środa, 18 lutego 2015

Afryka Zachodnia 2015 - Dzień 2 - Przymusowo uziemieni

11 stycznia 2015 - niedziela

Nigdzie nam się dziś nie spieszy, więc "wstajemy jak się obudzimy". Jednym przychodzi to trochę łatwiej niż innym ;) Niestety na wstępie robi nam się jeden dzień poślizgu, bo... papierologia... Neno wjechał do Maroka samochodem, więc, zęby teraz z niego wyjechać, musi mieć papierek z urzędu celnego, że samochód tymczasowo zostaje na parkingu i że Neno po niego wróci. A urząd będzie otwarty w poniedziałek. Proste.

Może w sumie dobrze, że dzisiaj nic nie trzeba... jest czas na ochłonięcie po ostatnich przygodach - a tych było kilka. Na przykład Andrzej w drodze do Afryki, już na pierwszym locie z Warszawy do Wrocławia zgubił portfel. Dobrze, że ma przy sobie paszport i międzynarodowe prawi jazdy, ale cała reszta - dzięki uczciwemu znalazcy - trafiła do domu. Ale, że to człowiek zaradny, to dzisiaj ma przy sobie 300 euro nadprogramowe. Ale jak to się stało? Wczoraj impreza się trochę rozkręciła i razem z Piotrem skołowali taksówkę i pojechali "w miasto". Niestety zbyt długo zajęło im dogadanie się z taksówkarzem, skąd ich wziął (żeby potem mogli wrócić ;)) i wszystkie "lokale na mieście" okazały się już zamknięte. Wrócili na kemping i dzisiaj okazało się, że jeden ma nadprogramowe 300 euro, a drugi zgubił portfel... Hipotez było wiele, bo jeszcze była podobno jakaś kąpiel w oceanie i tam ów portfel mógł zaginąć... Na szczęście wszystko się rozwiązało - portfel Piotra znalazł się u niego w namiocie, pod materacem, uszczuplony o 300 euro, które wcześniej dał Andrzejowi. Ech ;)
No i trzeba trochę posprzątać po ostatniej imprezie. Resztkę płynów rozweselających trzeba przelać do mniejszych butelek, żeby zoptymalizować przestrzeń...


Ja zaczynam dzień od prysznica. Oczywiście nie ma lekko, bo muszę poczekać na podłączenie nowej butli z gazem, zęby ogrzać wodę, ale po jakiejś godzince znowu czuję się czysta i pachnąca.

Mamy czas na drobny serwis motocykli. Ja wiem, że w Kostku mam za dużo oleju, więc muszę go odpalić, sprawdzić poziom i odciągnąć nadmiar. Gromadzę niezbędne przyrządy, biorę wydrukowaną instrukcję obsługi, organizuję sobie miejsce warsztatowe, włączam zapłon, wciskam starter, rozrusznik kręci, a moto nie zapala. Co jest? Jeszcze raz. No wszystko jest OK, a nie Jest. Przecież parę dni temu odpalał jak złoto. Zachodzę w głowę co i jak. Nie słychać w ogóle pompy. Niedobrze. Sprawdzam bezpieczniki. Są OK. Kolejna próba... nic. Lekko się wkurzam, bo nie lubię jak coś mi nie działa bez wyraźnego powodu. W końcu olśniewa mnie... Nie widzę żeby na tablicy świeciła się na zielono kontrolka luzu... czyli... nie był do końca wrzucony... Wrzucam, odpalam, działa. Pięknie. Dziękuję. Oklaski. Ale czemu rozrusznik kręcił skoro moto było na biegu? Hmmm. No nie wiem, nie znam się. Dobrze, że to była pierdoła, bo już bałam się, że zakończę wyjazd zanim go zacznę.


Grzeję silnik, sprawdzam poziom oleju, odsysam jego nadmiar. To czynność serwisowa na miarę moich możliwości. Teraz czas na naklejki mocy. Kostek wygląda jak choinka, ale jest nieźle ;) Zadowolona z efektu, składam narzędzia i mogę zająć się kolejną rzeczą - pakowaniem. Nie do końca jestem zadowolona z mocowania rogala do Kostka. X-challenge jest motocyklem, który z tyłu jest dość "pusty" i nie ma o co zaczepić troków bagażu. Próby przedwyjazdowe pozostawiały trochę do życzenia, bo sprawiały, że rogal był dość blisko łydki i stopy, co mogło okazać się dość niewygodne, a nawet niebezpieczne przy upadkach.

Doktoryzowanie się z pakowania przerywa propozycja wyjazdu na pojeżdżawkę na plażę. No to dobra, pakowaniem zajmę się później. Żeby nie tracić czasu, ja się ubieram w ciuchy moto, a Krzyś jedzie mi zatankować motocykl.


Po chwili jedziemy już drogą, szukając dogodnego zjazdu na plażę. Kilometry uciekają, a zjazdu jak nie było tak nie ma. W końcu gdzieś odbijamy z drogi. Na plażę da się zjechać, ale łatwe to nie będzie. A jak zjedziemy, to wyjazd tym miejscem może być utrudniony. Mimo wszystko próbujemy.







W końcu przychodzi moja kolej. Nie glebię ;) Jest dobrze. A jazda po piachu sprawia mi duuuużo radości. Zaczynam ostrożnie i spokojnie, zawracam robiąc duże łuki. Po chwili bawię się już w operowanie w skręcie gazem, i drobne power-slidy. Ja wiem, że to namiastka tego co można na tym sprzęcie robić, ale z moim brakiem doświadczenia w jeździe po piachu i tak jestem dumna z siebie :)






Zauważam, że trochę kiepsko wchodzą biegi - trzeba będzie przeregulować linkę sprzęgła. Jest świeżo założona i pierwotnie regulowana w niskich temperaturach i widocznie musi się ułożyć.
Pożyczam też na chwilę X-a Andrzejowi. I jest miłość od pierwszego wejrzenia ;)


Z plaży postanawiamy wyjechać innym miejscem - i w końcu takie znajdujemy. Pech w tym, że Kostek całkiem zastrajkował w kwestii zmiany biegów i sporą część plaży muszę pokonać na jedynce, co mnie wcale nie bawi. Ale nie mam jak teraz zająć się tą linką.

Na asfalcie chwilowo wszystko zaczyna lepiej działać. jedziemy do miasta, coś zjeść. Znajdujemy knajpkę, gdzie oprócz jedzenia mają też WiFi. I piwo ;) Ja zamawiam kalmary i sałatkę marokańską - świetny wybór. Ci, którzy zamówili hiszpańską tortillę, która okazała się średnio smacznym omletem byli trochę zawiedzeni ;)

Zanim wrócimy na kemping, robimy jeszcze małe torunee po mieście. Kupuję podstawowe artykuły higieniczne tj chusteczki i papier toaletowy. Nigdzie nie ma niestety kremu do rąk... wiem, ze będę cierpieć z tego powodu... Może uda się kupić gdzieś indziej.

Na kempingu Neno poprawia mi linkę sprzęgła - krótki test wykazuje, że jest dużo lepiej, Mogę więc wrócić do koncepcji pakowania.


W końcu rezygnuję z rogala na rzecz drugiej torby. Też nie jest idealnie, bo ciężar jest teraz zamocowany wyżej, moto jest bardziej chybotliwe, ale nie mam raczej innej opcji. Trudno.


Wieczór nadchodzi dziwnie szybko. Są znowu pogaduchy, ale jakoś o 22:00 wszyscy już grzecznie śpią. Jutro pobudka o 6:00 rano. Mam nadzieję, że będzie ciepła woda pod prysznicem...


Przejechane: 67 km


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz