sobota, 9 marca 2013

Uśmiech na motodromie

Dziś uczyłam się jeździć. I nie chodzi o kurs na prawo jazdy na samochód, bo to mam już od ... od kiedy najwcześniej mogłam je mieć ;) ale o taki, na którym doskonali się technikę jazdy. Pod okiem właściwych osób - w Szkole Jazdy Michała Kościuszko :)
Jak zwykle "miałam stresa", że nie dam rady, że będzie obciach...

Przed dziesiątą docieram na obiekt - krakowski motodrom. Znaki drogowe obwieszczają, że jest bufet/kawiarnia i punkt opatrunkowy, więc powinno być dobrze ;)

Wchodzę do "salki wykładowej" czy "biura" i dowiaduję się, że jestem ostatnią zgubą... nie, no chyba taka ostatnia to nie jestem? Szybki rzut oka na salę - trzech facetów i, włączając mnie, dwie babki. OK, przynajmniej tym razem nie jestem "sama".

Zaczynamy od regulaminów, podpisów i innych formalności a po chwili do teoretycznego omówienia ćwiczeń. Zapowiada się nieźle. Jeszcze tylko informacja, że instruktorzy - Mirek i Jacek - będą do nas mówić po imieniu, jeśli zapamiętają, albo po marce/modelu samochodu. Tak więc mamy toyotę, seata, subaru, skodę i forda.

Pierwsza rzecz, to ustawienie pozycji za kierownicą. W moim przypadku prawidłowe ustawienie fotela i kierownicy skutkuje tym, że jest mi średnio wygodnie. Zazwyczaj jestem bardziej odchylona do tyłu, ale OK, jak tak jest dobrze, to jest dobrze. Po chwili już nie jestem "fordem", ani "focusem" tylko "uśmiechem".

Przed nami seria zadań:

- ciasny slalom i ćwiczenie pracy rąk na kierownicy. Z obowiązkowym uśmiechem.
(Chyba udaje mi się to opanować, bo nie słyszę zbyt dużo uwag.)

- szybszy slalom - gdzie ćwiczymy prawidłową technika pokonywania skrętu z wykorzystaniem środka ciężkości samochodu.
(Tu idzie mi całkiem całkiem, tzn. "robię postęp". I dostaję pochwałę za "wyjeżdżanie ze slalomu" z lekkim dohamowaniem. Jednak doświadczenie zdobyte na motocyklu czasami może zaprocentować ;))

-  hamowanie awaryjne na przyczepnej nawierzchni z 3 prędkości - 30, 50, 70 km/h.
(Mój czas reakcji jest zdecydowanie do poprawy ;) a raz coś przekombinowywuję i nie udaje mi się rozpędzić do 70 km/h i jest trochę słabo... a tu trzeba jeszcze to z uśmiechem skoordynować...)

Przerwa na lunch. Nota bene bardzo dobry (różne rodzaje sałaty i kiełków, grillowany bakłażan, cukinia i papryka, plasterki piersi z kurczaka, grzaneczki, sosik), więc zjadam w całości (no, z wyjątkiem bułeczek, bo w końcu jestem na diecie ;))

Posileni możemy przejść do kolejnych ćwiczeń:

-  hamowanie awaryjne na płycie poślizgowej z 3 prędkości - 30, 50, 70 km/h - zadanie jest o tyle utrudnione, że komendą do zatrzymania są np. wpadające na szybę rękawiczki albo inna komenda nie-głosowa (nie mówiąc o wskakującym na tor jazdy instruktorze, który próbuje dekoncentrować kursantów), a w dodatku trzeba jeszcze zmienić kierunek jazdy zgodnie ze wskazaniem drugiego z instruktorów... I uśmiechać się...
(Raz jadę w zupełnie inną stronę niż wymaga "sytuacja", raz całkowicie kasuję pachołki, raz zapominam o sprzęgle i samochód mi gaśnie, a raz telepatycznie przewiduję w którą stronę będzie trzeba jechać bo skręcam jeszcze przed sygnałem ;) Uśmiech chwilowo znika, przychodzi kryzys i smut, ale za chwilę udaje się wszystko skoordynować, dodać uśmiech i jest dobrze. Nawet dostaję pochwałę, że pięknie poszłam bokiem, a następnie prawidłowo wróciłam na tor jazdy :))

- hamowanie awaryjne z ominięciem przeszkody (z wjazdem na płytę poślizgową) - chyba najtrudniejsze zadanie dzisiaj, zwłaszcza, gdy instruktor wprowadza dodatkowe utrudnienia w postaci zaciągnięcia hamulca ręcznego ;)
(Z początku brakuje mi dynamicznego i gwałtownego wtargnięcia na płytę poślizgową, potem już jest lepiej, ale zawsze "coś" jest nie tak. Znowu trudno o uśmiech. Gdy dochodzi opcja "hamulec ręczny" + wyłączenie ESP jest jeszcze ciekawiej, obraca mnie całkowicie, bo za późno kontruję, gdy zarzuca mi tył. Kolejnym razem - jest lepiej, wychodzę z poślizgu prawie perfekcyjnie... prawie, bo przerzuca mnie na drugą stronę, ale tym razem nie na tyle żebym pojechała bokiem. Tak czy inaczej - to ćwiczenie muszę jeszcze opanować nieco lepiej.)

Na koniec jeszcze przechodzimy do "biura", gdzie przez chwilę podsumowujemy dzisiejsze zmagania. Dostajemy certyfikaty, gadżety i resoraki :) Będę ćwiczyć poślizgi w domu na parkiecie ;)










Z kursu jestem bardzo zadowolona. Czegoś się dowiedziałam, podobno nawet był progres :) Podobało mi się indywidualne podejście Mirka i Jacka do każdego uczestnika szkolenia, to, że każdy dążył do odpowiedniego dla siebie celu, na własnym osiągalnym poziomie. Było miło, wesoło, profesjonalnie. Na pewno wrócę do SJMK na powtórkę kursu pierwszego stopnia. A potem na drugi stopień. I kolejne ;) I będę małym rudym uśmiechniętym rajdowym Czortem ;)

3 komentarze: