piątek, 14 sierpnia 2015

Expert - podejście drugie - Dzień 3 - Nie dać się bzyknąć, a bzyknąć wszystkich!

17 czerwca 2015 - środa

Pogoda się poprawiła i widać błękitne niebo i słońce. Chyba wypiliśmy wystarczającą ilość łychy, żeby wreszcie była pogoda. No dobrze. Łukasz, nasz spec od pogody na zielonej kawie pracował na tym od pierwszego dnia, a nawet od przedpierwszego ;)

Dziś mamy w planie sporo jazdy - dość długą dojazdówkę, a potem kultowe zakręty przełęczy Stelvio. Wyruszamy wcześnie. i przełęczą Costalunga kierujemy się na Bolzano. Tym razem nie ma takiego ruchu, jak rok temu. chyba jednak pogoda, która jest dość kiepska przez ostatnie dni skutecznie zniechęciła ludzi do jazdy.

Kilometry uciekają, temperatura rośnie, droga się trochę dłuży, szczególnie na autostradzie. Za nią, jest trochę gęściej, coraz więcej motków. Jednak poprawa pogody została zauważona.

Stajemy na stacji benzynowej, tankujemy motki i robimy sobie małą przerwę. W końcu jest środa - dzień loda, więc część z nas wchodzi w lodziki ;)






Do Stelvio coraz bliżej, aż w końcu zaczynamy podjazd. Motto, które przyświeca każdemu z nas: "Nie dać się bzyknąć, a bzyknąć wszystkich!" Rafał wyrywa się jako pierwszy. Reszta - każdy w swoim tempie. Profilaktycznie, żeby nikt mnie nie bzyknął puszczam grupę przodem, ale nie wszyscy z tego korzystają, więc nie zamykam peletonu. Ale nawet gdyby - wewnątrz grupy się nie liczy ;)

Nie ma dużego ruchu, ale zakręty wchodzą mi kanciasto, choć z każdym jest coraz lepiej. Kanciasto czyli nie tak dobrze jak bym chciała, bo i tak każdy jest rozbierany na czynniki pierwsze, wierzchołki mają być tam gdzie mają być, wejścia i wyjścia też, więc pewnie jest i tak w miarę poprawnie. Choć niewystarczająco satysfakcjonująco.

O 11:56 dojeżdżam do punktu FotoStelvio. Niestety - z góry jedzie jakiś bus i nie mam ładnej foty na zakręcie, bo akurat tam się mijamy :(


Kilka zakrętów wyżej zatrzymujemy się grupowo na fotki. Humory dopisują, mimo, że temperatura wyraźnie spadła. Viktorek próbuje częstować ciastkami przejeżdżające kabriolety ;)






Dojeżdżamy na jeden z parkingów na przełęczy i zaczynamy zabawę. Pierwszy przejazd w dół wchodzi mi jak marzenie. Szkoda, że  nie jadę przed kamerą ;). Kolejne jazdy są coraz słabsze, bo chyba zaczynam się przejmować. W końcu nadchodzi moja kolej - jadę w dół.



Nie zaliczam słupka, ale są tacy, co muszą "chować głowę" ;)


No nie ma jak bzyknąć...


Jeden bzyknięty...


Drugi nie pozwala... odpuszczę...




Rzut oka czy droga wolna...


i łycha...


Potem znowu kilka przejazdów i jadę w górę. Oczywiście z dozwoloną prędkością.


Nie, nie jest ślisko...





Ten zakręt trzeba wyczekać...


... no to czekam...


...i szczytowanie... tzn. wierzchołek. aż się słupek wygiął...


Diablik?


Wszyscy?


Instruktoru próbuje bzyknąć, ale nie daje rady...


bo się zagęściła sytuacja...


Jeszcze kilka jazd w dół i górę. Ja robię sobie małą przerwę.



A innym należą się gratulacje.



Jest chłodno.


A grupowa fotka tym razem w ubraniach ;)


Zamieniam się z Diablikiem na motki, tj. wsiadam na V-Stroma 1000 i jedziemy do Tybetu - malowniczo położonej knajpki. Motek fajny, ale na swoim to się nie pozwala sobie na za dużo. I ta klamka sprzęgła jakoś leciutko chodzi. Ale moto niczego sobie.

W Tybecie wciągamy lunchyk - ja jakiś pikantny makaron, bardzo dobry.



Zjeżdżamy do sekcji z cepelią, i tam robimy kilka obowiązkowych fotek.
Z cycem.


Z tablicą.


A'la fotka z Wellmanem.


Z naklejką.



koniec tego dobrego, czas nagli. Zjeżdżamy w kierunku Szwajcarii, na Umbrailpass. Szutrowy odcinek dalej jest, choć coraz krótszy. Bzykam tam kilku naszych, bo Olivier lubi szuterek.

Zaczyna się wąska pozakręcana droga. Tu znowu ćwiczymy. Kilka przejazdów góra/dół i nadchodzi moja kolej.


Tego przepuszczę...


Jedzie się...


Fajne zawijasy...



I ładne widoki...

Tomek odważnie bzyknął mnie po wewnętrznej ;)


Zawalidroga i nie ma jak bzyknąć...


Bzyknięty!


Ciasno...



Ale ładnie, miło, ciepło i przyjemnie.


Supermoto stajl na krówce?


Na miejscu. Szwagier czeka bez gaci. Co tu się działo?


Chwila odpoczynku, bo większość ma mocno zagrzane hamulce. Traska jest wymagająca, a jak się jeździ dynamicznie, to się sprzęty grzeją. Jest ciepło. 29 stopni...






Czas na Diablika, ale... error. Nie ma sprzęgła - klamka luźno chodzi, a płynu nie ma. Tomek jedzie na stację po DOT-4. Jednak Diablik chyba nie wie, jak go użyć...




W końcu jednak się udaje zalać co trzeba.


I można jeździć dalej.

W końcu jednak trzeba się zbierać. Powrót najpierw jest taki sobie - zatłoczone drogi i autostrada, ale gdy dojeżdżamy do przełęczy Nigra robi się znowu pięknie.



Jest późno, więc do knajpki na kolację zajężdżamy na motocyklach. Tym razem Pizzeria Olympic z klubem go-go nad nią ;)

foto: motoszkola.pl
Wieczór to znowu oglądanie filmów i mnóstwo śmiechu. Oczywiście nie obywa się bez interwencji tego samego gościa co wczoraj, z tym samym tekstem "Silenzio!". Ech, zaczynają być nudni! Tak czy inaczej kończymy część teoretyczna kursu - to był długi dzień z mnóstwem wrażeń, a jutro znowu kolejne wyzwania.


Przejechane: 374 km



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz