środa, 6 września 2017

Kirgistan 2017 - Dzień 2 - Utknięte w Stambule

29 lipca 2017 - sobota

Bawarka urządza wszystkim pobudkę pukając do drzwi. Zbieramy się na śniadanie. W sali jadalnej, a raczej w kilku salach, panuje lekki chaos, ale w końcu udaje nam się przejąć stolik i poznosić talerze z wszelakimi dobrami. Szabrujemy też butelkę mineralnej. Wymieniamy kasę w recepcji hotelu po w miarę normalnym kursie i zamawiamy sześcioosobową taksówkę. Nas jest pięć, ale bierzemy ze sobą Pawła, który się wczoraj dołączył do naszej orlicowej grupy. Przyjeżdża normalny samochód, więc razem z kierowcą jest nas siódemka. Ale nie ma problemu, zabierze nas. Jakoś udaje się wcisnąć i skompresować. Po pół godzinie jesteśmy w centrum i ruszamy na podbój zabytków.








Nie mamy zbyt wiele czasu, więc musimy coś wybrać. Błękitny Meczet podziwiamy jedynie z pewnej odległości.






Decydujemy się zwiedzić inne miejsca, stajemy nawet w kolejce do kontroli bezpieczeństwa, ale trwa to wieki, więc znajdujemy inne wejście, bez kolejki bo i mniej restrykcyjnie prowadzona jest kontrola. Potem jednak okazuje się, że żeby przejść dalej trzeba odstać wieki w kolejce po bilety, więc odpuszczamy. Może Hagia Sophia będzie lepszą opcją.





Co prawda kolejka też tam jest spora, ale korzystamy z usług pana przewodnika, który fajnie mówi po angielsku, ma bilety w standardowej cenie 40 lir, a swoje usługi oferuje za dodatkowe 10, w tym wejście bez kolejki. Więc do łyknięcia, choć Paweł odpuszcza wejście.



Przewodnik opowiada ciekawie, dowiadujemy się o historii miejsca, że najpierw kościół, potem meczet, a teraz muzeum i o wszystkich zmianach budowli, które wynikały ze zmiany przeznaczenia. W środku rzeczywiście można znaleźć chrześcijańskie malowidła i mozaiki, jak i symbole islamskie. Na drzwiach są żelazne "strzałki", kiedyś były to krzyże, ale poprzeczne ramiona zostały zdemontowane, gdy usuwano chrześcijańskie symbole. W podłogach są wgłębienia w marmurze, gdzie przez stulecia stali gwardziści. Prezbiterium i mihrab są lekko przesunięte względem siebie. Mozaiki były zamalowane czy w inny sposób zakryte, a teraz są restaurowane.  W dodatku wzmacniana jest konstrukcja ze względu na trzęsienia ziemi, jakie się tu pojawiają. Jest też milion innych historii. Np. ta dotycząca płaczącej kolumny - nie będę wnikać co i jak i dlaczego, ale jest z nią związana legenda, że jeśli w otwór na jej powierzchni wsadzi się kciuk a pozostałymi palcami wykona obrót o 360 stopni i po wyjęciu kciuka z dziury będzie on wilgotny, to życzenie się spełni. Moje się spełni :) Podobno :)















Opuszczamy muzeum, lokalizujemy naszego Orła i idziemy na targ. No... prawie. Po drodze zbaczamy i zwiedzamy Podziemną Cysternę (Cysterna Bazyliki, Pałacem Jerebatan) - największą z kilkuset starożytnych sztucznych zbiorników na wodę w Stambule. (Tak w nawiasie, muszę znowu obejrzeć Inferno ;) choć i tak książka była lepsza :)) W zasadzie to zanim nawet zaczniemy zwiedzanie dajemy się wciągnąć w kolejną atrakcję turystyczną - fotkę w niecodziennych strojach. Oczywiście nie są one za darmo, ale na jedną możemy się zrzucić. Musimy odstać swoje w kolejce, żeby ubrać przepocone przez innych turystów ciuchy i zasiąść w odpowiednich miejscach i dać się porwać sesji - kilkudziesięciu fotkom. Robienie własnych zdjęć jest niedozwolone. Ewa postanawia zrobić jedno na tajniaka, ale niestety nie wyłącza lampy błyskowej. Po przedbłysku już wiemy, że będzie to mało tajna operacja, więc wybuchamy śmiechem. Efekt widać na fotce.


Groźny pan pilnujący nas kolejny raz upomina, ale i tak to zdjęcie konkurencją do niczego nie będzie. Za to mistrzem tajnych fotek jest Asia, która cyka je z GoPro - a to zza wachlarza, a to zza lusterka ;) Paweł, który dzielnie dzierży nasze wszystkie aparaty i plecaki nie chce się chyba wychylać i narażać, bo mógłby postrzelać milion fotek z przyczajki i coś by pewnie wyszło ;)Wybieramy potem jedno zdjęcie i wreszcie, po jakiejś godzinie, możemy pozwiedzać cysternę. Jest ciemno, wilgotno, ale klimatycznie. No i ta Meduza...








Dobra, teraz idziemy na targ. Ech, i znowu się nie udaje. Dajemy się wciągnąć na lunch do pierwszej z brzegu knajpki. Wybór jest niezły - ma świetny widok z tarasu, pyszne jedzenie (na wszelki wypadek zamawiamy mniej porcji niż ludzi i jest to dobry wybór) i zimne piwo. Super!








To teraz na serio idziemy na targ. Co prawda nie jest łatwo znaleźć wejście, ale w końcu nam się udaje, po kilku wejściach do knajp czy na inne podwórka. Na bazarze jest "klasycznie" tj wąsko, kręto choć nawet nie tak tłoczno jakbym się tego spodziewała. Łazimy po różnych sekcjach patrząc na ciuchy, lampy, biżuterię i inne pierdoły. Ewa chce kupić podkoszulek, a to w sumie wcale nie takie łatwe zadanie, bo jak już się wykaże zainteresowanie, to można wsiąknąć w sklepiku na długi czas.



Wyplątujemy się z gąszczu wąskich bazarowych uliczek i postanawiamy zrobić sobie jeszcze jeden przystanek, zanim, wrócimy - idziemy do jednej z knajpek, na którą przypadkiem trafiłyśmy na kawę lub herbatę. A w sumie może by jeszcze sziszę wziąć? Nie, nie mamy na to czasu. Herbatka i spadówa.








Rozpoczynamy szukanie taksówki, co okazuje się niełatwym zadaniem. Panowie rzucają zaporowe ceny bo marudzą, że przejazd zajmie do dwóch godzin... Hmmm... fakt, tego nie przewidzieliśmy. Stambuł to prawie piętnastomilionowe miasto, więc popołudniami mogą mieć korki... Rozważamy opcję metra, korzystając z pomocy jakiejś sympatycznej i rozgarniętej lokalnej dziewczyny. W końcu jeden kierowca zgadza się na kurs za 90 lir (w tamtą stronę było 70), więc jedziemy. Pakujemy się w sprawdzonym już układzie do środka. Korków nawet nie ma, więc to była chyba ściema. Kierowca cały czas marudzi, "że za droga jest benzyna" ale dostaje umówione 90 pajaców bo nie dajemy się już naciągnąć na więcej. I tak dzisiaj "skorzystałyśmy" chyba z każdej turystycznej pułapki. Świadomie. Czasem trzeba.

Przed wyjazdem na lotnisko jeszcze szybkie odświeżenie i możemy ruszać. Nasz bus transferowy spóźnia się o dobry kwadrans, ale potem zarówno podróż na lotnisko, jak i odprawa idą w miarę sprawnie. W samolocie jest piętnastoosobowy overbooking, ale my wchodzimy na pokład. Uff!. Lecimy! W drodze towarzyszy mi Keanu Reeves jako Joghn Wick (Chapter 2). Odpoczywać trzeba szybko... w Biszkeku nie będzie czasu na regenerację przed wyjazdem...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz