Wszystko co dobre szybko się kończy. Dziś wracamy do Austrii, ale zanim tam dotrzemy - nie ma lekko - poćwiczymy jazdę na Pordoi. Pogoda nie może się zdecydować, więc i my nie decydujemy się na zbyt wczesne opuszczenie hotelu. Na spokojnie patrzymy na przemieszczające się chmury i dopiero jak jest jako-tako, to ruszamy. Nie jest źle. Zdejmujemy kufry, ustalamy co i jak i zaczynamy, dla odmiany, jazdy.
Przejazdy są długie, więc żeby się zsynchronizować z resztą jeden cykl góra-dół odpuszczam. Jednak nie jeżdżę tak szybko jak reszta. Zaczyna się chmurzyć...
W końcu nadchodzi moja kolej - i jazda w górę.
Miga mi? ;)
Żeby tylko nie pomylić drogi, jak to się komuś z grupy zdarzyło ;)
Rowerzystów też bzykamy ;)
Czy oni nie mogą jechać jeden za drugim?
Ładnie tu. Choć widoki najlepiej podziwia się dopiero na nagraniach ;)
Nie, nie dam się bzyknąć na ostatnim zakręcie ;)
Zawiesili tablicę?
Komentarz jest średnio dobry. Moja jazda jest nużąca :( Trzeba to poprawić. Dodać więcej "jaj". Staram się to wdrożyć w kolejnych przejazdach.
Chwila przerwy. Chmurzy się i zaczyna kropić, a przejazdy zajmują dość dużo czasu, więc na drugą serię jedziemy "do śmietników" poćwiczyć kilka serpentyn na samej górze.
W wyniku jakiegoś małego zamieszania nie jadę wtedy kiedy mam jechać, tylko trochę później, ale Rafał obiecuje mi bonusa, więc nie marudzę ;) Jedziemy w dół.
Wszyscy do bzyknięcia. Poza Viktorkiem ;)
I jeszcze ten...
Komentarz do przejazdu jest mniej więcej taki "to, że ostatnio było ospale, to nie znaczy, że tym razem trzeba było wszystkich bzykać ;)" Ale ogólnie dobrze, była dynamika i "jaja".
I czas na obiecany bonus, czyli przejazd w górę (bo normalnie przysługiwał tylko w jedną stronę).
Wszędzie Chlory...
Mówiłam, ze tu jest ładnie?
Instruktoru chwali, że wierzchołki ciasno i że fajnie, fajnie. No! Wreszcie :)
Koniec marudzenia, przed nami jeszcze kawałek trasy i musimy zdążyć na odpowiednią godzinę, na otwarcie drogi na przełęcz Stalle. Dojeżdżamy w samą porę i wbijamy się na początek kolejki. co prawda są tam jacyś motocykliści, ale musimy "poważnie" wyglądać, bo puszczają naszą grupę przodem. i dobrze, bo mamy lepsze tempo od nich. nawet ja ;)
Na górze ordynujemy sobie przerwę na kawę i ciasteczko. Nie ma lodzików, więc nic nie kupuję. Ale i tak dostaję pół ciacha od Instruktoru ;)
I obowiązkowo fotka a'la Wellman ;)
W Austrii mamy zabawę w berka z deszczem - raz pada, raz nie, aż w końcu zaczyna solidnie lać i ostatnie kilkadziesiąt kilometrów robimy w strugach deszczu. Dojeżdżamy do Fusch i zaczynamy relaks. Powoli zjeżdżają uczestnicy weekendowego "Treningu" i kolejnego turnusu "Experta".
Po oglądaniu filmów, rozdaniu dyplomów zaczyna się część nieoficjalna. Chwilę baluję z Chlorami, ale w końcu zmywam się spać.
W sumie, mój pierwotny plan zakładał, że i ja zostanę na sobotę, żeby pojeździć po Gerlos, ale... plany mają to do siebie, że ulegają zmianie. Zwłaszcza u mnie. Jutro śmigam przez Czechy do Złotoryi. Pokibicować. Odbywa się tam Bieg Wulkanów...
Jak zwykle coś tam gra mi w głowie...
Przejechano: 282 km
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz