wtorek, 7 maja 2013

Bałkańska majówka 2013 - Jadranska Magistrala

01 maja 2013 - środa

O dziwo znowu budzę się zanim zadzwoni budzik. Pogoda piękna, ciepło, słonecznie. Fajnie :) Wakacje :)

Śniadanie jest klasyczne - świeży chlebek, masełko w pakowanych porcjach, dżemik z dzikiej róży w pakowanych porcjach, serek żółty i "wędlinka" tzn. jakaś mortadela albo inny stołówkowy klasyk. Kawka, herbatka, soczek - do wyboru do koloru :)

Ze zgrozą stwierdzam że róż na paznokciach wymaga poprawek. Obiecuję sobie, że zadbam o to wieczorem. Tak samo jak o poprawienie słuchawek w kasku bo lekko uciskają mi uszy. Tak samo mam plan na pogrzebanie przy scottoilerze, który dalej nie działa. Ale to wieczorem, teraz trzeba się ruszyć, bo dzisiaj 3 miasta do zwiedzenia.


Uzupełniam wodę w camelbaku woda z kranu (w Słowenii jakość wody z kranu jest często lepsza niz butelkowanej w sklepach, więc przyjmuję, że w Chorwacji jest tak samo.) Płacę za nocleg i pytam czy w Dubrowniku też mają taki hostel. Mają. To poproszę o zarezerwowanie w moim imieniu. Nie ma sprawy. Mam się zameldować między 18:00 a 21:00. Super.

Pakuję się na moto i przejeżdżam kilka kilometrów do centrum miasta. Parkuję tuż przy bramie murów miejskich. Jest mega ciepło, a ja w sumie nie mam gdzie przypiąć kurtki ani kasku do motka. Trudno, potaszczę ze sobą. Krzysiek z ekipą odgrażał się że rano będą w Zadarze to skoczymy na jakąś kawkę. Póki co nie ma żadnego info od niego.

Tak więc zwiedzam sobie krótko Zadar gubiąc się po uliczkach.








Po jakimś czasie wracam do motocykla i obieram kurs na Split. Oczywiście wybrzeżem :)




Jest bardzo ciepło. Biorę solidny łyk wody z camelbaka i mam wrażenie że zaraz zwymiotuję. Woda jest ohydna. Smakuje jak płyn lugola. Aż pali w gardło. W najbliższym Lidlu kupuję butelkę mineralnej, i nią uzupełniam bukłak.

Jadę dalej. Chłonę okoliczne zapachy. Zapach wody, zapach grillowanego mięsa... Z tym kojarzy mi się Chorwacja.




Po raz pierwszy w życiu widzę znak "uwaga dziki". Wolałabym żadnego nie spotkać. Zamiast tego przeżywam atak psa. Takiego dużego wuilczuropodobnego zwierzaka, który wyskakuje na mnie z pobliskiego podwórka. Natychmiast mi się przypomina książka "Strategie uliczne" i instrukcja jak postępować w takim przypadku. Sprawdza się :)


Biorę kolejny solidny łyk wody. Dalej ma lekki posmak chemii, ale da się przeżyć.

Dojeżdżam do Splitu. Standardowo parkuję w ścisłym centrum. Za motocykle nie ma opłaty i stawiam Oliviera w gronie skuterów.


Jest jeszcze cieplej niż w Zadarze, a ja znowu muszę taszczyć kurtkę i kask. Kręcę się po starej części miasta i nawet wchodzę na wieżę katedry. Schody są tak wąskie, że ledwo się mieszczę na szerokość. I tak wysokie, że solidnie się męczę. Później kamienne stopnie zastąpione są żelaznymi o normalnej wysokości, więc jest "lajtowo". Przygotowanie kondycyjne zdaje egzamin - męczy mnie tylko upał, ale nie wysiłek związany z wychodzeniem. Widok z góry nie zmienił się od kilkunastu lat :)








Schodzę z wieży. Na kamiennych stopniach muszę przytrzymywać kask, bo mam go zaczepionego na pasku od aparatu fotograficznego i obija się o stopnie które są "za mną".




Decyduję się na lunch w Splicie. Wybieram knajpkę "No stress bar" i zamawiam tagliatę :)



Opuszczam Split i kieruję się do Dubrownika. Na drodze ciągle remonty, ruch wahadłowy, szuterek... W pewnym miejscu stwierdzam, że chwilę sobie posiedzę, popstrykam zdjęcia, poobserwuję. Widzę jak z południa jedzie grupa motocykli. Większość to transalpy na polskich rejestracjach. I widzę znajomy motocykl - tenerkę na krakowskich blachach. Skąd znajomy? W sobotę przed wyjazdem kręciłam się po Krakowie i na rondzie Matecznego stałam obok tej tenerki. Ja zawracałam, a tenerka jechała w lewo. Trochę przepychaliśmy się między samochodami i w wyniku tych przepychanek tenerka zahaczyła opona o Oliviera. Kierownik tenerki przeprosił, powiedział "to tylko ja", światła się zmieniły i każde pojechało w swoją stronę :) Nie wiem czy tu kierownik mnie poznał, bo stałam na poboczu, ale takie spotkania tylko mnie utwierdzają w przekonaniu - świat jest mały :)









Jadę dalej. Staję na stacji benzynowej - widzę kolejnych niebieskich autostopowiczów. Jacyś smutni tacy...
Na stację podjeżdża grupa Niemców na enduro/turystykach. Bardzo dziwią się że jestem sama. Że w ogóle jak to możliwe. No normalnie zdarza się tak czasem ;) Postanawiam sprawdzić ciśnienie w oponach. Kompresor ma jakąś dziwną końcówkę. Niemcy mówią że kompresor jest nicht gut - chodzi o to że wskazanie jest nieprawidłowe. Mimo wszystko chcę spróbować. Końcówka jest tak dziwna, że słyszę tylko syk uciekającego powietrza... no rzeczywiści za gut to to nie jest... chyba sobie polepszyłam....

Zbliżam się do granicy z Bośnią, po drodze do Dubrownika. Wyjmuję z kufra paszport, daję panu w okienku, on patrzy na mnie i macha ręką. To samo bośniacki celnik. Kurde to ja się męczę, staję, wyciągam papiery, a wy nawet mojego zdjęcia nie chcecie zobaczyć? ;)

Dzwoni telefon. Halo? Cześć tu Jakub... Okazuje się, że wrócił do Warszawy nad ranem, odespał służbowe zesłanie, wstał teraz i zastanawia się gdzie mnie łapać. Dla mnie w zasadzie jest jasne, że dalszy wyjazd będzie dalej jednoosobowy, chyba, że Jakub wyjedzie mi naprzeciw i spotkamy się gdzieś w Serbii... albo chociaż w umówionym Budapeszcie, gdzie miała być kolacja i wino :) Mówi, że sprawdzi mapy i jeszcze się odezwie. Dobra. Ciao!

Chwilę później wyjazd z Bośni - staję, wyjmuję z kufra paszport, daję panu w okienku, on patrzy na mnie i macha ręką. To samo chorwacki celnik. Niech was... ;)

W Dubrowniku melduję się w hostelu. Standard sporo niższy, w dodatku trzeba się wspiąć po kilkudziesięciu stopniach schodów. Moto zostawiam przed "Ferrari Bar". Pytam czy bezpiecznie, odpowiedź brzmi "you'll never know"... Nie to chciałam usłyszeć...

Drzwi pokoju są zamknięte. Pan z recepcji mi je otwiera. Trzy łóżka z sześciu są zajęte, rozkładam się na wolnym. Okazuje się później, że mieszkam z dwoma Portugalkami i hinduską ze Słowenii. Biorę prysznic, łapię za aparat i ruszam w miasto. Dubrownik nocą jest uroczy. I nie mogę uwierzyć że to miasto zostało zniszczone w ostatniej wojnie w tym regionie...














Siadam w knajpie i zamawiam panierowane kalmary. Widać, że bywa tu sporo Polaków, bo jednym z elementów wystroju są... szaliki ;) Obok siedzi para, która przyjechała z Polski na VFRce i jutro wraca do kraju. Gadamy przez chwilę, ale oni już skończyli jeść i wychodzą. Ja dojadam, dopijam i też się zwijam.



Włóczę się jeszcze po uliczkach.






Jest ciepło, gdzieś w tle snuje się muzyka na żywo... Pani bardzo ładnie wykonuje utwór Sade "Smooth Operator". Jest bardzo klimatycznie...



Przejechane: 388 km


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz