poniedziałek, 13 sierpnia 2018

Grecja 2018 - Dzień 6 - Gaje oliwne

31 maja 208 - czwartek

Zaspaliśmy!!! Więc znowu będzie wyjazd później niż zakładał to plan uknuty wczorajszego wieczora. Na śniadanie mamy "wczorajszą kolację:, więc nie zajmuje nam ono zbyt długo. W międzyczasie chłoniemy lokalny folklor małego rybackiego miasteczka. Szczególnie urzeka nas handel obwoźny - powoli jadący samochód, megafon i powtarzana bądź odtwarzana "z płyty" sekwencja marketingowa. Przejeżdża tak m.in wóz z cebulą i kolejny z kurczakami. Żywymi. Świeżość przede wszystkim.





Podróż zaczynamy od wizyty na stacji benzynowej. Niestety Królowa dalej marudzi, więc zapowiada się kolejny dzień z wieloma przerwami. Ale znowu po ładnej widokowej drodze, nad morzem.

W planie nie mamy dzisiaj żadnego zwiedzania, poza miejscem docelowym, więc po prostu przemieszczamy się po bardziej niż mniej lokalnych drogach. Jest ciepło, a jazda czasami trochę się nudzi, zwłaszcza, jak się utknie za jakimś pojazdem, który jedzie tak, ze ciężko go wyprzedzić. Po jednej z prób przestrzelam nagle pojawiający się zakręt w prawo, więc potem raczej trzymam się już za zawalidrogami. A gnać nie możemy, bo... Afryka...



W Patras nawigacja koniecznie chce nas wrzucić na płatny odcinek drogi. I nie ma opcji. Kluczymy, ale zawsze lądujemy w tym samym punkcie. Na szczęście mamy gotówkę, a opłata dotyczy wjazdu na wieeelki most wantowy, Rio-Andirio (prawie 3 km długości). Warto było, zwłaszcza, że cena dla motocykli okazała się wyjątkowo uczciwa, w porównaniu z innymi kategoriami pojazdów.

W upale przemierzamy kolejne kilometry. Mimo, że jesteśmy nad morzem, to jest bardzo sucho. Za Pylos wjeżdżamy w wąskie drogi biegnące przez oliwne gaje. Olivier idealnie tam pasuje.



Dojeżdżamy do celu naszej dzisiejszej podróży - Methoni. Podjeżdżam pod twierdzę i oznajmiam Wojtkowi, że będziemy to zwiedzać, choć pewnie nie dzisiaj. Znajdujemy camping i zaczynamy od rzeczy najważniejszych - zanabycia zimnego piwa, zapoznania się z lokalnymi kotami i rozłożenia biwaku. Tym generalnie zajmuję się ja. Wojtek podejmuje kolejną próbę zdiagnozowania co może dolegać jego motocyklowi. Królowa ma sprawdzone wszystkie bezpieczniki i wymieniony filtr paliwa. Jutro zobaczymy, czy to coś dało. Potem jest sprawa kolejna - prysznice. W moim jest tylko zimna woda, ale nie przeszkadza mi to jakoś szczególnie. U Wojtka podobno była ciepła...





Czas na zwiedzenie okolicy i kolację, więc ruszamy w stronę centrum miasteczka. Fort jest imponujący, i, tak jak myślałam, już zamknięty do zwiedzania. Wrócimy tu rano. Ale z zewnątrz naprawdę jest na co popatrzeć.


















Potem idziemy w labirynt uliczek miasteczka, próbując wybrać knajpkę, gdzie zjemy kolację, ale jakoś żadna nie przypada nam do gustu.










W końcu siadamy w "jakiejkolwiek" i choć menu nie wygląda obiecująco i prawie wychodzimy, to jednak lenistwo bierze górę i zostajemy... A kolacja okazuje się solidną ucztą.




Wracamy na camping i idziemy spać, bo jutro jest "ten dzień" dla wyjazdu. Przynajmniej dla mnie...




Przejechane: 354 km



Informacje praktyczne:
  • przejazd mostem Rio-Andirio jest płatny - motocykle: 1.90 Euro, a samochody ponad 13 (!!!)
  • zamek w Methoni jest otwarty do zwiedzania codziennie od 8 do 20, z wyjątkiem poniedziałków. Wejście kosztuje 2 Euro, 1 Euro dla seniorów i za free dla studentów z UE.

Macna:
moje moto-ciuchy dostały aprobatę lokalnych kotów campingowych. To chyba istotna rekomendacja :)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz