czwartek, 17 września 2015

Rumunia i coś jeszcze - Dzień 1 - Witamy w Rumunii

10 września 2015 - czwartek

Nie do końca wiem, jak  "ugryźć" tę relację. Z co najmniej dwóch powodów. Pierwszy jest bardziej techniczny, drugi osobisty, a i parę innych pewnie też by się znalazło. No dobra, coś trzeba napisać, reszta wyjdzie w praniu.

Wszystko jest zapakowane dzień wczesniej, waluta zakupiona, trasa dojazdu wyznaczona. Rano nie trzeba się spinać. Na zlot mam z Krakowa stosunkowo blisko - Cluj-Napoka to nieco ponad 600 km, więc spokojnie do zrobienia w jeden przyzwoity dzień jazdy. Z Krakowa jadę w dwuosobowej grupie, choć były opcje połączenia sił z innymi zmierzającymi w tamtym kierunku. Niemniej jednak z kilkoma osobami pozostaję na łączach, w tym z grupą "rzeszowską"

Jedzie się całkiem fajnie, pogoda dopisuje. Omijamy Krynicę, ale jednak decydujemy się, żeby do niej dojechać i zatankować. Znajdujemy bardzo uroczą boczną dróżkę i mimo, ze po tankowaniu możemy pojechać inaczej, to wracamy, żeby ja przejechać drugi raz.

Przejazd przez Słowację jest poprawny do granic możliwości i nic nie dzieje się tam wartego uwagi. Za to Węgry witają nas deszczem, więc stajemy na stacji, żeby się dozbroić - Piotrek w przeciwdeszczówkę, a ja w kołnierzyk do kurtki, żeby mi w razie czego nie ciekło po karku. Przy okazji pytam pana z obsługi, czy można tu zanabyć winietkę - w sumie nie odrobiłam tej części zadania domowego i nie wiem, czy nam będzie potrzebna... Pan pyta gdzie jedziemy, po czym stwierdza, że nie musimy jej kupować. Jedziemy drogami rożnej kategorii, bo takie atrakcje zawsze występuja, gdy trasa jest na nawigacji wybrana jako "najkrótsza" ;) Jest sporo remontów i utrudnień w ruchu, ale i tak idzie całkiem sprawnie. Tylko ta pogoda... mogłoby być lepiej ;)


W końcu dojeżdżamy do granicy z Rumunią. Chwila przerwy przed jej przekroczeniem na siku/fajka/picie* (*niepotrzebne skreślić). Piotrek zastanawia się, czy przejedzie na dowód, bo nie wziął paszportu. No cóż, zobaczymy ;) Podjeżdżamy do celników, daję dowód jednemu, ten ogląda i daje dokument drugiemu, wyższemu rangą. Tamten czyta dane: "Agata Katarzszrżzżzyna", więc mu mówię, że Agata wystarczy. Oddaje mi dowód nie prosząc nawet o ściągnięcie z głowy kasku. Piotrek może odetchnąć z ulgą, bo jak widać dowód wystarczy. Ale za to on musi ściągnąć kask. no to jesteśmy w Rumunii - tu mnie jeszcze nie było.


Muszę przyznać, że czuję lekką niepewność, pomieszaną z odrobiną strachu i podekscytowaniem - w końcu jestem tu pierwszy raz, nie wiem czego się spodziewać i jak będzie, więc uwagę mam wyskalowaną na maksimum, wszystkie zmysły wyostrzone. 

Telefonuję do JackaJ, zasięgnąć kilku informacji od Rumunii. Potem dostaję telefon od Giby z ekipy rzeszowskiej z pytaniem przez jakie przejście przejeżdżaliśmy i czy sprawdzali dokumenty - otóż jedna osoba z jego ekipy nie wzięła ze sobą żadnego dokumentu tożsamości, a na podstawie prawa jazdy pogranicznicy nie chcieli go przepuścić. Powstał więc pomysł spróbowania prze inne przejście, ale niestety rozwiałam złudzenia. Kolega musiał zawrócić do Polski...

Jedziemy przez lokalne drogi, okoliczne wioski. Przestaję narzekać na jakość i stan dróg w Polsce... tu jest dramat i jeszcze lepsze "kwiatki" niż u nas. Na przykład - jedziemy leśną dróżką z asfaltem pokrytym bruzdami i szczelinami, w których rośnie trawa; nagle ta droga zamienia się w funkiel nówkę estakadę z bajerami, liniami, barierkami, przechodzi nad inna droga, po czym z powrotem zamienia się w drogę n-tej kategorii z trawą w szczelinach... 

Jedna rzecz nie daje mi spokoju. Mamy do celu ileśtam kilometrów, a navi pokazuje dziwny czas przybycia. Trochę za późno w stosunku do moich wyliczeń. Tak o godzinę. Aż nagle dostaję olśnienia - no tak, zmiana czasu, i wszystko jasne.

Rumuni jeżdżą po drogach dość...jakby to określić... żwawo... Nie ma też kultury ustępowania miejsca motocyklom. Lokalnych motocykli jest tu jak na lekarstwo, o ile w ogóle jakieś są. Za to rozwiązania komunikacyjne, jak i zachowania czy manewry kierowców są zdecydowanie zastanawiające... Mistrzem świata był facet, który na szczycie zakrętu w prawo, z prawego pasa (bo były dwa) skręcał w lewo... Mało brakowało... Muszę przyznać, że jazda nie zawsze jest komfortowa, zwłaszcza, gdy się jedzie po serpentynach, dwa pasy pod górę, gdzie wyprzedzam ciężarówkę, a z przeciwka rozpędzona dacia ścina zakręt... Trzeba bardzo uważać. Nie mówiąc o tym, że w każdej chwili na drodze może znaleźć się jakiś pies, których się pełno tu wałęsa.

Do Cluj-Napoka docieramy przed zmrokiem. Tankujemy i szukamy hotelu Biscuit, co nie jest takie proste. W końcu, dziurawą asfaltową droga podjeżdżamy pod budynek, jaki obsługa stacji benzynowej określiła jako cel naszej podróży. Zupełnie nie wygląda jakby to było to, ale wychodzi do nas jakiś facet w ogrodniczkach i każe nam zjechać do garażu podziemnego. Dziwne, ale OK. Wjeżdżamy. Są tam dwa motocykle z Warszawy, więc to tu i jesteśmy prawie pierwsi. Kwaterujemy się i korzystając, z tego, że minie trochę czasu zanim dotrze reszta, idziemy "na miasto" coś zjeść. Pani z recepcji poleca nam kilka miejsc. Wybieramy lokal o dobrze kojarzącej się nazwie.


Menu jest po rumuńsku, ale ma obrazki, więc udaje się coś zamówić. Piwo jest poprawne (choć lane zamówione najpierw dużo lepsze od butelkowanego Silva zamówionego "bo wszyscy lokalesi to piją, to my też"), jedzenie też, choć mięsko na szaszłykach lekko suche i przydałby się jakiś sosik... tatarski albo czosnkowy.




Wracamy do hotelu, gdzie zbiera się coraz więcej osób. Impreza wieczorna jest "jak zwykle" u Szwagrów w pokoju. Rafał rozdaje koszulki i smyczki zlotowe, a zbiera życzenia i prezenty z okazji niedawnych urodzin i nie tylko.










Ustalamy plan na jutro, pijemy toasty za pogodę i ogólnie jest wesoło.




Przejechane: 607 km


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz