sobota, 25 sierpnia 2018

Grecja 2018 - Dzień 9 - Mini zlot pod Olimpem

03 czerwca 2018 - niedziela

Otwieram oczy i widzę te komary czyhające po drugiej stronie sypialni namiotu. Tylko czekają, żeby mogły wlecieć i wyssać krew z człowieka. Akcja jest więc szybka - wyłażę z namiotu, zanim te się zorientują. Wysyłam Wojtka do miasteczka, po kasę, a ja w tym czasie podłączam Oliviera do prądu - aku musi się naładować, bo marudzi. Nomad wraca po dłuższej chwili, z kasą i jakimś drobnym śniadaniem. Mówi, że przejeżdżając niedzielnym rankiem przez małe, puste miasteczko, czuł się jak na jakimś westernie: lokalesi siedzą na werandach knajp, popijają kawę, nic się nie dzieje, ulicą wiatr przetacza okrągłe krzaki; wtedy pojawia się on - nietutejszy, przejeżdża środkiem centralnej ulicy, rozglądając się na prawo i lewo (w poszukiwaniu bankomatu), czując na sobie każde spojrzenie każdego mieszkańca... Obcy na ich terenie ;)

Sprawdzam moto - odpala, więc pakujemy się i przygotowujemy do wyjazdu. Wtedy moto już nie chce odpalić... Kręcę, kręcę, czuję, że prądu jest coraz mniej. W końcu wyskakuje błąd EWS... mam nadzieję, ze to tylko z powodu braku prądu, a nie z powodu awarii anteny immobilisera. Podłączam więc Oliviera do prądu na nowo. Mamy pewnie jakąś godzinę, zanim się podładuje. Wykorzystujemy czas na gry i zabawy z campingowym psiakiem, który wreszcie ma się z kim bawić i jest z tego powodu przeszczęśliwy.

W końcu Olivier odpala i jedziemy. Z uwagi na wieczny niedoczas, wybieramy po raz kolejny autostradę. Jazda jest jednak nudna jak flaki z olejem, więc zarządzamy przerwę na kawę i lody na jakimś MOPie. Gdy zbieramy się do odjazdu przyjeżdża trzech gości na wypasionych KTMach. No to Olivier musi odpalić, żeby wstydu nie było... Uff, udaje się za trzecim razem. Z powrotem lądujemy na autostradzie. tym razem miejscami pojawiają się jakieś rozrywki, jak na przykład wysypana na jeden z pasów... cebula.

Po lewej jest Olimp, zasnuty chmurami. Szkoda. W sumie nie zaplanowałam podjazdu pod tę górę, więc kiedyś jeszcze trzeba będzie tu przyjechać.


Na wysokości Katerini zjeżdżam z autostrady w kierunku Paralia Katerinis. Do samego momentu zjazdu wahałam się. czy tu skręcić, czy pocisnąć dalej i zatrzymać się dopiero w Salonikach. Ale jednak stanęło na tej miejscówce. Po pierwsze ponieważ jakoś jazda nie wchodziła, a po drugie mieszka tu Andreas - znajomy z forum f650gs.pl. Zrobimy mały zlocik :)

W okolicy są dwa campingi. Jedziemy na Odysseię. Po szybkim obchodzie rezygnujemy - jest tłum, fun factory, a jedyne miejsce, w którym moglibyśmy się rozbić jest tuż przy barze. Nie, nie, nie. Wracamy więc na południe, na camping Kristi. I jest super - nieduży, oprócz nas tylko camper z Niemcami z dwójką dzieci. Przyjemnie, czysto, cicho, idealnie.







Rozbijamy obozowisko i Wojtek jedzie "do miasta" na zakupy - przywozi wino i oliwki. I gyrosa, do szybkiego "opierniczenia na ciepło". Pojawia się Andreas i idziemy na plażę pogadać przy winie. Grecja ton cywilizowany kraj, więc można się delektować dobrym czerwonym w miejscu publicznym. Oliwki za to są paskudne. Andreas obiecuje nam, że da nam dobre. Generalnie znajdujemy zależność - tam gdzie są koty, są lepsze oliwki. Tam, gdzie jest przewaga psów, jakby się pogarsza ;) Sprawdzamy też czy woda jest mokra i słona, a potem umawiamy się z Andreasem na wieczorne wyjście na coś do żarcia w "mieście".








Oczywiście droga z kempingu do miasteczka jest dłuższa niż nam się wydawało,  więc przychodzimy spóźnieni. Andreas ma dla nas dobre oliwki, w niedużej reklamówce, która jest chyba świeżo wydrukowana w Chinach i schodzi z niej farba, którą Andreas zmywa z rąk w fontannie przed kościołem. Paralia jest miejscem wyjątkowo turystycznym - deptak, sklepiki, pamiątki, atrakcje. Od Wojtka dostaję kapelusz (ciekawe jak go będę wiozła na moto, żeby się nie zepsuł).




 Andreas prowadzi nas na najlepszego gyrosa w mieście. Do tego piwko i jest pysznie. Potem Nomad decyduje się na Retsinę. Ja nie, wiem czym to grozi... Pogoda nieco się zmienia, zaczyna lekko padać, ale nie robi to właściwie żadnej różnicy. Gadamy sobie o życiu w Grecji, zwyczajach, potrawach, czyli standardowo o wszystkim i o niczym.





Robi się już późnawo, więc kierujemy się w stronę kempingu. Andreas kawałek nas odprowadza, ale on mieszka "w centrum". umawiamy się na jutro, na przejazd do Katerini i kupienie aku do Oliviera - te ładowania, które nic nie dają są trochę upierdliwe...

















Przejechane: 272 km



Informacje praktyczne:

  • jazda bez kasku - kiedyś była w Grecji  dozwolona, wystarczyło mieć kask ze sobą, ale niekoniecznie na głowie. Teraz obowiązkowo trzeba jeździć w kasku. Karą za "niemanie" kasku na głowie jest mandat w wysokości 700 Euro. Jeśli się uiści należność w ciągu 10 dni, to obowiązuje promocja - płaci się "jedynie" połowę tej kwoty. W wioskach na południu kraju jednak mało kto się tym przejmuje i dalej lokalesi śmigają bez kasków, ale im bliżej północy, Aten i cywilizacji, tym bardziej przestrzegają przepisów w tej kwestii.

3 komentarze:

  1. Dalsza część przygody... super! Już nie mogłem się doczekać kolejnych informacji o motocyklowej podróży po Grecji :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajnie przeczytać o Waszych kolejnych, motocyklowych przygodach w Grecji. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Grecja motocyklem? To jedno z moich marzeń! Zazdroszczę i czekam na relację z dalszej podróży :)

    OdpowiedzUsuń