wtorek, 18 lipca 2017

Expresso Dolomiti 2017 - Dzień 1 i 2 - Rozbiegówka

11 czerwca 2017 - niedziela

Dzisiaj jest dzień autostradowy. Wyjeżdżam z domu ok. 9:00, więc niezbyt wcześnie. Nie mam na nic ciśnienia - wiem gdzie dojechać, wiem którędy, pogoda ma być dobra. Wybieram widokową trasę przez Polskę. Przeprawiam się promem w Czernichowie do Brzeźnicy i dalej wbijam się w lokalne drogi. Przede mną jedzie seicento a la wiejski tuning z głośnym wydechem. Zza uchylonej ciemnej szyby wylatuje na jezdnię tuż przede mnie, a następnie turla się na pobocze lekko zgnieciona puszka po piwie "Tyskie ponad wszystkie". Ech, jak ludzie mogą tak syfić?

W Żywcu tankuję Oliviera i kieruję się na Słowację. Objeżdżam Czadcę obwodnicą, dojeżdżam do Żyliny i śmigam nudną autostradą do Bratysławy.  Drogę znam na pamięć, więc tym bardziej nuży. Przekraczam austriacka granicę i zatrzymuję się, żeby kupić winietkę. Nie mam przy sobie żadnych eurasów, a płatność kartą jest możliwa tylko powyżej 10 euro (winietka kosztuje 5,10 E). No i jest lekki problem. Myślę nawet, żeby kupić dwie winietki ;) ale jest też opcja wymiany PLN - > EUR po złodziejskim kursie: 50 zł na 8,5 E. Tym sposobem nabywam winietkę i kilka miedziaków na toalety po drodze. Eurasy wypłacę z bankomatu przy najbliższej okazji. W Austrii trzymam się przez chwilę autostrad, ale potem zjeżdżam na bardziej podrzędną drogę. Przynajmniej widoki są ciekawsze, choć na trasie panuje spory ruch.

Około 19:00 dojeżdżam do Fusch. Tankuję na lokalnej stacji, żeby jutro nie tracić na to czasu, a następnie melduję się w Imbachhornie. Jest nawet ciepła kolacja :) Zostaję przydzielona do jednego z pokoi zajmowanych przez Motoszkołę. Po kolacji przyłączam się do grupy standardowo spędzającej wieczór na studiowaniu filmów z przejazdów i komentowaniu kto najechał na linię, a kto nie.



Na dobranoc opracowuję sobie trasę na jutro, żeby mniej więcej wiedzieć którędy jechać, żeby trafić na najbardziej pokręcone drogi i dojechać tam gdzie chcę i gdzie wstępnie zarezerwowałam nocleg.


Przejechane: 810 km




12 czerwca 2017 - poniedziałek

Zaczynam dzień od śniadania z kursantami, a gdy oni zbierają się na sali, żeby omówić plany na dzisiaj, ja wsiadam na moto i jadę w kierunku Grossglocknera.
foto: Motoszkoła

Uiszczam w kasie stosowną opłatę za wjazd i ruszam winklami w górę. Pogoda jest idealna, ruch jeszcze niewielki, a zakręty całkiem dobrze wchodzą, mimo, że nie byłam tu od 2 lat, więc nie pamiętam każdego zakrętu na trasie. Udaje mi się wyprzedzić kilka motków, choć nie zasuwam jakoś specjalnie szybko, bo delektuję się jazdą i myślę nad techniką. Standardowo odwiedzam Edelweißspitze i nawet udaje mi się zlokalizować moją naklejkę sprzed dwóch lat :)










Następny przystanek wymusza świstak, który namiętnie liże kamień przy jezdni. Jak przejeżdża jakiś pojazd, świstak robi hop za barierkę, po czym wraca do lizania. Brakuje mu wapnia czy co?








Winklami podjeżdżam pod lodowiec. Niestety moje marzenia o fotce z wodospadem rozbijają się w momencie, gdy widzę roboty drogowe i ruch wahadłowy dokładnie w tym miejscu trasy, a samochody robotników as zaparkowane dokładnie w zatoczce przed wodospadem. Będę musiała tu jeszcze przyjechać...











Zjeżdżam i kieruję się do Lienz, gdzie utykam w korku. Przeciskam się w miarę możliwości, ale tu też są roboty drogowe. Stojąc na którymś odcinku wahadłowym i czekając na zielone światło podjeżdża obok mnie bus i zagaduje mnie jego kierowca (w czym pomaga mu siedząca obok niego chyba zona, bo jego angielski jest dość łamany). Pyta dokąd jadę i jeśli do Włoch, to oni mieszkają blisko Gardy i jakbym potrzebowała pomocy czy coś, to mam się odezwać. Wręcza mi małą naklejkę z adresem e-mail. Zanim ją schowam, światło zmienia się na zielone, więc przez kilkanaście sekund jestem zawalidrogą na pole position. Dojeżdżam do granicy z Włochami, gdzie ordynuję sobie krótka przerwę na pozbycie się jednej warstwy ciuchów, bo jest gorąco. Bus z włoską parą dojeżdża do tego samego miejsca i jeszcze przez chwilę rozmawiamy, ale w końcu trzeba jechać.


Godzinę później wspinam się pod przełęcz Giau. Lekko się chmurzy,. ale dzięki temu temperatura jest bardziej znośna.







Kieruję się na przełęcz Cedera, gdzie na chwilę zatrzymuję się przekąsić pół batonika figowego. Nie mam ochoty na większy lunch. Na przełęczy spotykam grupę Bułgarów, z którymi przez chwilę rozmawiam o zaletach i wadach podróżowania samemu i w grupie. Życzymy sobie przyczepności i jedziemy dalej.


Dalej są już takie winkle, i wioski na końcu świata, że trudno to nawet opisać. Trafiam na urocze trasy w lesie, nad jeziorami. Ruch jest niewielki, a pogoda fantastyczna.



Dojeżdżam do Folgarii, gdzie zaplanowałam nocleg. Mój hotel jest malowniczo położony, otoczony jakby parkiem. Na parkingu robotnicy układają nową kostkę brukową. Do recepcji wchodzi się jakąś pokrętną drogą. W ogóle to miejsce przypomina przyklasztorny internat - obok jest kościół, a wszędzie przewijają się ubrane na jasno zakonnice. Dostaję klucz do swojej jednoosobowej "celi". Czysto, schludnie, prosto, ale wygodnie. Odświeżam się, robię szybkie pranie i ruszam spacerkiem "do miasta". Na Ski-busa raczej nie mam co liczyć. Ale na szczęście droga prowadzi cały czas w dół (za to w drugą stronę się trochę zmęczę).



W Folgarii nic się nie dzieje. Knajpy otwierają dopiero po 18:30. Jest pusto. Zwiedzam więc sobie miasteczko, robię zakupy (woda i jabłko), bo akurat sklep jest otwarty. Niektóre miejsca są urocze i ciekawe. Obok "domu miodu" ktoś wybudował nawet wyciąg krzesełkowy dla pluszowych pszczół... Gucie i Maje jeżdżą w kółko przy dźwiękach muzyki...







Czekając na otwarcie knajp z żarciem trafiam do knajpy z piciem i zamawiam lokalne wino. Bardzo smaczne.


Potem można już iść coś zjeść. Trafiam do restauracji prowadzonej przez starsze małżeństwo. Wygląda bardzo "domowo". A jedzenie i wino są pyszne.



Powoli nadchodzi wieczór, więc czas się zbierać. Po drodze trafiam jeszcze na mini zoo przy jednym z budynków. Mają tu pawie i kozy :)




Ścieżką wzdłuż stacji drogi krzyżowej wspinam się do mojego internatu. Nawet nie jest tak ciężko, pomimo pełnego brzucha i lekkiego szumu w głowie. W mojej celi dopracowuję jeszcze trasę na jutro i zasypiam.



Przejechane: 355 km



Informacje praktyczne:
  • warto mieć kilka euro w gotówce :)
  • w Austrii toalety często są płatne 50 centów, dostaje się kuponik o tej wartości który można zrealizować w kasie, ale jest to obostrzona kilkoma warunkami, więc w efekcie trudno jest to wykorzystać. Na przyautostradowych parkingach (nie stacjach benzynowych) kibelki są zazwyczaj bezpłatne.
  • Jednorazowy wjazd na moto na Grossglockner kosztuje 25,50 E

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz