poniedziałek, 25 czerwca 2018

Grecja 2018 - Dzień 4 - Afera za "ojro pisiont"

29 maja 2018 - wtorek

Gdy rano otwieram oczy, Wojtek już się krząta. Tzn. dobija ostatnie komary, które w nocy go strasznie pożarły. Ja mam kilka śladów, ale raczej nie po komarach - prędzej po jakichś upierdliwych meszkach. Na WhatsAppie czeka na mnie wiadomość od naszego gospodarza "zamknijcie drzwi i użyjcie siatek przeciw owadom - jest tu sporo paskudnych komarów". No... Rychło w czas... ;)

Mamy czas do 10, bo wtedy mamy zadzwonić do serwisu w sprawie pompy, więc zanim zrobi się masakrycznie ciepło idziemy na plażę, bo wczoraj odpadł nam ten punkt programu.

Plaża jest szeroka i w sumie ładna... tzn byłaby... gdyby nie syf i śmieci, którymi tu się nikt nie przejmuje. Na plażę można wjechać samochodem, czy wozem konnym. Średnia wieku plażowiczów to dobre 65+. W sumie, co maja innego do roboty? Woda w morzu jest ciepła i nawet czysta, ale jakoś żadne z nas nie ma ochoty na kąpiel.

Niesamowite są te kontrasty. Syf i luksus. Bunkry i penthousy. Slumsy i luksusowe alejki. Nie wiem co o tym wszystkim myślę. Ale mam nadzieję, że Albania dorośnie kiedyś do trzymania porządku... Bo pięknie tu, tak poza tym...









Wracamy do kwaterki. Mijamy warzywniak i jak widzę tutejsze pomidory, to mi cieknie ślina. Mamy jakieś ostatnie grosze, ale nie mamy pojęcia ile taki pomidor może kosztować, bo żadnych cen nigdzie nie widać.  Wybieramy pomidora i z garści miedziaków pan sprzedawca wybiera sobie jakieś ułamki groszy. Uuuu, bogaci jesteśmy. To jeszcze banany dla Nomada. Te są ciut droższe, ale nie bankrutujemy.



Na kwaterce jemy śniadanie z tego co kupiliśmy wczoraj wieczorem, włączając w to piwo Tirana, które ze szkła jeszcze jakoś smakuje, ale z plastiku, który wczoraj zanabyliśmy, jest absolutnie niepijalne. Kilka łyków... nie, trzeba to wylać.


O 10 prosimy naszego gospodarza, żeby zadzwonił do sklepu. W sumie jest tak jak myślałam, że będzie - z pompy nici, a my ze 2h do tyłu... Pakujemy się więc i ruszamy w kierunku Grecji.


Przed nami droga SH8. I mniej uczęszczany region, więc jedzie się bardzo dobrze. Droga wije się na skałach nad wodą, bardzo malowniczo. Dookoła pięknie pachną wszelakie zioła, a lokalne babcie suszą je i sprzedają w pęczkach przejeżdżającym








Problem jest tylko taki, że dzisiaj Królową trzeba karmić częściej - co 50-70 km. Ostatnie tankowanie w Albanii wypada nam na stacji, na której nie przyjmują kart. Nie mamy już lokalnej waluty, więc poświęcamy banknot 50 euro. Resztę dostajemy w albańskich lekach.

Próbujemy jeszcze stanąć na jakąś przerwę na lunch i dojeść resztki ze śniadania, ale nigdzie nie ma cienia. W końcu udaje się stanąć, nawet nie na poboczu drogi, ale na prostym jej odcinku, gdzie było w miarę bezpiecznie. Jeszcze kilkadziesiąt km i jesteśmy w Grecji.

Gdy dojeżdżamy do granicy zaczyna się załamywać pogoda i pojawia się deszcz. Wygląda na przelotny, ale kto to wie, dookoła są góry... Przejeżdżamy przez jedne, drugie okienko. W trzecim nikogo nie ma, więc ruszam z kopyta i słyszę trąbienie. A jednak był tam celnik grecki, tylko spał. Muszę się cofnąć.

Pogoda psuje się coraz bardziej, a asfalt robi się niemiłosiernie śliski. Stajemy na pierwszej stacji benzynowej. Można wypić jakąś kawę, przetrącić coś słodkiego, uzupełnić notatki i przeczekać deszcz.

W końcu rozpogadza się na tyle, że ruszamy. W okolicach Ioaniny, gdzie wczoraj mieliśmy nocować, stajemy tylko na kolejne tankowanie. Mamy przed sobą jeszcze kawałek zaplanowanej drogi, więc wybieramy opcję jazdy po autostradzie. Jedziemy dość spokojnie i leniwie, bo Afryka co chwilę przygasa. Stajemy wtedy na poboczu, ja mrugając awaryjnymi, i czekamy, aż Królowa powstanie i zechce jechać dalej. Wojtek jest mocno sfrustrowany całą sytuacją. Nie tak to miało być. Na autostradzie pojawiają się bramki, za które płacę jakimiś eurocentami. Jedziemy dalej. Królowa zawiesza się coraz częściej. Możemy zjechać najbliższym zjazdem i jechać drogami lokalnymi, albo pociągnąć jeszcze 7 km autostradą i zjechać wtedy. Stawiamy na autostradę. Pech chce, że są kolejne bramki. I opłata 1,50 E od motka. Podaję kartę - nie przyjmują. No to problem. Bo mam tylko 2,50 E w gotówce, więc brakuje 50 centów. Wojtek przejeżdża i zatrzymuje się na pasie awaryjnym za bramkami. Pani w okienku wykonuje kilka telefonów, żąda ode mnie paszportu i dowodu rejestracyjnego, po czym każe przejechać za szlaban i poczekać na poboczu. Co za jazda. Stoimy więc i czekamy dobry kwadrans. W międzyczasie Wojtek kołuje od chorwackiego kierowcy ciężarówki, również stojącego na tym pasie, eurasa, żebym mogła zapłacić. W końcu lezie jakiś gość w odblaskowej kamizelce ze stertą papierów. Daję mu 1,5 E a on mówi, że tak nie można, bo on już tu wypisał kwity za opłatę podstawową i karę i manipulacyjna i nie wiadomo co jeszcze i kto mu teraz zapłaci za to wszystko. W końcu udaje się go przekonać, żeby wypisał tylko kwit na opłatę za bramki, bo właśnie ją uiszczam. Gość się wkurza, ale skreśla to co wypisał i wypisuje kolejny dokument. Ale nie mogę uiścić tak o, tutaj. Muszę iść do biura, co oznacza przejście przez obie nitki autostrady, pomiędzy samochodami odjeżdżającymi z punktu poboru opłat z jednej i dojeżdżającymi do niego z drugiej. Ciekawe czy dostanę drugi kwit za łażenie pieszo po autostradzie? Przeskoczywszy kilka barierek jestem w biurze, tzn. w baraku. Muszę wspiąć się po kilku schodkach do okienka dla petentów i poczekać aż pan do mnie podejdzie. Trwa to ze dwie minuty. Potem dostaję jedną część kwitu i paragon, potwierdzający, ze zapłaciłam... Kierowcy TIRa chcemy zwrócić 50 centów reszty, ale nie chce przyjąć i życzy nam powodzenia. Z autostrady zjeżdżamy najbliższym zjazdem i kierujemy się do Kastraki. Jutro mamy w planie Meteory! Co ciekawe Afryka odżywa i ostatnie winkle pokonujemy naprawdę sprawnie.


Nocleg mamy w śmiesznym pensjonacie Zozaz, urządzonym jak graciarnia, tzn. widać, że właściciele kolekcjonują wszystko co się da od kilku pokoleń. Ale jest klimatycznie, a motki mają duży parking.

Idziemy coś zjeść. Wojtek chce zacząć od piwa, więc proponuję największego sikacza jakim jest Mythos. Jeszcze nie wie co go czeka... Zamawiamy też różne greckie przystawki i dania i wszystko pochłaniamy w malowniczej scenerii.






Potem jeszcze robimy sobie spacerek "na miasto" Jest niewielkie, ale urocze. A w dodatku księżyc pięknie wyłania się zza skał. Akurat nie mam ze sobą mojego aparatu, jedynie komórkę. Jest więc akcja - Wojtek biegnie do pokoju po aparat i przywozi go motkiem. Cykam zdjęcia, choć nie wychodzą tak jakbym chciała. W dodatku aparat zgłasza błąd obiektywu... rzeczywiście coś się tam chyba pourywało, bo grzechocze i niezbyt dobrze ostrzy.









Wojtek proponuje, żebym do kwaterki wróciła na plecak. Odmawiam. Jest to rzecz, której się panicznie boję. Po prostu nie potrafię się przełamać do jazdy jako pasażer. Niestety Wojtek nie potrafi tego zrozumieć, więc wieczór kończy się dosyć kwaśno. Ech. Może jutro będzie lepiej...




Przejechane: 324 km



Informacje praktyczne:
- autostrady w Grecji są płatne, na bramkach. Ceny za motocykl są niższe niż za samochody, ale i tak wysokie.
- cena paliwa w Grecji jest wysoka - ok. 1,7 Euro za litr
- ZAWSZE warto mieć zapas lokalnej waluty...
- opłatę za autostradę przy "niemaniu" gotówki można uiścić w dowolny, innym punkcie poboru opłat na autostradzie, gdzie jest "biuro obsługi klienta". Oczywiście tylko gotówką. Nie wiem jakie są konsekwencje niezapłacenia, czy ktoś i w jakiś sposób to sprawdza...

4 komentarze:

  1. Super! Zazdroszczę wam takiej podróży do Włoch, szczególnie motocyklem :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Grecja motocyklami? Świetny pomysł! :) Poza tym bardzo fajny wpis i plus za praktyczne informacje na samym końcu. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Extra wyprawa! Gratuluję pomysłu i zazdroszczę :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Z jazdą z tyłu miałem kiedyś podobny problem. Niby głupia rzecz, ale dla kogoś, kto cały czas siedzi za kierownicą przesiadka na miejsce pasażera to coś nienaturalnego, więc nic dziwnego, że się strach może pojawić :)

    OdpowiedzUsuń