niedziela, 2 lipca 2017

Moto Corsica 2017 - Dzień 6 - Nadmiar winkli

03 maja 2017 - środa

Śniadanie jest takie jak zwykle na Korsyce, czyli zupełnie nie w moim stylu, ale coś jeść trzeba. W ramach rozrywki układam kostki cukru wg obrazków na opakowaniu. Zapowiada się kolejny ciepły dzień, mamy dobry timig, jeśli chodzi o przemierzanie wyspy, więc opracowujemy trasę na dzisiaj.

W planie jest bardzo kręta trasa po trzeciorzędnych, widokowych drogach. Ale najpierw musimy znaleźć sklep i uzupełnić zapasy wody i kupić jakąś przegrychę na później. Znajdujemy większy market, zostawiamy motki na parkingu i idziemy do środka. Niestety na salę zakupową nie możemy wnieść kasków, o czym zwięźle przypomina nam pan siedzący przy wejściu za biurkiem i pilnujący, żeby nikt nie łamał określonych zasad. No trudno. Zostaję przy wejściu z kaskami, Piotrek idzie po zakupy.

Ruszamy tak na serio. Zaczynamy od D368 i szybko wspinamy się w górę. Przejeżdżamy przez przełęcz L'Ospedale i zjeżdżamy nad urocze jeziorko. Od zakrętów kręci się w głowach, więc robimy sobie chwilę przerwy. Ja standardowo włażę na skałę najwyżej jak się da.












Droga wiedzie przez las, więc jest przyjemna temperatura. Jedziemy w tempie, najpierw bzykając, a potem nie dając się bzyknąć żwawo jadącemu kierownikowi z Krakowa na DLu. W Zonzie jedziemy w różne strony. My wybieramy trasę D420. którą dojeżdżamy do miejscowości Aullene, do punktu styku z wczorajszą trasą.








Ponieważ jest środa, to trasa D69 wydaje się idealna. Droga jest dość wąska, a w dodatku nie brakuje na niej zwierząt - krów, świń czy koni ze źrebakami. Tuż przed przełęczą Vaccia zatrzymujemy się na mały piknik. Mam jetboila i kawę, więc wreszcie jest okazja, żeby ich użyć. Do tego croissanty z marketu, więc można zrobić ucztę.














Za przełęczą czeka nas tylko jeszcze więcej winkli. W jednym w uroczych miasteczek jest zlot starych citroenów, niektóre naprawdę są perełkami.



Droga cały czas prowadzi przez las, robi się coraz chłodniej. Na przełęczy Verde jest już całkiem zimno. Ponad linia lasu widać ośnieżone szczyty gór. Niestety na serpentynach jest sporo żwiru, więc trzeba jechać ostrożnie. Dodatkowych atrakcji dostarczają wszechobecne drobne szyszki, na które też najlepiej nie najeżdżać. Taka jazda mocno męczy, więc robimy sobie kolejną krótką przerwę w ładnym miejscu.









Tuż za przełęczą Sorba jest całkiem fajny asfalt i kilka nawrotek. Mam pomysł na fajne fotki, więc ustalamy co i jak. Przejeżdżam winkle i czekam na Piotrka, chcąc zrobić fajne fotki i jemu. Oczywiście nie wychodzą nawet w ułamku procenta takie, jakie mi się wyobraziły w głowie ;)
















Dojeżdżamy do głównej drogi w okolicy miasta Vivario i myślimy co dalej. Zgłaszam pomysł zanocowania dwa razy w Corte - jutro eksploracja "na lekko", a w piątek powrót do Bastii. Piotrek nie zgłasza sprzeciwu, więc obieramy kierunek na północ.


Mżawka, która towarzyszy nam od ostatnich ostrych winkli przechodzi w regularny deszcz. Ale do Corte mamy kilkanaście minut, więc  nie marudzimy. Jedyny hotel, który wpasowuje się w nasz budżet jest usytuowany w przedwojennej kamienicy. Piotrek będzie cierpiał z powodu łazienek, jakie oferuje hotel... prysznic jest odgrodzony foliową zasłonką.

Deszcz przechodzi, ale jakoś chyba każde z nas odczuwa zmęczenie. Nawet nie chce nam się iść eksplorować miasta. Ogarniamy zakupy w sklepie i robimy sobie kolację serowo - oliwkowo - szynkową w hotelu, oglądając "Urodzonych morderców". Mam straszne braki w kinowych klasykach...


Przejechane: 161 km


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz