i drogo, więc idziemy na lody. Każdy zamawia swoje ulubione smaki, ale niestety nie możemy usiąść na pobliskich schodach (bo zakaz), więc musimy skorzystać z ławeczek na deptaku. I wtedy pojawiają się ciemnoskórzy sprzedawcy cepelii i nękaja, wciskają, zagadują... Kolejna przypadłość turystycznych miejsc.


Źle znoszę tłumy dookoła, więc robimy odwrót i idziemy do motków. Ekipa policji na wejściu się zmieniła. Motki stoją tam gdzie stały, nieruszane.

Wracamy do Livorno. Po drodze lekko kropi, ale nie na tyle, żeby było to uciążliwe. Po bokach drogi stoją lokalne leśne ssaki; niektóre z nich mają całkiem dobrze "wyposażone" miejscówki - np w fotele, kanapy i parasole. Co ciekawe Piotrek potem twierdzi, że nie widział nic takiego...

W Livorno chcemy jeszcze coś zjeść, więc kluczymy po mieście i nawet skutkuje to przejazdem przez strefę tylko dla pieszych, ale bez konsekwencji. Odwiedzamy też sklep spożywczy, gdzie za kilka piw płacimy tyle, ile na Korsyce za jedno.

Na dworcu meldujemy się przed czasem, ale platforma jest już podstawiona i można ładować motki. Tym razem tylko po jednej stronie. No i ciekawe jak Włosi poradzą sobie z zabezpieczaniem sprzętów ;) Póki co nie są tak stanowczy jak Austriacy w kwestii demontażu bagażu z motocykli, więc zostawiam go na Olivierze, biorąc ze sobą tylko najpotrzebniejsze rzeczy.




Gdy czekamy na pociąg Piotrek spotyka Mateusza - znajomego, z którym kiedyś był na szkoleniu - ze swoim kuzynem. Okazuje się że mamy wspólny przedział. Ciekawe jak Adam i Marcin. Póki co ich nie ma. W końcu dojeżdżają jako ostatni, ale mają miejsca siedzące w innym wagonie. Ciekawe kto w takim razie będzie w naszym przedziale...


Konduktor jest wyjątkowo zasadniczy, w niczym nie przypomina łysego Włocha z tatuażami. Ruszamy. Do przedziału dosiadają się do nas dwie Rosjanki - matka i córka. Córka jest nawet całkiem całkiem, więc chłopaki, a zwłaszcza kuzyn Mateusza, ją zagadują. W sumie niby z Rosji, a nie piją i dość wcześnie idą spać. Więc znowu musimy prowadzić nocne życie na korytarzu. Po jakimś czasie wpadamy na szatański pomysł odwiedzenia chłopaków w innym wagonie. Nie wiemy dokładnie gdzie, ale zaopatrzeni w płyny i kubeczki rozpoczynamy poszukiwania. Dwa wagony dalej znajdujemy ich. Są. Śpią grzecznie, bo są sami w przedziale. No to już nie śpią ;) Przez chwilę imprezujemy wspólnie, ale potem każdego dopada zmęczenie, więc czas wracać do siebie.



Przejechane: 50 km


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz