Zainspirowana wyjazdem Jeziera, Artiego i Koziołka na Bałkany w zeszłym roku stwierdziłam, że może powtórzę, choć częściowo, ich trasę. Opracowałam "z grubsza" dzienne przebiegi i punkty noclegowe. Ogłosiłam wszem i wobec, że szukam towarzystwa na wyjazd. Padły propozycje tras i celów alternatywnych, ale ja chciałam pojechać tą trasą. Jak się baba uprze... ;)
Nieznajomy-znajomy Jakub zarzucił temat winka w Budapeszcie. Budapesztu w ogóle nie planowałam w charakterze "postoju", ale ok, namówił mnie. Potem on chciał jechać do Rumunii. Uświadomiłam mu, że o tej porze roku Transfogarska i Transalpina będą nieprzejezdne z powodu zalegającego śniegu.
Wtedy narodził się pomysł wspólnego wypadu na Bałkany. Niemalże przed samym wyjazdem okazało się, że nie wyjedziemy w piątek po południu, bo w poniedziałek rano Jakub musi być w "fabryce" i będzie mógł wyruszyć dopiero koło południa. Odwróciłam więc trasę i opóźniłam wyjazd o jeden, a nawet półtora dnia, tak, abym mogła pokręcić się po północnej Chorwacji i żeby Jakub mógł mnie we wtorek spokojnie złapać w Zadarze. Może to i dobrze - dzięki temu zyskałam sobotę na (częściowe) ogarnięcie tematu nawigacji, spakowanie się i inne przygotowania, które były mocno utrudnione przez nawał pracy (ostatnio wyrabiam prawie dwa etaty bo zastępuję pracownika, którego już nie ma; na szczęście niedługo to się skończy, bo już przyjęliśmy nowa osobę i "się szkoli").
Jakub nie dojechał do Zadaru. Ani do żadnego innego punktu na trasie. W zasadzie gdy zadzwonił przed moim przyjazdem do Dubrownika, to już przeczuwałam, że dalszą cześć trasy spędzę w samotności. No może co najwyżej uda się spotkanie w Budapeszcie ;) W pewnym momencie nawet całkowicie "urwał się kontakt".
W Dubrowniku miałam nawet chwilę zawahania - czy jechać dalej, w nieznane, czy podkulić ogon i wrócić po własnych śladach?
Cieszę się, że wybrałam tę pierwszą opcję. Cieszę się, że nie odpuściłam. Cieszę się, że nie uwierzyłam we wszystko, co przeczytałam kiedyś wcześniej o problemach jakie mogą na mnie czyhać w tej części Europy. Cieszę się, bo wyjazd okazał się fantastycznym przeżyciem, bezcenną lekcją tego, że "można". Nie, nie że "można"... że "mogę"!.
Ostatnie kilkaset kilometrów jechałam w niewielkiej grupie. Z jedne strony fajnie, bo wreszcie miałam towarzystwo. Z drugiej - jazda w grupie wymaga pewnego dostosowania się. Skończył się czas stawania tam, gdzie się chce, robienia zdjęć i spędzania dowolnie czasu. A chyba taki miał być ten wyjazd. Sprawdzeniem się, pobyciem z samą sobą, "tu i teraz", zmierzeniem się z własnym "ja", które w ostatnim czasie mocno się zmienia... Może właśnie to jest czas, w którym staję się "dorosła"?
Statystyki:
- ilość dni: 8 (niecałe)
- przejechany dystans: 3686,5 km
- średnie spalanie: 4,4 L/100 km
- średnia prędkość: 68 km/h
- odwiedzone kraje: 8
- ilość gleb: 2
- co się nie przydało: śpiwór, palnik+gaz i wszelkie zupki i herbatki, kostium kąpielowy
- co się przydało najbardziej: uśmiech i otwarta głowa
Przeżycia bezcenne. Za wszystkie inne rzeczy zapłaciłam kartą ;)
PS. Z dedykacją dla siostry :) kiedyś pojedziemy razem na wyprawę :) Szykuj się!
Pojedziemy, kiedyś ;-) ;-)
OdpowiedzUsuń