wtorek, 11 lipca 2017

Moto Corsica 2017 - Dzień 10 - Byle dalej

07 maja 2017 - niedziela

Na górze jest gorąco. Następnym razem trzeba koniecznie mieć miejsca niżej. No i ciasno. Nie wiem jak Piotrek się mieści... No ale przynajmniej nośność łóżek w pociągu jest przetestowana - nikt nie ucierpiał. Zasadniczy austriacki konduktor przynosi śniadanie - tym razem rzeczywiście oprócz napoju są dwie bułki i jakieś smarowidła na słodko. Na szczęście mamy trochę szynki z wczoraj. W sumie mamy też ser, ale tak śmierdzi, że nie otwieramy go - nie zrobimy tego naszym współtowarzyszom podróży...

Dojeżdżamy do Wiednia i możemy się powoli wypakowywać. Piotrek mówi, ze trochę szumi mu w głowie po wczorajszych baletach. Ja też jestem trochę zmęczona, ale bardziej od spania "na górnej półce".

Niestety, motków mamy nie ruszać. Zasadniczy konduktor mówi nam, że są wymogi BHP i do tej pracy trzeba mieć kaski... Eeee, Włosi się nie czepiali. A w sumie kaski mamy. Piotrek nawet zakłada swój i dalej majstruje przy odpinaniu motka. Ja poczekam aż ktoś to za mnie zrobi, co sobie będę ręce brudziła ;)

Możemy ruszać. Piotrek nawiguje, ale jakoś dziwnie się kręci po wiedeńskich uliczkach. Na jednych światłach zadaję mu jedno, ale to zajebiście ważne pytanie - czy odznaczył w nawigacji opcję unikania autostrad? Nie. No i wszystko jasne. Problem zażegnany i możemy jechać. Tym razem wybieramy drogę przez Słowację. Jest nudno, ale stabilnie. Jakieś przerwy na tankowanie czy odpoczynek wprowadzają trochę ożywienia do monotonii jazdy z Bratysławy do Żyliny.

Zanim przekroczymy granicę zatrzymujemy się na klasyczne słowackie żarcie. Oj, tego było trzeba!



I wreszcie jest! Polska! Lubię wjeżdżać od tej strony do kraju, bo jest jakoś tak... czysto... bez reklam, bez wpadania "w miasto" i całą infrastrukturę. Wjeżdża się i jest fajna droga. Szkoda tylko że fajność się kończy na zawijasie, na którym rzadko kto jedzie z jajami.


Szkoda, że wyjazd się kończy i jutro trzeba "do roboty". Żeby jeszcze przedłużyć czas trwania tej fajnej wycieczki nawiguję po różnych miejscach, żeby tylko jak najpóźniej i jak najdalszą drogą wrócić do domu. Jest Kocierz i winkle, które wydają się jakieś takie banalne, są wioski, jest prom w Czernichowie. I wreszcie jest dom. Cało i zdrowo. Kolejny raz udało się bezawaryjnie.




Przejechane: 439 km


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz