poniedziałek, 24 lipca 2017

Expresso Dolomiti 2017 - Dzień 4 - Siedem lat w Tybecie

14 czerwca 2017 - środa

Śniadanie mistrzów. Jest pyszne jak wczorajsza kolacja. Wybór wszystkiego - przesympatycznie. Pakuję motek i robię jeszcze małą rundkę po wiosce, żeby zrobić fajne fotki. Gdy zapinam pasy na bagażu podjeżdża dostawczak z zaopatrzeniem w napoje. Przeciska się przez wąskie uliczki, ale na szczęście staje tak, że jestem w stanie go ominąć Olivierem.

Przez jeden z "tuneli" wyjeżdżam z wioski na spory parking przy placu zabaw, a następnie na "główną" drogę.

Jest lekkie zachmurzenie, ale temperatura wcale nie spadła jakoś szczególnie. Krętymi drogami jadę z grubsza na północ. Mijam "jakieś bunkry", więc zjeżdżam sprawdzić co i jak. Trafia do Forte Larino - jakiejś twierdzy czy fortecy. Zamknięte na cztery spusty ale da się obejść, co oczywiście robię.




Nie ma czasu do stracenia. Droga jest fajna nawet nie ma wielkiego ruchu, ćwiczę zakręty. Góry dookoła są coraz wyższe i fajniejsze. Dojeżdżam do Madonna di Campiglio. Poszarpane szczyty są coraz lepiej widoczne. Na winklach między Folgaridą a Dimaro jest chyba jakiś event organizowany przez aprillę - goście na motocyklach tej marki, fajnie ubrani w jakościowe kombiaki i na każdym zakręcie profesjonalni fotografowie i kamerzyści. Jest publika, to jadę najlepiej jak umiem ;) i w sumie nie ma wstydu. Może nawet gdzieś w jakimś mega super wypasionym materiale foto-video będę mistrzynią drugiego planu ;)




Podjeżdżając pod Passo del Tonale gonię grupkę Holendrów. Niestety mają sprzęty 1000+, więc odchodzą mi na prostych. Dojeżdżam na przełęcz tuż za nimi. Robią dziwne miny gdy zdejmuję kask. Generalnie nie podoba mi się to miejsce. Jest betonowe i brzydkie. Blokowisko w sercu gór. Ohyda.




Obieram azymut na Szwajcarię. Po drodze robię przerwę na tankowanie, siku i coś do picia, co nie jest wodą (piwem i winem też nie).

Wjeżdżam do Szwajcarii. Na jednym z winkli lekko zaskakuje mnie zestaw z dwoma naczepami. ładnie tu...






Ze Szwajcarii jadę znowu do Włoch - kieruję się na Livigno. O mały włos rozjeżdżam świstaka samobójcę. Zaczyna trochę padać, ale dalej jest fajnie. Zresztą - deszcz mi nie przeszkadza.
Szkoda, że Olivier jest zatankowany. zupełnie zapomniałam, że ceny paliwa są tu poniżej euro za litr. No ale tak wyszło...



Skręcam na Bormio. Przede mną 8 km drogi bez parapetów... OK, jakoś dam radę ;)




Z Bormio podjeżdżam pod Stelvio, co jakiś czas zatrzymując się na fotki. Wtedy omijają mnie dwaj dziadkowie na motkach Moto Guzzi 2T o niedużej pojemności, co czuć i słychać bardziej niż widać :)





A bliżej Stelvio... "niespodzianka". Motoszkoła :)


foto: Motoszkoła

Podobno bardzo tu padało, więc siedzieli w knajpie i dopiero niedawno zaczęli orać trasę z kamerką. Czyli jednak tym razem mam lepsze szczęście do pogody. Podłączam się pod kilka przejazdów góra-dół. Na jednym nawet bzykam dwójkę kursantów, za co przepraszam - nie mogłam się powstrzymać, bo nieczęsto bzykam innych z Motoszkoły ;) Czyli nie jest źle. Nie zapomniałam jak to się robi. Yeah! :) Na samej przełęczy ta sama cepelia co zwykle. Ale moja naklejka sprzed dwóch lat dalej się trzyma :)









Chłopaki muszą wracać na bazę, ja w sumie też powinnam się zameldować w swojej. Dzisiaj mam nocleg w Tybecie. Zawsze chciałam tam zanocować, więc spełniam swoje kolejne małe marzenie. Pod miejscówką stoi kilka polskich motocykli. Po krótkiej wymianie zdań z kierownikami dostaję standardowy zestaw pytań i zdziwień - że ja sama? ;) Doradzam im najlepiej jak potrafię w kwestii trasy, daję naklejkę i odjeżdżają w swoją stronę. Parkuję Oliviera pod bazą i idę się zameldować.




Pani z recepcji mówi, że nie ma dla mnie rezerwacji. No ale jak to? Mam potwierdzenie. Pokazuję odpowiedni mail. A ona na to, że to tylko oferta, a nie potwierdzenie. To pokazuję (i czytam! po niemiecku!) kolejny, o tym jak to się cieszą na mój przyjazd. Wtedy Panią udaje się przekonać i prowadzi mnie do pokoju. Standard schroniskowy, bez fifirifi, za 40 euro. Ale i tak jest super. Widok z okna  "może być".





Jest jeszcze w miarę wcześnie, więc może warto się poruszać? w końcu cały dzień siedzę... Idę na mały spacer, por Rifugio Garibaldi - schronisko położone jeszcze wyżej niż tybel (z cenami noclegów  też odpowiednio wyższymi - ok. 50 E). Ze szczytu jest naprawdę fajny widok, na dwie strony przełęczy. I na trzecią, na której ratrak robi trasę. Następnym razem jak tu będę, to jeden dzień poświęcę na jazdę na nartach :) Na pewno da się coś wypożyczyć. W sumie na moto w zimie jeździłam, a na nartach w lecie jeszcze nie. Czas to nadrobić.



















Spędzam tu dłuższą chwilę, bo jest przyjemnie ciepło i można się zrelaksować.




Wracam do Tybetu, bo lekko zgłodniałam. Zjadłam dzisiaj tylko śniadanie i jabłko. Ze śniegu lepię bałwan(k)a. Niech dotrzyma Olivierowi towarzystwa.




Ja siadam przy stoliku o znaczącym numerze 12 i zamawiam sobie kolację. Burgera i fryty :) I piwo. W sumie nie jest źle... Kolacja  z widokiem. Jest pusto i cicho. Mało kto jeździ po przełęczy bo zbliża się wieczór... Ja też dopijam kolejne piwko, czytam kilka rozdziałów z książki tzn. kindla i planuję trasę na jutro.






Przejechane: 287 km


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz