piątek, 26 września 2014

Bałkany 2014 - Dzień 3 - Dwie zguby, dwa prezenty

12 września 2014 - piątek

Z Hostelu udaje mi się wyjechać przed deszczem, choć widzę jak niebo się chmurzy, gdzieniegdzie coś grzmi i błyska. Nie mogę znaleźć jednego żółtego ekspandera, którym mocowałam żółtą rolkę. Ciekawe czy zgubiłam teraz, czy jeszcze w Zadarze... No trudno. Poradzę sobie bez niego.

Po 200 metrach zatrzymuję się w sklepie. Uzupełniam zapas wody w camelbaku i kupuję 2 litry piwa. Ożujsko jest na promocji. Siostra się ucieszy ;)

Pierwszy cel na dziś to Mostar. Zumo pokazuje trasę przez góry. Nie słucham go, chcę przejechać wybrzeżem, może uda się zrobić jednak fotkę na jakiej mi zależy, może zaświeci słońce...

Bocznymi dróżkami okrążam Dubrownik. Pogoda jednak trochę się psuje, przez co nad miastem jest piękna tęcza.




Jadę wczorajszą trasą. Trochę pada, trochę nie, podziwiam krajobraz, choć na "tę fotkę" nigdzie nie udaje się zatrzymać.





Zumo usilnie wpycha mnie w trasę przez góry. A ja usilnie trzymam się morza. Wjeżdżam do Bośni i z niej wyjeżdżam, bo chcę jak najdłużej być nad morzem. Wiem, że to ostatnia szansa... która tak naprawdę nie nadchodzi.... Odbijam na główną drogę prowadzącą do Bośni i Hercegowiny. Duży ruch. Robi się upalnie. Gdy dojeżdżam do granicy w Metkovis zaczynam żałować, że nie pojechałam trasą zaproponowaną przez nawigację - i tak nie zrobiłam fotki a w dodatku na granicy stoi przede mną kolejka samochodów, busów i autobus. Próba podjechania do przodu nie spotyka się z aprobatą policji granicznej. Przemieszczam się więc w żółwim tempie, czując jak kropelki potu płyną po plecach...


W końcu, po jakichś 20 minutach czekania przekraczam granicę. Na dobre jestem w Bośni i Hercegowinie.


Co ciekawe, ten kraj zawsze wzbudza we mnie pewne emocje. jest to trochę niepewność i niepokój, ale jakaś taka nieuzasadniona. Z drugiej strony zawsze się uśmiecham gdy tu jestem... na zasadzie "znowu tu jestem, kto by pomyślał".

Droga jest dość ruchliwa, budynki stojące przy niej mają często ślady po ostrzałach. Niby minęło już sporo czasu, ale gdzieś dalej czuć oddech paskudnej wojny. Na znakach drogowych napisy cyrylicą są zamalowane lub zdrapane. Sporo ludzi kręcących się wzdłuż drogi wygląda na kalekich...

Jadę dolina Neretwy, czasami nawet widać tę rzekę zza drzew. Jest pięknie. Pojawiają się też urocze wioseczki, całkiem chyba stare...




Im bliżej Mostaru, tym większy ruch. Jakiemuś kolesiowi w większym bmw nie chce się jechać równo ze wszystkimi, więc łamiąc sporo przepisów wyprzedza sznur pojazdów... po to, żeby za 200 metrów się zatrzymać na poboczu i wysiąść z auta. W sumie się nie dziwię... wyżelowana fryzura, białe polo z postawionym kołnierzykiem, dżinsy z czarnym paskiem i czarne buty... taki typ... bez komentarza. Zresztą, moda męska to najczęściej dres z dużymi kontrastowymi wstawkami (lub paskami, a jak!) i odblaskowe obuwie sportowe plus saszetka...

Przedmieścia Mostaru to zagłębie patelni. Do wyboru do koloru. Kieruję się na "stary most". W końcu jest jakiś parking w centrum, ale każą mi jechać dalej. Parkuję przy zakazie ruchu, bo w końcu dalej się już nie da wjechać.


Przechwytuje mnie jakiś lokales na rowerze i... jak się nie da jak się da... każe wjechać jeszcze kilkadziesiąt metrów dalej. Super. Ciuchy i kask zostawiam w knajpce do której należy parking, a sama idę zwiedzać.






Jest dość tłoczno, widać, że to turystyczne miasteczko. Wszędzie są stragany z pamiątkami. Wszystko oczywiście "lokalne". Są wisiorki z "okiem" jak w Grecji, saszetki jak w Armenii, matrioszki, maski weneckie, nawet maski p/gaz ;) W sumie, dzięki temu, że jest tu wszystko, to kupuję też olejek lawendowy z Dubrownika ;) No i oczywiście słonika do mojej kolekcji. Wdaję się też w miłą pogawędkę z panem artystą malującym obrazy i pocztówki w jednej z galerii. Pan co prawda mówi tylko w języku lokalnym, ale pani współpracowniczka służy za tłumacza, bo trochę zna angielski. Nie mogą się nadziwić, że jestem tu sama, na motocyklu. Koniecznie chcą zobaczyć zdjęcia moto, więc pokazuję im Oliviera. Pani współpracowniczka mówi, że jej wielkim marzeniem jest jeździć kiedyś na moto. Trzymam za nią kciuki.



Wracam w kierunku mostu. Jakaś skośnooka kobieta robi mi zdjęcie z mostem. Dobrze, że są programy do edycji zdjęć, bo kadrowanie jest do niczego ;) Ale zostawiam je, takie jakie jest ;)



Gdy przechodzę przez most okazuje się że grupa australijskich turystów wykupiła "skok z mostu" - zajmuję więc wygodne miejsce i obserwuję jak młody chłopak skacze. W tle słychać "Allah Akbar!" - z głośników na minarecie płynie pieśń. W sumie zapomniałam, że jestem w muzułmańskim (w dużej części) kraju...





Kupuję lody straciatella i idę popodziwiać most "z dołu".


Wracam do Oliviera i siadam w knajpce obok, gdzie zamawiam cevapi. Pyszności. I w samą porę, bo nadchodzi gwałtowna ulewa...




Gdy kończę jeść, kończy się deszcz, więc "na sucho" wsiadam na Oliviera, zawracam, przybijam piątkę z lokalesem na rowerze i bocznymi drogami kieruję się do przejścia granicznego Hum-Scepan Polje.

Muszę przyznać, że trasa z Mostaru do Gacko jest fantastyczna. Ma milion zakrętów, zero ruchu kołowego, choć jest na niej wszystko... kozy, owce, krowy... nawet kowboj pilnujący swojego stada siedzi gdzieś na poboczu. Jest też czarna wiewiórka z puszystym ogonem, która chce targnąć się na swoje życie wpadając prosto przed przednie koło Oliviera. Nie udaje jej się jednak zginąć. Są też psy... duże, pasterskie... bezpańskie, ze zmierzwioną sierścią, szukające czegokolwiek do zjedzenia  leżących (niestety) na poboczu śmieciach. W sumie trochę się boję - jak mnie taki zacznie gonić to nie ucieknę po tej krętej drodze, ale na szczęście są totalnie łagodne i dźwięk motocykla nie robi na nich absolutnie żadnego wrażenia.




Z Federacji Bośni i Hercegowiny wjeżdżam do drugiej części składającej się na Bośnię i Hercegowinę - Republiki Serbskiej - przy drodze powiewają flagi, są napisy "Witamy w Republice Serbskiej". W Nevesinje napisy w łacińskich literkach są zamalowane, pozostawiona jedynie cyrylica... Jest tu zupełnie inaczej, niż przy granicy z Chorwacją.

Gacko jest małym przemysłowym miasteczkiem z wielką elektrownią, której nie można fotografować.

Potem krajobraz znowu zmienia się na piękny. Jest kamienista wyżyna, która z ciemnymi chmurami w tle robi niesamowite wrażenie.



Jest też turkusowa woda. Uwielbiam ten kolor...



Dojeżdżam do Parku narodowego Sutjeska. Jadę przez uroczy wąwóz. Mijam miejscowość Tjentiste - opuszczony kurort, Dolina Bohaterów - z klimatycznymi monumentami "z epoki" i opuszczonym hotelem Młodość. Niestety w Bośni to częste obrazki...



W pewnym momencie tuż przede mnie wtacza się na drogę ciężarówka z drewnem. Kierowca przeprasza i macha ręką, że mogę go wyprzedzić.

W sumie jeżdżąc po tym kraju trzeba pamiętać o jednym - asfalt jest bardzo śliski. Bardzo! Kilka razy dohamowując przed zakrętem czuję jak się uślizgują koła.

Drogą, której nie ma na mapie (bo widać, ze jest świeżo zbudowana, żeby nie jeździć po zakrętach, dojeżdżam do miejscowości Brod nad Driną. Jest tu stacja benzynowa, ale nie tankuję. Zatankuję w Plużine.



Droga do granicy w Hum jest jedyna w swoim rodzaju. Ma ze 3 metry szerokości, jest zakręcona i dziurawa, czasami szutrowa i dziurawa. Mijanka z autobusem na takiej drodze to bezcenne przeżycie.
Na granicy znowu jest "kolejka" na 5 samochodów, ale na tym przejściu to o pięć samochodów za dużo. A celnicy karmią małe koty...

Podchodzi do mnie jakaś dziewczyna i jak widzi że jestem kobitką, to coś tam krzyczy do swoich znajomych dwa auta przede mną. Połowy nie rozumiem, ale generalnie to kolejny raz  zdziwienie że babka i ze sama. Potem daje mi lekko pomiętą naklejkę napoju energetycznego i pyta (łamaną angielszczyzną) czy wiem co to jest. Wiem. A ona, ze to podobno napój, który lubią motocykliści, a oni (tzn ona i przyjaciele) tym handlują i że ta naklejka jest dla mnie, i że przeprasza, ze pomięta, ale miała ją w kieszeni. Fajnie tak coś dostać. Potwierdzam, że tak, jestem tu sama, z Polski przyjechałam... Dziewczyna odchodzi, ale po chwili wraca, niosąc w ręce puszkę z Monsterem - powiedziała, ze to ostatni jaki mają i że to prezent dla mnie bo jestem "żenszcina na moto". Super!


Granicę mijam bezboleśnie, przejeżdżam przez drewniany mostek (chyba go nieco naprawili, rok temu miał więcej dziur) i jestem w Czarnogórze.


Wbijam się w jedną z najpiękniejszych tras jakimi jechałam. Są zakręty, i jest pięknie. Kanion Pivy zawsze robi na mnie wrażenie. Turkus wody jest niesamowity.








Mijam drogowskaz na Trsa - cel mojej podróży, ale jadę parę km dalej, na stację benzynową. Tankuję i wracam. Skręcam "do dziury". Zaczynają się serpentyny. Niektóre są w wykutych w skale tunelach, czasem trzeba wykazać się refleksem i w takiej "dziurze" dobrze skręcić, bo jest rozjazd. Jedzie się wolno - bo zakręty, bo zmierzcha, bo ktoś w czynie społecznym "naprawił" dziury w drodze, więc są teraz łaty asfaltu ze żwirkiem na jezdni, bo oczy mam dookoła głowy - tak tu pięknie.



Przed jednym z zakrętów stoi zaparkowany busik, obok busa stoi facet i się odlewa. Nosz.. kur..., a ja mam takie ciśnienie, że masakra,  bo na stacji w Pluzine nie było wc, ale jakoś dojadę...

Do Trsa, wioseczki z trzema domami na krzyż, położonej na wysokości ponad 1500 m n.p.m. dojeżdżam o zmroku. Wita mnie Anastazja, urocza siedmiolatka, a potem Danijel, jej starszy brat. To tu mam załatwiony nocleg. Tak naprawdę już wiem, że zostanę tu przez dwie noce. W niedzielę się zepnę i dojadę na jedno pociągnięcie do Rumunii, ale teraz na pewno zostanę tu jak się da najdłużej... Olivier dostaje miejscówkę pod zadaszeniem, ja kwateruję się w maleńkim domku, odświeżam i wybieram coś na kolację. Wiem, ze to będzie mięsko przygotowane przez mamę Danijela i piwo Niksicko. Jedzenie wysadza z butów. Żeberka miodowe, jagnięcina, domowe frytki z prawdziwych ziemniaków... pożeram ogromniasta porcję i ledwo mogę się ruszać. Danijel jako jedyny z rodziny mówi po angielsku, więc gadamy na milion różnych tematów. Dowiaduję się, dlaczego nie mają piwa z kega tylko butelkowe, jak i dlaczego mięso tu jest takie smaczne - nie wpadłabym na to, że to kwestia żółtych kwiatków na łące ;)


Od Anastazji dostaję prezent - bransoletkę z napisem "Courage". Na pewno doda mi odwagi... albo wydobędzie tę, którą mam w sobie...


Czas spać. Nie mogę znaleźć szczoteczki do zębów. Czyżbym zgubiła? Akurat dzisiaj po cebulowej sałatce do cevapi w Mostarze i dobrach wszelakich w Trsa przydałoby się porządnie wyszorować zęby... Co gorsza, widzę, że nie mam nigdzie Pandi - miśka, którego tym razem zabrałam na wyjazd... Misiówka podróżowała w tankbagu... ciekawe gdzie mi wypadła... Czyżby kolejna rzecz, którą zgubiłam na wyjeździe? Normalnie mi się takie coś nie zdarza...

Jest rześko, pada deszcz... ale dobrze mi tu...


Przejechane: 355 km


4 komentarze:

  1. My po Bałkanach podróżujemy autem i odnoszę wrażenie, że na motocyklu jeszcze zabawniej odczuwa się tamtejszy chaos na drogach. Nie wiem, czy podróżowałaś kiedyś po Albanii, ale tam jest chyba najzabawniej (ale można się też przyzwyczaić, więc zasadniczo później człowieka mniej rzeczy dziwi).
    Trasę nad Pivskim Kanionem pokonywaliśmy również w tym roku, ale w sierpniu, Natomiast drogę do Trsy przerabialiśmy rok wcześniej, gdy akurat trwał remont dalszego odcinka drogi (w stronę BiH) i tymi nieszczęsnymi tunelikami zjeżdżały gigantyczne ciężarówki. Poziom adrenaliny 100%, zawał na każdym zakręcie. Mimo wszystko jednak uważam tę trasę za jedną z ciekawszych w Czarnogórze :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Albania jeszcze przede mną :)
      Generalnie im częściej tam jestem, tym mniej mnie pewne rzeczy dziwią, zwłaszcza, jak jeszcze w międzyczasie zdarza mi się popodróżować po innych "dzikich" komunikacyjnie krajach - Maroko, Gruzja, Armenia...
      Trasy w okolicach Durmitoru i w samym parku - wg mnie zdecydowanie najpiękniejsze. Nie tylko w Czarnogórze ;)
      Pozdrawiam :) Tj. ruda pozdrawia rudą ;)

      Usuń
    2. Oj w Albanii jest znacznie więcej ciekawszych na motocykl tras niż w samym Durmitorze. Jednak Albania to drugi po Szwajcarii najwyżej położony kraj w Europie, więc 90% dróg położonych jest w górach. Także gorąco polecam Ci odwiedzenie tego państwa, bo oprócz ciekawych, lecz nie zawsze w dobrym stanie dróg, jest tam po prostu pięknie :)
      Rude pozdrowienia!

      Usuń
  2. Oj podróżowałabym tak :) Zazdroszczę

    OdpowiedzUsuń