środa, 22 maja 2013

Bałkańska majówka 2013 - epilog

Ten wyjazd był specyficzny. Po pierwsze, pierwotny plan zakładał, że pojadę do Chorwacji, na żagle. Ale wieczór sylwestrowy wszystko zmienił i chcąc nie chcąc zmieniły się także moje plany.

Zainspirowana wyjazdem Jeziera, Artiego i Koziołka na Bałkany w zeszłym roku stwierdziłam, że może powtórzę, choć częściowo, ich trasę. Opracowałam "z grubsza" dzienne przebiegi i punkty noclegowe. Ogłosiłam wszem i wobec, że szukam towarzystwa na wyjazd. Padły propozycje tras i celów alternatywnych, ale ja chciałam pojechać tą trasą. Jak się baba uprze... ;)

Nieznajomy-znajomy Jakub zarzucił temat winka w Budapeszcie. Budapesztu w ogóle nie planowałam w charakterze "postoju", ale ok, namówił mnie. Potem on chciał jechać do Rumunii. Uświadomiłam mu, że o tej porze roku  Transfogarska i Transalpina będą nieprzejezdne z powodu zalegającego śniegu.

Wtedy narodził się pomysł wspólnego wypadu na Bałkany. Niemalże przed samym wyjazdem okazało się, że nie wyjedziemy w piątek po południu, bo w poniedziałek rano Jakub musi być w "fabryce" i będzie mógł wyruszyć dopiero koło południa. Odwróciłam więc trasę i opóźniłam wyjazd o jeden, a nawet półtora dnia, tak, abym mogła pokręcić się po północnej Chorwacji i żeby Jakub mógł mnie we wtorek spokojnie złapać w Zadarze. Może to i dobrze - dzięki temu zyskałam sobotę na (częściowe) ogarnięcie tematu nawigacji, spakowanie się i inne przygotowania, które były mocno utrudnione przez nawał pracy (ostatnio wyrabiam prawie dwa etaty bo zastępuję pracownika, którego już nie ma; na szczęście niedługo to się skończy, bo już przyjęliśmy nowa osobę i "się szkoli").


Jakub nie dojechał do Zadaru. Ani do żadnego innego punktu na trasie. W zasadzie gdy zadzwonił przed moim przyjazdem do Dubrownika, to już przeczuwałam, że dalszą cześć trasy spędzę w samotności. No może co najwyżej uda się spotkanie w Budapeszcie ;) W pewnym momencie nawet całkowicie "urwał się kontakt".


Nie powiem, na początku byłam przerażona samotną podróżą. Nowe moto (nawet jeszcze nie do końca moje). Nieobjeżdżone. Duże, może trochę za duże na mnie. Ja sama. Kobieta. W krajach, których nie znam. W dodatku bez znajomości cyrylicy. Ze szwankującą nawigacją. Bez mapnika (mapy oczywiście miałam, jeździły w kufrze). Generalnie "zimno, ciemno i do domu daleko".

W Dubrowniku miałam nawet chwilę zawahania - czy jechać dalej, w nieznane, czy podkulić ogon i wrócić po własnych śladach?

Cieszę się, że wybrałam tę pierwszą opcję. Cieszę się, że nie odpuściłam. Cieszę się, że nie uwierzyłam we wszystko, co przeczytałam kiedyś wcześniej o problemach jakie mogą na mnie czyhać w tej części Europy. Cieszę się, bo wyjazd okazał się fantastycznym przeżyciem, bezcenną lekcją tego, że "można". Nie, nie że "można"... że  "mogę"!.


Ostatnie kilkaset kilometrów jechałam w niewielkiej grupie. Z jedne strony fajnie, bo wreszcie miałam towarzystwo. Z drugiej - jazda w grupie wymaga pewnego dostosowania się. Skończył się czas stawania tam, gdzie się chce, robienia zdjęć i spędzania dowolnie czasu. A chyba taki miał być ten wyjazd. Sprawdzeniem się, pobyciem z samą sobą, "tu i teraz", zmierzeniem się z własnym "ja", które w ostatnim czasie mocno się zmienia... Może właśnie to jest czas, w którym staję się "dorosła"?



Statystyki:
- ilość dni: 8 (niecałe)
- przejechany dystans: 3686,5 km
- średnie spalanie: 4,4 L/100 km
- średnia prędkość: 68 km/h
- odwiedzone kraje: 8
- ilość gleb: 2
- co się nie przydało: śpiwór, palnik+gaz i wszelkie zupki i herbatki, kostium kąpielowy
- co się przydało najbardziej: uśmiech i otwarta głowa


Przeżycia bezcenne. Za wszystkie inne rzeczy zapłaciłam kartą ;)



PS. Z dedykacją dla siostry :) kiedyś pojedziemy razem na wyprawę :) Szykuj się!


1 komentarz: