Umyłam buzię i wszamałam trzy nieduże kanapki z serkiem pieprzowym i grillowaną cukinią. Zapakowałam najważniejsze rzeczy i zbiegłam do Oliviera. Stwierdziłam, że mam wystarczająco dużo paliwa i mogę od razu jechać nie bawiąc się w postoje na stacji benzynowej.
Żwawym tempem dotarłam w okolice Nowego Targu. Tam zatankowałam i o mało co nie zeszłam na zawał, jak jakiś kierowca kredensu pozdrowił mnie klaksonem.
W Bukowinie Tatrzańskiej zatrzymałam się na małe "foto-session".
Następnie udałam na przejście graniczne w Łysej Polanie. Kilometry uciekały, krajobraz się przesuwał. To co tygryski lubią najbardziej
W Okolicy Strbskiego Plesa upał jakby zelżał i zrobiło się mniej niż 10 stopni. Przystanęłam więc, żeby zamienić jeden ciuszek termoaktywny na drugi, bardziej odpowiedni na taką temperaturę.
Niestety szuterek z jezdni jeszcze nie zniknął, więc jazda nie była do końca "idealna" - no może z wyjątkiem winkli, które ćwiczyłam w poprzedni weekend - te były dobre
Z Liptovskiego Mikulasa skierowałam się na Zuberec. Po drodze spotkałam znajome kamizelki. Silna męska grupa robiła ostatnie filmowane przejazdy. Skorzystałam z okazji by również poćwiczyć traskę z winklami. Rafał powiedział, że wyczyścili większość trasy powyżej ze żwiru. Super!
Ponieważ nie chciałam przeszkadzać w szkoleniu oddzieliłam się od grupy. Oni pojechali, ja chwilkę pomarudziłam podziwiając krajobraz.
W końcu jednak ruszyłam. Rzeczywiście ze żwirku zalegającego na jezdni w zeszły weekend nie zostało prawie nic na tym odcinku... Prawie... Na jednym zakręcie (jednym z trudniejszych na trasie) zauważyłam, ze grupa stoi na poboczu. Pomachali - odmachałam... i wtedy, w złożeniu, przy sporej prędkości, tylne koło uślizgnęło mi się na żwirku... Udało się wyjść z tego bez szwanku i nawet bez wyjazdu na przeciwległy pas - jednak właściwa trajektoria i pozycja dają spore pole manewru w razie W. Najgorsze, że wszyscy to widzieli... Wstyd przed Ryśkiem...
W Zubercu stanęłam w Oravskiej Izbie - na halusky (3.20 Euro) i fantę (1.20 Euro)... Gdy składałam zamówienie grupa z Motoszkoły minęła mnie i pojechała do bazy.
Kluseczki jak zwykle pyszne i jak zwykle za duża porcja.
Zegar na kościelnej wieży wybił południe a ja powoli zebrałam się w dalszą drogę..
Fanta w pewnym momencie dała znać o sobie i musiałam się zatrzymać.
Stwierdziłam, że zajadę do kursowej bazy - może ktoś właśnie będzie ruszał do Krakowa to się podepnę.
Akurat trafiłam na ostatnie fazy pakowania. Pohuśtałam się na huśtawce ogrodowej i wchłonęłam jeszcze trochę tutejszego spokoju i uroku.
Do Krakowa śmigaliśmy sześcioosobową grupą i szło nam całkiem sprawnie. Przed Krakowem jeszcze zatrzymaliśmy się na tankowanie, po czym Chłopaki zjechali na obwodnicę, a ja do centrum.
Fajnie tak zrobić nieco ponad 400 km przed obiadem :)
* Nawet przytomnie zrobiłam screenshota z ekranu telefonu, żeby to udowodnić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz