czwartek, 27 sierpnia 2015

Expert - podejście drugie - Dzień 4 - Deja vu

18 czerwca 2015 - czwartek

Temat na dziś - Passo Rolle. W zeszłym roku miałam tam "indywidualny tok nauczania" bo nie ogarniałam ciasnych serpentyn, ciekawe czy w tym sezonie będzie lepiej...
Chłopaki osiągają mistrzowski poziom w wynoszeniu kanapek z sali śniadaniowej. Patenty są takie, że można pęknąć ze śmiechu. Na wszelki wypadek przemilczę ;)
Pogoda nie jest zła, więc nie marnujemy czasu i jedziemy na przełęcz.

Na dojeździe bzyka naszą grupę jakiś Niemiec (w terenie zabudowanym nas wziął, więc się nie liczy), więc Instruktoru zaordynował sobie pościg. Zmęczył Niemca na tyle, że ten w końcu odbił na inną przełęcz, byle byśmy tylko za nim nie jechali ;)

Na miejscu nie ma nowości. Jazda milion razy po tej samej trasie. Na mnie wypada, że jadę w dół. No to jadę... Vivi la vita!



Te drewniane barierki jakoś mnie nie przekonują...



Ładnie tu!



Serpentyny jakby lepiej... ciaśniej...



Bzyknięty!


Tego puszczę bo nie ma miejsca...


No dobra, przyznać się - która Chlora popuściła ze strachu i zapaskudziła trasę?


To bzykanie robi się nudne ;)


Ograniczenie do 1.5 tony - DL Diablika waży chyba więcej z całym uzbrojeniem we wszystko i jeszcze trochę...


A Instruktoru "chwali" mój przejazd...


Jeszcze kilka przejazdów i zasłużona przerwa i studzenie hamulców.







I zaczynamy kolejną turę - tym razem jadę w górę.




Nie pozdrowiłam :(


O nie, nie dam się bzyknąć po wewnętrznej ;)



Fajna perspektywa - ładny widok i 6 serpentyn ;)


Tego zakrętu nie lubię... nic nie widać :(


W stosunku do zeszłego roku jest duży progres - co mnie bardzo cieszy :)


Niektórym kończy się paliwo, więc zapada decyzja, że kończymy i jedziemy na stację. Moje Zumo pokazuje, że najbliższa stacja jest parę kilometrów poniżej punktu nawrotki "na dole". jedziemy. Niestety okazuje się, że nie ma tam stacji. Ale mam wqrwa :( Następna stacja jest z kolejne kilka km. tym razem jest. Uff. Ale oczywiście jest sjesta więc obsługi nie ma. Trzeba skorzystać z automatycznego płacenia, co nie jest takie proste - w końcu to włochy i burdello. Chce mi się siku, ale nie ma tu żadnego kibelka. Ani krzaczków. Dopiero w drodze powrotnej na przełęcz stajemy w punkcie widokowym, więc tam korzystam z okazji.


Powrót jest przez przełęcze Valles i San Pelegrino. Zamykam stawkę, za mną Wojtek, więc najbardziej musimy gonić, ale oczywiście nie nadążam na tyle za ekipą, żeby ich w końcu nie zgubić. Zaczynam coraz częściej widzieć ograniczenia, jakie stawia mi motocykl...


Co jakiś czas ekipa musi na mnie czekać ;)


Ale i tak jest fajnie!

foto: motoszkola.pl
Widoki są jak zwykle śliczne.


Czasem trzeba przyhamować, bo na zakręcie...


... niespodzianka



Dalej już bez przeszkód.


Chcemy zatankować w Canazei ale stacja benzynowa jest zamknięta. co ciekawe, napisane na drzwiach godziny otwarcia sugerują, że powinna być otwarta. No nic. to może na Pordoi pojedziemy? Nie, zarzucamy ten pomysł. Pordoi jutro, teraz wcześniejszy zjazd na bazę. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze pod sklepem w Campitello di Fassa. Ale tez jest zamknięty, bo czwartek. Do diabła z tymi Włochami...

W hotelu dostajemy od obsługi zaproszenie na darmowe skorzystanie z sauny. To taki gratis, żebyśmy w nocy byli cicho. Tzn. sauna za silenzio. Nie mam jakoś ochoty skorzystać. Za to po jakimś czasie wsiadam na moto i jadę do Canazei - a nuż stacja albo sklep będą otwarte. Przekręcam kluczyk w stacyjce i... deja vu z zeszłego roku. To samo miejsce. Pomarańczowy trójkącik i napis LAMP. Zjarała się żarówka. znowu będę musiała wydać tu kokosy na żarówkę. Niby mam (ale w tankbagu w pokoju), ale chcę od razu kupić na zapas, bo jak nie będę miała, to się zaraz znowu spali ;). Niestety stacja dalej jest zamknięta, ale za to otwarty jest sklep. Kupuję kilka winek w tym jedno na prezent. Wracam do hotelu, bo jeszcze dzisiaj w planie knajpka i analiza nagranych filmów. I w miarę wczesne pójście spać...


Przejechane: 213 km


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz