wtorek, 29 stycznia 2013

Karaiby 2013 - Stasek

13 stycznia 2013 - niedziela

Budzimy się komisyjnie o 6:30. Właśnie wstaje słońce i momentalnie robi się upalnie. Pora jest co najmniej nieprzyzwoita, ale naprawdę nikomu nie chce się już spać. O ósmej jesteśmy już po śniadaniu, prysznicu i innych porannych rytuałach  Wciąż czekamy na rozwój sytuacji z zgubionym bagażem. Wiemy tylko, że "jest w przewozie  cokolwiek to znaczy. Z Gosią i Tomkiem idziemy jeszcze raz do sklepu, żeby kupić jeszcze kilka rzeczy.
Po drodze mijamy "tubylców" którzy przygotowują się do jakichś regat na swoich śmiesznych łodziach - jolach. Gra muzyka, jest bardzo kolorowo i wesoło. Udziela mi się dobry nastrój, pomimo tego, że żar leje się z nieba. Gdy wracamy sprawdzamy ostatnie rzeczy techniczne na jachcie, tankujemy do pełna wodę. Widzimy, że startują regaty. Po chwili stratujemy i my.

foto: Tomek

foto: Tomek


Z Marine wypływamy dobrze po dwunastej. Tyczu szkoli nas z kilku podstawowych rzeczy dotyczących bezpieczeństwa, stawiamy żagle i kierujemy się na Saint Lucia.

foto: Tomek
 Atmosfera sprzyja relaksowi, tym bardziej, że prowadzi Stasek - takie imię otrzymał auto-pilot ;) Na siatce między pływakami tworzy się "fokarium", tzn. opalają się tam dziewczyny. Woda dookoła ma piękny szafirowy odcień. Maciek dostrzega gdzieś delfiny. Niestety tylko on, więc mamy podejrzenie że nas wkręca.








Po jakimś czasie robimy się głodni - trzeba przygotować obiad.


Po mniej więcej godzinie, gdy woda na ryż dalej nie chciała się zagotować wachta kambuzowa podjęła decyzję o zrobieniu kanapek. Danie głównie zjemy na kolację ;)



Przestaje wiać, a my mamy do przepłynięcia jeszcze spory kawał, dlatego odpalamy silniki. Szkoda, bo przestaje być uroczo cicho, ale z drugiej strony chcemy dotrzeć na kolejną wyspę w miarę możliwości przed zachodem słońca.





foto: Tomek

foto: Tomek

foto: Tomek



Słońce zachodzi szybciej niż myślimy, ale spektakl na niebie jest piękny, kolory niesamowite, chmury mają fantastyczne kształty. Księżyc wygląda jak cienki uśmiech, ale widać generalnie całą jego powierzchnię - większość jest ciemnoszara, a cienki skrawek pięknie świeci.





Do Marigot Bay na Saint Lucia dopływamy w niemalże całkowitych ciemnościach  O mało co nie "rozjeżdżamy" lokalesa na pontonie, który krąży między jednostkami i "za drobną opłatą" bezpiecznie prowadzi je do zatoki. Nie korzystamy z jego usług. Cumujemy przy kei jednej z knajpek (JJ bar) - free docking with dinner. Jemy ryż, który "doszedł" podczas kilku godzin stania w wodzie. Jest tu WiFi, więc próbuję załadować fotki na Picase. Niestety połączenie jest słabe i co chwilę się zrywa, więc się poddaję i zmykam z resztą ekipy do knajpy na drinka. JJ Punch, który wybieram naprawdę daje kopa.

Dzisiaj zmęczenie przychodzi do mnie dużo szybciej i zasypiam w swojej koi.

2 komentarze: