wtorek, 4 września 2018

Grecja 2018 - Dzień 12 - Przymusowa kąpiel w Dunaju

06 czerwca 2018 - środa

Śniadanie jemy w hotelowej restauracji, ale w sumie nie wiemy, czy jest w cenie noclegu, czy nie. Ciężko jest się też tego w jakikolwiek sposób dowiedzieć...

Urzekają nas opakowaniu cukru - w eurasy. Wojtek do swojej kawy dostał "więcej pieniążków" niż ja, ale wrzuciliśmy do wspólnej puli ;)

Po śniadaniu wychodzimy z restauracji i nikt się nie czepia, więc chyba było w cenie ;)



Jedziemy w kierunku granicy. W ruchu jest coraz więcej TIRów. Tuż przed granicą ciężarówki zaczynają tworzyć wielokilometrowy korek. Powodem jest przejście graniczne zlokalizowane na moście na Dunaju (Widyń - Calafat) i wjazd ciężarówek jest tam tylko w określonych godzinach.

Jedziemy wzdłuż Dunaju - chcę Wojtkowi pokazać "mordy". Drogi w Rumunii są lepsze nieco o d tych w Bułgarii, ale jest na nich sporo większy ruch i więcej ciężarówek.

W jednym z miasteczek stajemy w przydrożnej knajpie, na mici, tutejszą wersję czevapi czy innych mielonych podłużnych grillowanych mięsiw.

Jest niemiłosiernie gorąco. Podjeżdżamy pod pomnik Decebala. Nomad w ogóle nie widzi po co tam zajechaliśmy. Wjeżdżamy w szutrową odnogę od głównej drogi. Cykam fotki, a Wojtek dalej nie widzi wykutej w skale twarzy. Dopiero muszę mu ją pokazać. A myślałam, że jest widoczna?




Robimy chwilkę przerwy. Postanawiam przeparkować motocykl, zęby stał w cieniu. Kast nakładam na czubek głowy. I to jest wielki błąd. Wielbłąd. Motek, już przy parkowaniu, przechyla się i pociąga mnie za sobą. Kask spada mi z głowy, motek się kładzie. Pech chce, że akurat na stronę, gdzie jest pionowe urwisko prowadzące wprost do wody. Kilkanaście cm w bok i motek poleciałby w dół. tymczasem w dół, odbijając się od kolejnych kamieni spad mój kask. Gdzieś odpada kamerka, a kask z pluskiem ląduje w rzece... Niewiele myśląc rzucam się w pościg, zjeżdżając w stylu rozpaczliwym po pionowych skałach. Wojtek chce mnie zatrzymać, ale w ogóle na niego nie reaguję. Nad samą wodą zabieram się za zdejmowanie ciuchów, żeby wskoczyć po kask, ale Wojtek w końcu przebija się do mojej świadomości i twierdzi, że on się tym zajmie. Na szczęście w tej odnodze rzeki nie ma mocnego prądu, a kask wpadł tak, że nie napełnił się wodą i nie zaczął tonąć.

Misja ratowania kasku kończy się sukcesem - okupiona kilkoma krwiakami na mojej nodze i otarciami na ciele Wojtka. W dodatku znajduję gdzieś między kamieniami kamerę, która nawet nie ucierpiała, kask ma kilka rys, ale generalnie jest cały interkom też jest na miejscu, więc będę mogła jechać dalej. Jak tylko trochę podeschnie.

Chwilę jeszcze siedzimy na miejscu, przywracając poziom adrenaliny do wyjściowego, potem zakładam mokry kask na głowę (przynajmniej będzie mi chłodniej) i jedziemy.


Jedziemy jeszcze kawałek wzdłuż Dunaju, robimy fotkę Twierdzy Golubac (to ta od Zawiszy Czarnego), która znajduje się na drugim brzegu, po serbskiej stronie i w końcu wbijamy się w bardziej uczęszczane drogi.





W jednym z miasteczek przyhamowujemy na znaku STOP, ale się nie do końca zatrzymujemy. Pech chce, że za chwilę zatrzymuje nas policja (ale wygląda to na jakąś "zorganizowaną akcję", bo na odcinku stu metrów jest jeszcze wóz żandarmerii i kogoś tam jeszcze).  Pan policjant jednym tchem wygłasza jakąś formułkę, na co odpowiadam (po Polsku) że poproszę jeszcze raz, wolniej i w zrozumiałym języku.  W odpowiedzi dostaję zdziwiony wyraz twarzy, że po rumuńsku nie rozumiem, ale potem pada słowo "dokument" i już wiadomo o co chodzi (nie żeby od razu nie było ;)) Pan pokazuje na datę badania technicznego w dowodzie rejestracyjnym i mówi, że "pirat" bo badanie techniczne jest nieważne. Pokazuję mu, że w tej samej rubryczce jest też wpisana druga data, wskazująca na 2019 rok, więc wszystko jest OK i że "nie pirat". No jak OK, to OK i możemy jechać dalej. Więc nie o stop chodziło :)

Powoli myślimy o noclegu, ale nic po drodze się nie pojawia. W miejscowości Deta jest hotel, ale w remoncie. Gdy kręcimy się przed nim, chłopaczek z knajpy pyta czy w czymś pomóc. Owszem - jakiś nocleg? Mamy poczekać. Po pół godzinie pojawia się pyzaty okularnik z miękkimi nadgarstkami, wdaje się w krótką burzliwą wymianę zdań z chłopakiem z knajpy, a potem mówi, że ma nocleg i że mamy pojechać za jego białym BMW. No to jedziemy. Nocleg okazuje się jakąś kwaterą dla robotników, którzy dziwnie się na mnie patrzą znad puszek z piwem, kiedy sprawdzam pokój. Motki miałyby stać na ulicy, niby pod okiem kamer ale okolica jakaś taka szemrana, więc biorąc pod uwagę całokształt - rezygnujemy. Chłopak odjeżdża, a my dalej jesteśmy w punkcie wyjścia, tylko 40 minut później.


Postanawiamy dojechać do Timosoary, znajduję tam jakieś B&B i za cenę tego samego co w Decie mamy przyjemne lokum z przemiłą właścicielką i fajnym psiakiem o imieniu Pufi, który natychmiast oznacza Oliviera sikiem prostym...


Idę do bankomatu, żeby wypłacić kasę za nocleg, ale niestety nie mogę - odmowa z banku. Płacę więc w euro, dostając resztę w lejach. Znowu zgrzyta między mną a Wojtkiem, tym razem w kwestii organizacji i planowania przejazdu i noclegów, bo czuję się w tym zostawiona sama sobie, więc nigdzie nie wychodzimy i wieczór spędzamy na oglądaniu Top Gear Vietnam Special.


Przejechane: 507 km



Informacje praktyczne

  • Most Widyń-Calafat jest dla motocykli bezpłatny. Za samochody osobowe opłata wynosi 6 E. Można płacić kartą, w euro i w walucie lokalnej.
  • Po stronie rumuńskiej, ale w pobliżu Serbii, lepiej jest wyłączyć roaming transferu danych w telefonie - Serbia nie jest w UE i może przyjść za to słono zapłacić ;)


Macna
Przy zjeździe na tyłku po skale materiał spodni wytrzymał (myślałam, że na ostrych kamieniach będą tu jakieś straty), ale nabiłam sobie solidnego siniaka bo w tym miejscu nie ma żadnych ochraniaczy (spokojnie, w innych spodniach tez w tym miejscu nic nie ma, więc nie jest to absolutnie żadna wada).

2 komentarze: