środa, 13 września 2017

Kirgistan 2017 - Dzień 4 - Niedoszły napad na kopalnię złota

31 lipca 2017 - poniedziałek

Rano chętni jadą nad jezioro Issyk Kul, żeby się popluskać. Ja odpuszczam - muszę ogarnąć kilka rzeczy: przepakować się w odpowiedni sposób, żeby w rogalu mieć najpotrzebniejsze rzeczy, zamontować nawigację i takie tam.

Po śniadaniu i rozliczeniach za wczorajsze browary jedziemy załatwić najpotrzebniejsze rzeczy: zatankować i do sklepu. Tankowanie przebiega sprawniej, bo wg normalnej dla nas procedury. Za to jest lekki problem ze sklepem - najpierw nie możemy go znaleźć (szukamy jakiegoś większego, ale nie ma), a potem ten, który jest (klasyczny mały blaszak) nie ma w zasadzie nic co by nas interesowało. Zresztą, sklepy wyglądają mniej więcej tak: połowa asortymentu to alkohol, głównie wysokoprocentowy, ćwierć to przepity i inne napoje, a ostatnia ćwiartka to wszystko inne: gwoździe, chemia gospodarcza i rybki w puszkach...





Droga przez chwilę jest asfaltowa, ale potem skręcamy na południe, w szutrową drogę prowadzącą do kopalni złota. Jest ona kilka razy dziennie równana i polewana wodą, żeby się po niej dobrze jechało. I jedzie :) Miałyśmy mały plan opracowania planu napadu na ciężarówkę ze złotem, ale jakoś nie wpadłyśmy na nic konstruktywnego, więc "może innym razem".





Dojeżdżamy do pomniku Kamaza i w jurcie obok robimy podstawowe zakupy. Powoli zaczynamy czuć egzotykę tego miejsca, ze wszystkimi jego smaczkami i dziwnościami.












Dojeżdżamy do serpentynowatego podjazdu, u podnóża którego stoi kilkanaście ciężarówek, które też mają zamiar ruszyć w górę. Zajmujemy pole position i startujemy przed nimi, bo inaczej byłaby to drga przez kurzową mękę. Niestety delica chyba "nie zdanża" i jedzie gdzieś między ciężarówami.



Winkle przypominają mi Gata Loops w Indiach, tylko nie mają asfaltu. W jednym miejscu zatrzymuję się żeby zrobić fotki.






Gdy chcę ruszyć to odbijam się z lewej nogi i wystawiam prawą, żeby zaprzeć się o usypaną "bandę". Niestety noga jest za krótka i przewracam się. Wygrzebuję się spod motocykla i stawiam go do pionu. Prawie, bo glebi na lewo... Stawiam do pionu i powtarzam manewr wsiadania, mając w pamięci, że moja noga jest krótsza niż mi się wydawało. Efekt, druga taka sama gleba. Nie poddaję się. Kolejny raz stawiam motek do pionu, tym razem skutecznie. I równie skutecznie wsiadam i ruszam. Na przełęcz na wysokości 3849 m n.p.m. dojeżdżam, gdy dziewczyny kończą fotosesję na szczycie.







Gdy dojedzie do nas delica zjeżdżamy do "skrzyżowania".






Ola znowu tam czeka na auto, a reszta rusza w górę, na najwyższą przełęcz jaką udaje nam się zdobyć w Kirgistanie. Nazwy nie pamiętam, ale wysokość to 4002 m n.p.m. Przełęcz nie jest jakoś specjalnie urodziwa, ale ma dwie atrakcje: widok na "drugą stronę" na góry:



i ciężarówkę ze zwierzakami na pace....




Wracamy do skrzyżowania, gdzie robimy przerwę na odpoczynek. Picie, arbuz i bułki z rybą. Menu idealne :)












Wracamy kilkaset metrów po własnych śladach, żeby skręcić w całkowicie boczną drogę, którą Sambor określa tak: "jeśli spotkamy tam jakiś samochód, to będę mocno zdziwiony".
























Na trasie mamy kilka rzek, jednak nie stanowią one większego problemu.












Powoli myślimy o rozłożeniu biwaku, ale mamy przed sobą jeszcze jedną rzekę, całkiem rozległą i dość głęboką w jednym miejscu. Sambor radzi odpuścić i przeprawić się rano. Ola zarządza jednak, że jedziemy. Badamy dno, opracowujemy najlepszą trajektorię przejazdu i ruszamy, jedna po drugiej.



Najpierw Ola. W kilku miejscach się chwieje, ale przejeżdża. Potem Bawarka, Emi i GaGatek.





Czas na mnie. Wsiadając na moto glebię w miejscu. Podnoszę się wspólnymi siłami i ruszam w wodę.


Najgłębszy i najtrudniejszy odcinek jest na  dzień dobry. Wjeżdżam, ślizgam się i wpadam do wody, słysząc tylko soczyste "Kur*a, za szybko!!!" z ust Sambora. Podnosimy motek, wspinam się na niego i resztę rzeki przekraczam bez mrugnięcia okiem. Za szybko? Może, ale z moją długością nóg za wolno (= trudniej zachować równowagę) to też nie jest dobra opcja.


Moja gleba sprawia, że kolejnym dziewczynom (poza Gosią) spada morale i przechodzą rzekę na nogach - w różnym stylu. Gosia na XT podejmuje kilka prób i kilka razy ląduje w rzece. Szkoda, że poddaje się pod sam koniec, gdzie już jest naprawdę łatwo. Ale wszystkie zgodnie doceniamy zapał i chęć do walki. Na końcu przeprawia się nasz Malinowy Król :)









Kilkaset metrów dalej znajdujemy dobre miejsce do rozbicia namiotów. Tylko musimy wrzucić kamienie w świstakowe dziury, żeby nikt nogi nie złamał idąc na nocne siku :)




Między motocyklami rozwieszamy mokre rzeczy do suszenia. Ja niestety muszę wysuszyć śpiwór puchowy, bo okazało się podczas krótkiej kąpieli, że rogal na moim moto nie jest do końca szczelny. Na szczęście fajnie wieje, więc wszystko schnie raz-dwa. Męska ekipa serwisowa postanawia przesmarować łańcuchy w naszych motkach i w przypadku mojego, połączonego z motkiem Oli konstrukcją suszarkową okazuje się to nie do końca dobrym pomysłem. Mój motek wyglebia, a przy okazji moje okulary przeciwsłoneczne ulegają destrukcji (w sumie nie wiem czy podczas upadku motka, czy jego wstawania; dobrze, że mam drugie.)



Czas na wieczorną toaletę, którą (prawie) każda z nas odbywa w najbliższym strumieniu przecinającym drogę. Na luzaka, bo przecież tu nikt nie jeździ. W międzyczasie relaksujemy się na "waginie" - zielonej dmuchanej "sofie", popijając zasłużone prosecco, które zostało przyznane wszystkim nam za dzielne pokonanie dzisiejszego odcinka, a w szczególności Gosi za walkę z żywiołem wody. I trochę mnie, za pierwszą gumę i pierwszą glebę w rzece... Gdy tak się bawimy drogą przejeżdża samochód... Uff, dobrze, że jesteśmy po kąpieli,. bo ktoś by się zdziwił widząc gołą babę (lub więcej) w strumieniu na środku drogi ;)

















W momencie gdy zachodzi słońce robi się bardzo zimno - w ruch idą puchowe kurtki, czapki i rękawiczki. I napoje rozgrzewające. Głównie herbata, ale jakieś pigwówki czy inne wiśniówki też.





Efekt jest taki, że o 21:00 wszystkie jesteśmy już poskładane w namiotach i śpiworach. Tu jest cieplutko.



Przejechane: 134 km




Informacje praktyczne:

  • Przekraczanie rzek - lepiej przekraczać trudniejsze rzeki rano, bo wtedy stan wody może być naprawdę sporo niższy.




1 komentarz: